piątek, 21 grudnia 2012

Święta i Nowy Rok 1/4


Chyba zawsze będę robiła z Aoica rozpieszczoną nastolatkę ;__; Ale, on mi tak bardzo pasuje do tej roli, trololololo.

Jak już zapewne zauważyliście opowiadania są 4 (miały być 2, góra 3, ale żem się rozpędziła XD) każdy paring jest inny więc mam nadzieję, że każdy znajdzie jakiś odpowiedni prezencik od Talci dla siebie :3
Shoty nie są długie, ale mam nadzieję, że się ucieszycie, że są :)
Chciałam żeby każdy miał swój, oddzielny post, bo TAK.

Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! *tuli wszystkich*





~~~


-No chłopaki, na dzisiaj koniec! Zresztą mamy urlop więc spotykamy się za przed Sylwestrem, czyli za 2 tygodnie, nie zapomnieć o tym proszę.
-Mamy Święta! - ucieszył się Ruki, wyglądał jak szczeniak, który będzie zaraz sikał ze szczęścia.
-Tsa, to wszystkiego najlepszego, czy coś. - mówię pod nosem, obrzucając każdego obojętnym spojrzeniem.
-Aoi-kun, nie bocz się tak! Przecież Gwiazdka, Mikołaj, prezenty! 
-Dajcie spokój z tymi europejskimi tradycjami. Podoba się wam - okej, ale mnie w to nie mieszajcie. Spadam do domu. Do zobaczenia po urlopie. - kłaniam się i wychodzę ze studia.

Nie wiem co ich napadło z tymi świętami, chociaż dorośli są, niech se robią co chcą. Ja mam ochotę się porządnie wyspać, bo ostatnio nie było okazji. Próby, koncerty, nagrania, projektowanie stroi, wymyślanie teledysków, non stop to samo po 18 godzin dziennie - Kai to szatan, wcielone zło, nie ufajcie jego dołeczkom!    
Zaczynam powoli pierdzielić trzy po trzy - kładę się spać jak tylko wejdę do domu.

*20 godzin później - królewna Aoi wstaje w końcu z łóżka i zaszczyca nas swą obecnością*

-W tym domu to nic wiecznie nie ma! - warczę, trzaskając drzwiami lodówki. Muszę się przejść na zakupy. 
Kiedy wychodzę na dwór mam ochotę natychmiast ukryć się z powrotem w domu. Kto w ogóle wymyślił zimę?! 
Po wejściu do centrum handlowego, z każdym kolejnym krokiem mój humor ulega coraz większej destrukcji. Co im odbija z tymi świętami? Nie zrozumcie mnie źle, ale to europejskie zwyczaje, a Japonia ma swoje, własne.
Dobra, macie mnie, wcale nie o to mi chodzi. Po prostu nie mam z kim ich spędzić. Naturalnie mógłbym sprowadzić sobie jakąś dziewczynę, albo chłopaka, kupić zwierzątko... Jednak nie chodzi o kogokolwiek, ani o cokolwiek. Mam kogoś z kim chciałbym spędzić ten czas, kogoś kogo kocham, żeby było śmieszniej jest to przyjaciel, a konkretniej Uruha.
  
Dlaczego jestem taki beznadziejny? Nie dość, że przyjaciel to jeszcze członek (zbyt dużo skojarzeń z tym słowem, error. Aoi, masz przeciążony mózg. O ile coś takiego posiadasz, bo właśnie stoisz w supermarkecie z wasabi w ręku jak ten kretyn i wgapiasz się w jeden punkt na białej ścianie przed tobą) zespołu, w którym gram. Joł, to się nazywa prawdziwa beznadzieja.   

Wkładam w końcu zieloną papkę zamkniętą w słoiku do wózka sklepowego i idę dalej.
Po skończonych zakupach (podczas, których miałem jeszcze kilka takich wspaniałych zawiech), w końcu dobrnąłem do domu. Jak to miło usiąść przed telewizorem z kubkiem, który parzy dłonie, a w którym jest zaparzona malinowa herbata.
W sumie to brakowało mi takiego dnia, w którym mój czas będzie tylko i wyłącznie dla mnie, i będę mógł go podzielić między telewizor, Playstation i komputer.
W końcu po wielu wyczerpujących rzeczach zrobionych tego dnia (czytaj wyżej), położyłem się, padnięty spać. W tej branży jest zdecydowanie zbyt mało czasu na sen. A tak w ogóle to już jutro Wigilia... 
Obyś był jutro szczęśliwy. To znaczy zawsze! Dobra, bo znowu zaczynam gadać głupoty. Yuu, mózg ci chyba fajki przepaliły.
Budzi mnie przyjemny zapach, który z każdą chwilą nabiera na intensywności i coraz bardziej drażni moje nozdrza. Te sąsiadki mogłyby sobie darować gotowanie z samego... Popołudnia. Jest 16. Nie wiem jakim cudem przespałem ponad 19 godzin, ale dobra, mniejsza z tym... Zresztą nic mnie nie boli więc jest dobrze. Człapię pod prysznic, a później wędruję do kuchni, w której zastaję cały stół pokryty potrawami. Okej... Chyba dalej śnię. Idę do salonu, w którym stoi choinka, a obok niej Uruha zaplątany w łańcuch, który powinien wisieć na drzewku. Podchodzę cicho, skradając się na palcach.
-Pomóc ci? - pytam, z cieniem uśmiechu na ustach.
-Wstałeś, w końcu! No jasne, że mi pomóc! Pewnie wyglądam jak kretyn.
-Ty zawsze wyglądasz uroczo. - mówię cicho, ale pewnym głosem. Nadal uważam, że to musi być sen. Jego policzki powoli oblewa rumieniec. Pomagam mu się wyplątać z "dzikich objęć węża" - kocham wyolbrzymiać, dlatego jestem pewny, że nigdy nie zostanę liderem, zwyczajnie się do tego nie nadaję.
-Chodź, pójdziemy zjeść. - kiwam głową i chwytam go za rękę żeby zaraz skierować się do kuchni.
Przed posiłkiem dzielimy się opłatkiem, po złożonych życzeniach całuję go w usta. Świadome sny są super! Później idziemy do salonu i dajemy sobie podarunki. To znaczy on dla mnie ma już naszykowany - bilet do gorących źródeł. Uśmiecham się pod nosem, bo tyle im trułem o takiej wycieczce, że pewnie na najbliższe 10 lat mają dość takich instytucji.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja dla niego nic nie mam, dlatego idę do pokoju i wracam z pozytywką w dłoni. Pamiętam jego zachwyt kiedy zobaczył ją pierwszy raz, zresztą teraz też widać, że mu się podoba.
-Yuu-kun, nie mogę tego przyjąć, przecież to pamiątka po twoim zmarłym dziadku. - mówi wyraźnie speszony.
-Oddaję ci ją, ja jej nie chcę więc albo weźmiesz, albo wyląduje w koszu. - oczywiście to nie jest do końca prawda, ale chcę żeby ją zatrzymał.
Uśmiecha się słodko i przygarnia mnie do siebie ramieniem. Jaki on jest ciepły! I jak ładnie pachnie, mm. Teraz do szczęścia brakuję mi tylko pocałunek. Młodszy jednak ma inne plany, wychodzi z pomieszczenia, a po chwili wraca z dwoma kubkami, w których znajduje się kakao.
Siadamy razem przed telewizorem i oglądamy "Kevin sam w domu", a później "Kevin sam w Nowym Jorku". Naturalnie jestem do niego przyczepiony jak przysłowiowy rzep do psiego ogona. Dawno nie było mi tak dobrze. Naprawdę nie chcę się budzić, bo popadnę w depresję. Niestety po jakimś czasie oczy zaczynają mi się kleić, nieodzowny znak, że zbliża się chwila pobudki.
-Uru, nie idź! - mówię panicznie i patrzę na niego szukając jakichkolwiek oznak tego, że zaraz zniknie, jak każda senna mara.
-Nie idę.
-A będziesz spał ze mną? - pytam piskliwie, tak jak mała dziewczyna, która upewnia się, że pod łóżkiem nie ma żadnych potworów. Przy okazji wgniatam go prawie w kanapę, ale nie wygląda na nieszczęśliwego.
-Będę. - mówi i obdarza mnie najpiękniejszym uśmiechem świata.
-To chodźmy się już położyć. - kiwa głową i jedyne co pamiętam to to jak niósł mnie w stronę sypialni.
Budzę się wyspany jak nigdy dotąd, uśmiecham się lekko, ale wtedy rzeczywistość szarpie mną jak chorągiewką wiatr. Siadam na łóżku, przecierając oczy. No przecież mówiłem, że nie chcę się budzić! Mam ochotę zacząć wrzeszczeć histerycznie, ale zamiast tego kaszlę, przez co nie mogę złapać oddechu. Czyżbym się przeziębił?
W sumie to i tak mamy wolne. Wstaję i kieruję się pod prysznic - dzień zaczęty od niego nie może być beznadziejny! Szczególnie kiedy zastaje się pod natryskiem nagiego Uruhę. Wróć! Yy, że co? Wybałuszam oczy.
-K'you?! - odwraca się jak oparzony i pod wpływem mojego badawczego spojrzenia, rumieni się jak buraczek.
-Etto... Ohayo, Aoi-kun. - mamrocze pod nosem, nie patrząc na moją twarz.
-To może... Ja już wyjdę. - mówię szybko. Niestety dla mnie, nigdy nie zapomnę jak jest zbudowany. Witajcie senne mary! 
Doliczyłem się 211 spokojnych oddechów zanim wyszedł z łazienki.
-Wolne, możesz już iść. - kiwam lakonicznie głową i znikam za drzwiami.

*pół godziny później królewna Aoi wychodzi z łazienki*

-Chodź zjesz tosty i napijesz się kawy. - mówi Uru, wychodząc z pokoju, gdzie zapewne ścielił łóżko. Kiwam głową i kieruję się za nim w stronę kuchni. Siadam grzecznie na krześle i jem posiłek, który podstawia mi pod nos. Nie patrzę na niego tylko na kubek, w którym aktualnie znajdują się resztki kawy, które wyplułem do niego przez nagły atak kaszlu. Krzywię się, do tego jeszcze z nosa zaczęło mi ciec. 
-Rozchorowałeś się. - mówi Uru, przyglądając mi się bacznie.
-Zwykłe przeziębienie.
-Nie sądzę, szczekasz jak pies. Zadzwonię po naszego lekarza to przyjedzie i cię osłucha.
-Nie ma sensu.
-Yuu, nie kłóć się ze mną, dzwonię, a ty w tym momencie kładziesz się do łóżka.
-Aleee
-Nie ma żadnego "ale", bez dyskusji. Panu już podziękujemy. Chyba wiesz, gdzie masz łóżko, czy mam cię zaprowadzić? - wstaję mamrocząc pod nosem przekleństwa i kieruję się do mojego pokoju, gdzie rzucam się na łóżko i od razu zapadam w drzemkę, którą co i raz przerywa mi kaszel.
Po około pół godzinie doktor wpada do pomieszczenia, w którym aktualnie przebywam i zaczyna swoją paplaninę na temat dbania o siebie. Wyłączam się na samym początku, co zauważa po krótkiej chwili. Zirytowany bada mnie, informuje że to zapalenie oskrzeli, zostawia receptę i wychodzi. A razem z nim Uruha.

Czy wczorajszy dzień był snem, czy jawą? Rzeczywiście pokazałem siebie prawdziwego, bezbronnego? Którego można zranić nawet najgłupszym gestem? Przecież on mnie znienawidzi. Może nie za to jaki jestem, ale za to, że go pocałowałem, bo zrobiłem to, prawda? Kiedy on odejdzie zostanie ze mnie wrak człowieka, bo odchodząc zabierze ze sobą moje serce. Chociaż pokusiłbym się o stwierdzenie "jego serce", gdyż ono bije tylko w mojej piersi, ale należy do niego. Bez niego jestem niczym.
Nie mam siły już nad tym myśleć dlatego zamykam oczy i idę spać.

*półtorej doby później (36h)*

Pogubiłem się w dniach, nie mam siły wstać, kaszel mnie dusi i mam zatkany nos. Siedzę właśnie na łóżku, opatulony kołdrą i gapię się w ścianę. Zastanawia mnie czy jesteś tutaj gdzieś. Blisko. 
Nie mogę uwierzyć, że zrobiłem się taki sentymentalny. Mimo, że to boli, podoba mi się. Nie myślę trzeźwo, ale jednak wnioski wysuwam, może nie są jakieś super, ale wiem, że zależy mi na gitarzyście. Pewnie wszystkim ludziom tego świata zależy na człowieku, którego kochają.
Fizycznie czuję się lepiej dzięki lekom, ale psychicznie nie mogę się pozbierać. Mój humor jest nastawiony na "przygnębiające", a mimo to w jakiś chory sposób jest mi z tym dobrze. Jeszcze nigdy tyle nie myślałem o uczuciach, świecie, ludziach. Zawsze analizowałem wszystko na chłodno, ale teraz nie jest zawsze. Teraz jest Aoi-który-kocha i Aoi-który-boi-się-odrzucenia. Sam nie wiem czy mam płakać, czy się śmiać.
Słyszę skrzypnięcie drzwi, przenoszę wzrok ze ściany na przybysza, który stoi w progu.
-Uruha. - skrzeczę, schrypniętym głosem. Czyli jednak został. Jest tu.
-Aoi, połóż się, odpocznij. - mówi cicho, siadając na łóżku.
-Nie mam ochoty spać i leżeć. Niedługo będę miał odleżyny i oczy mi zgniją od tego spania. - śmieje się cicho, na co wyginam delikatnie wargi w uśmiechu.
-Muszę sprawdzić czy masz gorączkę. - kiwam głową na znak, że zrozumiałem i czekam na to, aż położy swoją dłoń na moje czoło, jednak zamiast tego czuję jego wargi. Uchylam powieki, które zamknąłem sam nie wiem kiedy i patrzę mu prosto w oczy.
-Słyszałem.
-Co słyszałeś?
-Jak wołałeś przez sen.
-Co wołałem?
-Że mnie kochasz. Czy to prawda? - spuszczam smętnie głowę, wzdycham i mówię ciche "tak". Gotuję się na wyzwiska, uderzenia, ale nic takiego nie następuje.
-To dobrze - podnoszę wzrok - bo ja też cię kocham. - patrzę na niego spojrzeniem pełnym ciepła, pewnie gdyby trzeba było to stopiłoby lód.
-W takim razie... Chodź tu do mnie, bo mi zimno. - szczerzę się jak wariat i robię mu miejsce na łóżku.

*pierwsza próba po świętach*

Wchodzę do sali rozpromieniony, bo wiem, że zaraz zobaczę moją kochaną Gwiazdkę.
-Oo, proszę, proszę! Cóż to za uśmiech! A podobno świąt nie lubisz! - woła Ruki. 
-Takie święta jak te mogę mieć zawsze. - uśmiecham się tajemniczo i idę do swojej przyjaciółki gitary, która czeka na mnie na stojaku, po drodze niby przypadkiem dotykam swoim ramieniem, ramienia Shimy.
-W takim razie opowiadaj! - piski wokalisty są nie do wytrzymania, nawet uspokajający wzrok Uruhy nie pomaga. A Taka-chaaan zaczyna skakać wokół mnie piszcząc "mów".
-Nie twój interes, knypku. - mówię opryskliwie. Małemu zaczynają szklić się oczy, w końcu nie wytrzymuje i wrzeszczy "Reita", a basista podbiega do niego i tuli go do piersi, patrząc na mnie groźnie. Nie mogę się nie roześmiać, bo zrobiłbym tak samo z Uruhą, jeśli byłbym w takiej sytuacji, dlatego wybucham śmiechem co zwraca uwagę wszystkich - zresztą nic dziwnego: kiedy ja się ostatni raz śmiałem na cały głos? Sam nie pamiętam. Czochram włosy frontmenowi i mówię przez łzy śmiechu. 
-Widzisz, Taka, te święta nauczyły mnie wierzyć w to, że marzenia się spełniają. - patrzę niepewnie na gitarzystę, a ten kiwa głową. Podchodzę do niego i splatam nasze palce.
-Jesteśmy razem. - na to stwierdzenie Ruki odskakuje od swojego chłopaka i nas przytula.
-W końcu! A myślałem, że dłużej wam się zejdzie! My z Kaiem nawet zakłady obstawialiśmy. - piszczy, za co dostaje w łeb od perkusisty.
Wszystko dobre co się dobrze kończy.

6 komentarzy:

  1. Aww, jakie to było słodkie :D Takie prezenty to ja mogę dostawać :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, mi się podoba :D
    Co do snów, to dzisiaj miałam taki fajny, że prawdopodobnie szykuje się nowy shocik xD No, ale jeszcze nie wiem xD
    Kolejne części przeczytam oraz skomentuję troszkę później, bo mama goni z wałkiem i każe sprzątać xD
    Buziak :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatni tekst Rukego powalił mnie. Przyjemnie się czytało

    OdpowiedzUsuń
  4. " Królewna Aoi " - ciekawe , zawsze to Uruszka bardziej jest robiony na księżniczkę :D Ale Aoi też pasuje :)
    Świnia , jak można do Maleństwa " knypku " gadać -.- Dupę wypinać i lejemy , żeby równo puchło!

    Na ASK oneshot :)

    OdpowiedzUsuń
  5. nie do końca ogarniam the gazette, ale powiem Ci, że to opowiadanie czytało mi się świetnie. po prostu zarzygałam się tęczą, mam taki uśmiech na pyszczku, że to niewyobrażalne. tyle słodyczy i miłości, że aż chłopcom zazdroszczę *o*
    jedno zastrzeżenie: Kevin sam w domu w Japonii? jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić xD

    OdpowiedzUsuń