wtorek, 6 listopada 2012

Only One

Witam was moje skarby <3 Fajnie tak się witać, nie? ^^ Wybaczcie, ale jestem niewyspana i mam przez to "zaćmiony" umysł, więc w sumie to nie wiem co się dzieje dookoła mnie. 
Mimo zamulającego "super" internetu LTE (szajs -.-") postanowiłam to wstawić, bo normalnie jestem z tego, uwaga, uwaga - ZADOWOLONA! (O.o). Jeśli kiedykolwiek pisałam, że "notka jest najdłuższa w historii bloga" to kłamałam, bo dzisiaj wstawiam najdłuższą, ha!  (Pisałam ją od lipca, aż do teraz, ale się opłacało)
Żeby dowiedzieć się jaki parring (a nawet 2!) występują w shocie trzeba przeczytać, tu was mam! :D
Hm, chyba wszystko co miałam do zakomunikowania.
Aa, no i zróbcie to dla mnie i dobijcie do 8 komentarzy, hym? C: (Klawiatura nie gryzie, no przynajmniej moja ^^). No i dzięki Yume jest takie zakończenie, a nie inne, bo ma fazę na... pewien parring. Jak przeczytacie to się dowiecie :3
No i dla przypomnienia (z czystej formalności) notki są wstawiane raz w miesiącu. Zależy od mojego "chcenia się", albo "niechcenia" i Weny, która współpracuje ze mną (przynajmniej na razie) :D 
Coś długi ten wstęp o.O Dobra koniec mojego trucia - enjoy :3


~*~

-Ta urojona potrzeba bliskości drugiego człowieka czasami doprowadza mnie do szewskiej pasji. - mamroczę, sam do siebie.
Mam ochotę iść upić się w trzy dupy i zlać cały świat.
W sumie to dobry plan. Uśmiecham się pod nosem.
Teraz jeszcze tylko gdzie? Do żadnego z chłopaków nie pójdę, bo jeszcze się wygadam. Wiadomo, że po alkoholu człowiekowi sam się język rozwiązuje. A nie chcę żeby któryś miał mnie za popieprzonego zboczeńca.
Do baru też nie pójdę, bo jeszcze komuś zechcę wpierdolić, bo ostatnio jestem jakiś agresywny. Grunt to przyznać się samemu przed sobą, nie?
Dobra, czyli zostaje mój dom. W sumie to nie mam nic przeciwko.
Idę do sklepu monopolowego i kupuje 3 butelki whisky.
Otwieram drzwi do mojego małego sanktuarium. Nie zapraszam tu nikogo, nie potrzebuje niczyjej bliskości!
I kogo Ty oszukujesz, Yuu? W mojej głowie odezwał się ten irytujący dźwięczny głosik.
-Zamknij mordę. - warczę.
Dziczeję, stwierdzam przynosząc sobie szklankę. Zdecydowanie, przecież już rozmawiam sam ze sobą. Co za porażka.
Zasłaniam okna i osuwam się po ścianie w najbardziej zaciemnionym miejscu. Upijam łyczek bursztynowego napoju i krzywię się. A później już tylko szklanka po szklance. Nie myślę o niczym, nawet o tym, że jutro jest próba, a ja będę miał kaca.
Uwielbiam ten stan, bo wtedy również nie myślę o Tobie.
Nad ranem budzi mnie irytujący głos budzika.
-Kurwa, łeb mi pęka, niech to ktoś wyłączy. - otwieram oczy.
No tak, Yuu. Jesteś sam, a czego się spodziewałeś, co? Że będzie tak zajebiście jak w Twoich snach, przez które właśnie masz wzwód w bokserkach?
Śmieję się gorzko, wyłączam budzik i idę pod prysznic.
-Aoi! Skup się w końcu!- głos lidera wyrywa mnie z zamyślenia.
A, no tak, próba. A Ty właśnie myślałeś nad tym jaki Akira ma zajebiście zgrabny tyłek.
-Sorry. - mamroczę i staram się skupić.
Udało się, po 2 godzinach jestem wolny.
Na koniec Kai oznajmia nam, że mamy tydzień urlopu. No kurwa zajebiście. Przez tydzień nie zobaczę obiektu swoich westchnień.
Boże, co się w ogóle ze mną dzieje? Jak ja nazywam przyjaciela z zespołu?!
Kochasz go, nie jest już tylko Twoim przyjacielem.- znowu ten głos. W tym momencie zastanawiam się czy nie powinienem iść do psychiatry. Taaa, już to sobie nawet wyobrażam.
-No cześć, nazywam się Shiroyama Yuu, jestem gitarzystą The Gazette. Kocham swojego najlepszego przyjaciela, który jest jednocześnie kumplem z zespołu. No, a poza tym od jakiegoś czasu uwielbiam upijać się na umór jak jakiś alkoholik, a w nocy śni mi się jak posuwam "obiekt swoich westchnień" i rano budzę się ze wzwodem, i zapieprzam do łazienki się spuścić.
-Ciekawy wywód, Aoi.- odwracam się, a tam widzę Rukiego. No jasne, super.
-Co słyszałeś?- warczę nieprzyjemnie.
-Od "no cześć", aż do "się spuścić".
No to kurwa zajebiście. Wzdycham tylko ciężko, odwracam się na pięcie z zamiarem jak najszybszego znalezienia się w moim mieszkaniu, ale Takanori nie ma zamiaru dać za wygraną. Podchodzi do mnie, a właściwie podbiega, łapie mnie za rękę i pyta się ciuchutko
-To Akira, prawda?
Patrzę na niego jak rażony piorunem, skąd on w ogóle to wie?! I czy reszta to wie?! Przecież staram się na niego nie patrzeć na próbach, ani nie wodzić maślanym wzrokiem za jego sylwetką. Chyba zauważył mój przerażony wzrok, bo zaczął szybko się tłumaczyć.
-Po prostu to wiem. Domyśliłem się, reszta tego nie zauważa. Yuu, powinieneś z nim porozmawiać.
-Przecież on jest facetem i ja też nim jestem! Nie możemy być razem, rozumiesz? - w jego oczach migają przez moment iskierki żalu i rozczarowania, czy mi się wydaję?
-Jak sobie chcesz. - i po prostu mnie zostawia.
Zapierdalam do sklepu, żeby odprawić wczorajszy rytuał.
Rano wstaje z kacem, ogromnym.
Patrzę na podłogę i aż mnie zdziwko złapało, na podłodze leżało 5 butelek po whisky i 5 pustych paczek po fajkach. Po połowie 4 butelki mnie złapało tak ostro, że nie pamiętam co się działo.
Mam wrażenie, że czaszka mi zaraz wybuchnie.
No, proszę Yuu, patrz co miłość robi z człowiekiem.
Krzywię się. Próbuję wstać, ale nie mogę, za bardzo szumi mi w głowie.
Po chwili słyszę dzwonek do drzwi, usilnie staram się stanąć na nogi i doczłapać do nich żeby nawtykać człowiekowi, który tak brutalnie zakłócił mój spokój.
Po jakiś 5 minutach, udaję mi się to w końcu.
-Akira?!- wywalam oczy na "przyjaciela".
-O matko, stary, wyglądasz okropnie.
-Dzięki. - mówię ironicznie, ale zaraz potem patrzę w lustro które znajduje się koło drzwi, i nie dziwię się reakcji Reity.
Makijaż cały mi się rozmazał, włosy poczochrane, oczy czerwone z przepicia i od płakania, po prostu istna masakra.
-Wpuścisz mnie, czy będziesz się teraz przyglądał swojemu opłakanemu stanowi?
Odsuwam się, pozwalam mu wejść, a sam zapieprzam pod prysznic, po pół godzinie wracam do gościa.
-Noo, proszę, proszę, imprezka była i to beze mnie!
-Błagam Cię, Rei nie drzyj się tak, bo czacha mi dymi. Chciałeś coś konkretnego?- patrzę na niego wyczekująco, tak jakbym się spodziewał, że zaraz wyzna mi miłość i rzuci mi się na szyję.
-Nie, Matsumoto mówił, że to TY chcesz ze mną pogadać.- na początku nie czaję o co chodzi, a później przypominam sobie, że nasz ukochany wokalista słyszał moją rozmowę z samym sobą. Pieką mnie policzki, ale gdy mówię głos mam opanowany.
-Ja od ciebie nie chciałem nic, ale skoro już jesteś to może zjesz ze mną śniadanie?
-Okej, pod warunkiem, że mnie nie otrujesz.
-Ej! Nie jestem, aż takim złym kucharzem!
Huściak tylko wyszczerza ząbki i rusza za mną do kuchni.
Robię nam jajecznicę na boczku. Po 15 minutach każdy siada na kanapie z puszką piwa w ręku. Włączam telewizor, oglądamy jakiś słaby horror i śmiejemy się ze wszystkich "strasznych" akcji.
Później idziemy na miasto, żeby jeszcze się dożywić.
-Dobra, ja spadam, na razie Yuu.
Powiedz mu! Powiedz mu co czujesz! Zamiast tego odpowiadam tylko
-Pa.
Baka, tchórz, idiota! Karcę się w myślach. Taka sytuacja może się już nie powtórzyć.
Idę przed siebie i uśmiecham się smutno.
Przed drzwiami do mieszkania mój smutek zamienia się w gniew.
-Co Ty kurwa kombinujesz?! Co, Taka?! Stwarzasz mi tutaj jakieś chore sytuacje! Po chuja ja się pytam?! Dorosły jestem!
-Wiem, ale sam nie dasz sobie z tym rady. Aoi, jesteś moim przyjacielem, chcę ci pomóc. Nie powiedziałeś mu, prawda?
-Nie. - odburknąłem. - Nie mam najmniejszego zamiaru psuć naszej przyjaźni przez to co do niego czuję, rozumiesz? Wolę go mieć teraz jako przyjaciela niż nie mieć go w ogóle.
Ruki tylko wzdycha i pokazuje na drzwi, rozumiem, chce żebym otworzył i chce wejść. Mam ochotę zatrzasnąć mu je przed nosem, ale zamiast tego wpuszczam go do środka.
-Powiedz mu, Aoi.
-Nie.- warczę nieprzyjemnie.
-Ty jesteś ślepy. Obaj jesteście. Ja też byłem ślepy teraz wiem, że to był błąd.
-Co przez to rozumiesz? I jak to ty też? - pytam zmęczonym głosem.
-On coś do ciebie czuje i ty coś do niego czujesz, ale żaden się do tego nie przyzna... Może kiedyś ci opowiem. - spuszcza głowę, nie za bardzo wiem o co mu chodzi, ale jeśli nie chce teraz mówić to powie kiedy indziej, w końcu to Ruki.
-Jesteście gorsi niż dzieci. Ja spadam. Weź prysznic, Akira niedługo tu będzie.- puszcza mi oczko i wychodzi.
Patrzę się w miejsce gdzie przed chwilą stał z otwartą gębą.
Jak to coś do mnie czuje?!
Jak to kurwa, przychodzi?!
To są jakieś kurwa jaja?! Ja pierdole!
Szybko! Prysznic! Ciuchy jakieś normalnie i czyste! Ogolić się muszę! Cholera jasna! Kończę w końcu wszystkie czynności i akurat słyszę dzwonek.
-Hej.
-Hej.- wpuszczam go do środka.- A gdzie reszta?
-Jaka reszta?- nic nie rozumiem.
-No Ruki napisał, że jest impreza to wpadłem.
-Aa no tak. Ruki. Zauważyłeś, że historia lubi się powtarzać?- drapię się w tył głowy.
-Czyli nie ma imprezy?
-No nie...
-Okej...
-To może jednak wejdziesz?
-Jasne.
Muszę mu powiedzieć. Muszę.
-To co piwko?
-Z chęcią. - szczerzy zęby. Cholernie pociągająco wygląda w tej obcisłej bluzce...
Po jakiś ośmiu piwach czuję, że mogę przenosić góry i zdobyć Reitę, albo przynajmniej mu powiedzieć.
-Słuchaj, bo...
-Chciałem... - mówimy jednocześnie. Czy ja mam wrażenie, czy on jest praktycznie trzeźwy?
-Mów pierwszy. - ustępuję.
-A może jednak Ty?
-Nie.
-No okej... - wzdycha cicho. - Bo widzisz, chodzi o to... Kurwa! Nawet nie wiem jak to powiedzieć! Po prostu od pewnego momentu przestałem traktować cię jak przyjaciela. Zresztą nieważne. Spadam do siebie. Sayo.
Ja się chyba przesłyszałem. Siedzę jeszcze tak przez jakieś trzy minuty jak ten kretyn i próbuję zebrać myśli.
Level failed - nie udaję mi się to. Dlatego idę się położyć spać.
A rano pewnie znowu czeka na mnie kac.
-Wykrakałem. - jęczę, podnosząc się z łóżka, zakrywając dłonią oczy przed słońcem, który razi moje spojówki.
Co kurwa za idiota wymyślił żeby postawić łóżko koło okna?! A... To byłem ja.
-Chyba będę musiał zrobić przemeblowanie. - mamroczę, sam do siebie.
Szczęśliwy po prysznicu i po śniadanku siedzę sobie na kanapie z fajkiem w gębie, a tu nagle walenie do drzwi. Boże słodki, zmiłuj się! Kto o tej godzinie? To znaczy no jest już ta 16, ale po libacji to tak jakby była 6... Zresztą nieważne. Idę otworzyć te drzwi, bo w końcu ten ktoś je wyważy. Tak jakby nie było dzwonka. Co za ludzie.
-Reita? A co ty tu robisz? - mogę się założyć, że mam wytrzeszcz.
-Mogę?
-Jasne, wchodź. - odsuwam się i idę za nim do salonu.
Nie mogę uwierzyć - co on tutaj robi? Jeżeli wczoraj dobrze usłyszałem to "przestał traktować mnie jak przyjaciela", ale nie jestem pewien. Przecież byłem pijany...
-Stało się coś, Rei-kun?
-Przyszedłem, bo... Pamiętasz coś z wczoraj?
-Tak.
-A pamiętasz dlaczego wyszedłem?
-No właśnie nie jestem pewien.
-To może... Ehh. - podszedł do mnie i pocałował! Pocałował mnie! Przez chwilę rozkoszuję się delikatnością jego warg, ale zaraz odpycham go od siebie. Kami-sama w ogóle co tu się dzieje?! Rei patrzy na mnie zdziwiony.
-Akira, to się dzieję zbyt szybko. Boję się tego wszystkiego. - uśmiecha się do mnie delikatnie i przytula. Nagle słyszę dzwonek do drzwi, wyrywam się z objęć Suzukiego i idę otworzyć. A tam stoi zapłakany Taka. Wpuszczam go do środka nie pytając o nic, doskonale zdaję sobie sprawę, że jak będzie chciał mi powiedzieć to powie. Wchodzi do salonu trzęsąc się od płaczu, a gdy widzi Reitę śmieję się odrobinę psychicznie, jak na mój gust.
-Jesteście razem, prawda? - patrzę się na basistę, a ten patrząc mi w oczy kiwa głową. Wokalista nie wytrzymuje i wybucha niepohamowanym szlochem. Sadzam go na kanapie, a sam siadam koło niego.
-Taka-chan, co się dzieje?
-Ty się dziejesz!
-Nie rozumiem.
-No jas-sne, że-e nieee roo-zumiesz. - zawodzi, łapiąc w dłonie swoje włosy.
-Taka...
-Kurwa! Nie mogę już tak dłużej, rozumiesz? Ja cię kocham kretynie! A Ty kochasz Reitę, a on ciebie. - nie mogę nic wykrztusić. Gdyby Ruki powiedział mi wcześniej... To znaczy... Bo ja zanim w Reicie, to podkochiwałem się w wokaliście, ale bałem się popsuć naszą przyjaźń.
-Niezły trójkącik - mamrocze pod nosem huściak. Patrzę na Rukiego zszokowany, nadal milcząc. Jego oczy są zaszklone łzami. Nienawidzę siebie, ale w tym momencie mam ochotę go chronić przed całym gównem tego świata. Ale przecież kocham Akirę! Już nic nie rozumiem, naprawdę. Mam mętlik w głowie. Może wokalista nie przeszedł mi do końca... W sumie to całkiem możliwe, zawsze się o mnie troszczył i był taki opiekuńczy w stosunku do mnie. Potrafił siedzieć ze mną, gdy byłem chory i zmieniać co chwilę okłady na czole, żeby zbić gorączkę, bo nie chciałem iść do lekarza po leki.
Wodzę wzrokiem od Maleństwa do mojego "chłopaka" - w sumie nawet nie padło dzisiaj słowo "kocham", ani żadne pytanie w stylu "będziesz ze mną?" Boże, miłość jest taka beznadziejna, a szczególnie, gdy uświadamiasz sobie, że kochasz dwie osoby. To jest... dziwne... Ale w sumie JA zawsze byłem dziwny i spaczony.
-Nie mogę. - mówię cicho, załamując ręce. Czuję na sobie zdziwione spojrzenia. - Nie potrafię wybrać. Chyba... Kocham was obydwu. - śmieję się histerycznie i idę do sypialni trzaskając za sobą drzwiami. Kompletnie już nie ogarniam samego siebie.
Przez dwa dni nie odzywałem się do nikogo. Nie odbierałem telefonów, ani nie otwierałem drzwi. Musiałem pomyśleć. Najśmieszniejsze jest to, że wybrałem... Maleństwo. Byłem pewny, że kocham Akirę, ale jak odtworzyłem sobie w pamięci kilka ostatnich miesięcy mojego życia to nie wiedziałem nawet dlaczego go "kocham". To było tylko zauroczenie. Sam basista nie wyglądał, stojąc dwa dni temu u mnie w salonie, na kogoś kto mnie kocha... A z Rukim. Z Rukim to co innego. On zawsze był przy mnie. Analizowałem jeszcze czy, aby nie kocham go jak brata, ale jednak nie - jestem pewien stu procentowo. Kiedy go widzę mam ochotę go przytulić, przeczesać palcami jego włosy, nigdy nie sprawić żeby płakał. Chcę jego szczęścia, najlepiej by było, gdybym mógł je z nim dzielić. Chcę go całować i pieścić, doprowadzając na szczyt rozkoszy. A kiedy wyobrażam sobie, że dzieje mu się jakakolwiek krzywda to pęka mi serce i świerzbią mnie łapy jakbym miał się z kimś zaraz lać. Jestem pewien, kocham Takę. Tylko... Co mam teraz zrobić? Powiedzieć mu, czy zostawić wszystko tak jak jest? Nie. Nie potrafiłbym żyć dłużej bez niego, wiedząc co czuję. Dlatego muszę z nim porozmawiać. A co z Reitą? Może najpierw jego poinformuję o wszystkim? Chyba tak będzie dobrze. Podnoszę szybko słuchawkę telefonu i wykręcam numer do basisty. Odbiera po drugim sygnale, tak jakby czekał, aż ktoś zadzwoni.
-Moshi moshi
-Akira, musimy porozmawiać.
-Jasne, kiedy i gdzie?
-Może za pół godziny w tym nowym barze, w którym ostatnio byliśmy z Miyavim?
-Dobra. To do zoba za pół godziny.
-Pa.
Nie czułem ciarek podniecenia na ciele z powodu rozmowy z nim. Nie czułem w sumie nic szczególnego, ot zwykła rozmowa z przyjacielem.
Coraz bardziej jestem przekonany do uczucia, które żywię do wokalisty.
Po naszykowaniu się, zjawiam się w umówionym miejscu. Widzę szmaciaka - siedzi przy barze i pali fajka.
-Oi.
-Ohayo. - uśmiecha się do mnie, a ja znowu zauważam, że moje serce bije swoim normalnym tempem, twarz mnie nie piecze od rumieńców, no i przede wszystkim nie pocą mi się dłonie.
Siadam na krześle obok niego.
-Przemyślałeś już wszystko?
-Tak, i Reita, słuchaj... Mam nadzieję, że to nie zepsuje naszych relacji, ale...
-Wybrałeś Rukiego, prawda? - patrzę na niego zdziwiony, skąd wie?
-Ale, jak?
-Po prostu. Z nim zawsze miałeś lepszy kontakt. Nie przejmuj się mną. Wnioskuję, że jeszcze u niego nie byłeś, bo nie jesteś w skowronkach, dlatego idź do niego.
-Rei?
-Hm? - dopiero teraz spogląda na mnie. Wygląda na smutnego, wiem, że jestem egoistą, jednak nic na to nie poradzę.
-Dziękuję, jesteś prawdziwym przyjacielem.
-Wolałbym być kimś innym, ale dzięki. - uśmiecha się do mnie, a ja odwzajemniam ten gest.
Wychodzę z baru i pędem lecę do Maleństwa. Nie mogę się doczekać żeby go zobaczyć.
Kiedy już jestem pod jego mieszkaniem i pukam do drzwi, ogarniają mnie wątpliwości - przecież nawet nie pomyślałem co chcę mu powiedzieć! Z Reitą poszło jakoś łatwiej... Bo go nie kochasz. Dobra, głosie, zamknij mordę.
Drzwi otwierają się, ukazując Rukiego w za dużym podkoszulku, najsłodsze jest to, że jest to mój podkoszulek, który kiedyś u niego został, po jakiejś popijawie. Maleństwo czerwieni się, ale uchyla drzwi, dając przyzwolenie wejścia do swojego mieszkanka. Wchodzę szybko - na wypadek, gdyby któreś z nas się rozmyśliło i stojąc już w jego mieszkaniu, patrzę na człowieka, którego kocham całym sercem i całą duszą.
-Ne, Yuu, co się stało, że przychodzisz o tej porze? - patrzę na zegarek, który stoi na komodzie obok. Jest 22... Nawet nie wiedziałem, że tak późno się zrobiło.
-Gomene, to może... Przyjdę jutro.
-Nie! To znaczy, zostań. Nic się nie stało. Chodź, wejdź. Napijesz się czegoś? Może herbaty, albo kawy, albo kakao, albo wody, albo soku? - patrzę na niego i widzę, że jest jeszcze bardziej zdenerwowany ode mnie.
-Soku, poproszę.
-Pomarańczowy?
-Skąd wiesz? - czerwieni się jak piwonia i kręci się na boki.
-Etto, bo zawsze taki pijesz jak jesteśmy w trasie. - uśmiecham się z rozczuleniem i dopiero teraz zauważam jak wiele mogłem stracić będąc tak ślepym, jak do tej pory.
-Jesteś uroczy, Ruki-kun. - nie mówi nic więcej, tylko nalewa mi napoju do szklanki i stawia przede mną.
Piję powoli, patrząc na niego. Kiedy już nie może znieść mojego spojrzenia, szuka papierosów i odpala jednego.
-Aoi, powiesz mi co się stało? To znaczy... Wiesz, o co mi chodzi, prawda?
-Wiem. - odkładam pustą szklankę na stół i wstaję z krzesła. Podchodzę do niego, schylam się trochę żeby spojrzeć mu w oczy. Wyciągam papierosa spomiędzy jego warg i wrzucam go do zlewu.
-Byłem dzisiaj z Reitą w barze. - ledwie zauważalny smutek zaczyna tlić się w brązowych oczach patrzących na mnie.
-Oh, czyli co? Mam już zacząć życzyć szczęścia? - sili się na lekki ton, jednak ja wiem co czuje.
-Nie, bo pomiędzy nim, a mną nic nigdy nie będzie. Chcę być z Tobą, Takanori, bo cię kocham. Może zrozumiałem to późno, jednak teraz wiem, że jest to prawdziwe. Jestem głupcem przychodząc tu o tej porze i mówiąc takie rzeczy po tym jak cię krzywdziłem, może i nie wiedząc o tym, ale jednak. Przepraszam, Takanori. - mówię cicho, spuszczając głowę i czekając jak skazaniec. Nie mam siły patrzeć mu w oczy.
-To znaczy, że przyszedłeś do mnie, zdecydowany, aby ze mną być? - kiwam głową, nadal nie podnosząc wzroku. - Aoi, spójrz na mnie.
Po kilku sekundach, które były dla mnie wiecznością, patrzę w jego wielkie brązowe tęczówki, które szklą się od łez.
-Taka, ja naprawdę nie chciałem Cię zranić, wybaczysz mi?
-Już dawno ci wybaczyłem. - uśmiecham się delikatnie, kładę swoją dłoń na jego policzku.
-Powiedz mi jedno, Taka.
-Hm?
-Dlaczego chciałeś zeswatać mnie z Reitą, jeśli wiedziałeś, że mnie kochasz? - odsuwa się ode mnie i idzie na drugi koniec kuchni, gdzie mieści się okno, staje naprzeciwko niego i wpatruje się w tętniące życiem Tokyo.
-Jeśli kogoś kochasz to pragniesz jego szczęścia proste, prawda? Nawet twoim kosztem. Starasz się dać błogosławieństwo ich związku. Starasz się nie nienawidzić osoby, z którą jest, bo przecież ona daje mu szczęście. Nie zawsze ci się udaje, ale przynajmniej się starasz, bo chcesz żeby osoba, którą darzysz tym szczególnym uczuciem była szczęśliwa. A ty, Yuu, ostatnio nie byłeś szczęśliwy. Widziałem jak patrzyłeś na Reitę, wiedziałem, że on może dać ci jakąkolwiek radość... Dlatego. - kończy, odwracając się w moją stronę. Nie wiem co powiedzieć, bo zabrakło mi słów, więc podchodzę do niego i przytulam go delikatnie żeby czuł się bezpiecznie.
-Mogę zostać? - pytam się, niepewnie.
-Jasne, na tyle na ile chcesz.
Chwytam jego twarz, drżącymi dłońmi i składam na jego ustach czuły pocałunek. Wtula się we mnie ufnie i z żarliwością oddaje muśnięcie warg. Jego dłonie zakradają się pod moją koszulkę.
-Ruki, proszę, przestań, bo się nie pohamuję.
-To się nie hamuj.
-Ale...
-Cśś. - przykłada palec do moich ust, żeby zaraz zastąpić go własnymi wargami. Całujemy się coraz namiętniej, a kiedy do tego wszystkiego dochodzi szczypanie warg zębami i jego dłoń na moim kroczu, nie wytrzymuję i sadzam go na kuchennym blacie.
-Sypialnia. - dyszy mi w usta. Biorę go na ręce żeby zaraz położyć go na łóżku.
-Nawet nie wiesz jak teraz podniecająco wyglądasz, Taka.
-To na co jeszcze czekasz? Weź mnie. - dobra, moja samokontrola właśnie poszła sobie na spacer, pa, miłego wieczoru <3.
Kładę się na nim i z powrotem smakuję jego warg. Wkładam rękę pod jego koszulkę (właściwie moją koszulkę, bo przecież jest ubrany w moją, dobra bo bredzę i sam nie wiem, o co mi chodzi. Muszę przestać myśleć!) i drapię jego tors.
-Podnieś się, przeszkadza. - mówię gorączkowym szeptem, szarpiąc za materiał. Praktycznie zrywam ją z niego, a później jeszcze bokserki. Leży pode mną taki zaczerwieniony, uległy. Czuję jak mój przyjaciel jeszcze bardziej nabrzmiewa.
-Teraz ty. - mówi schrypniętym głosem, zaczynając mnie rozbierać.
Patrzę się na niego i nadal nie mogę nadziwić się swojej głupocie. Jak mogłem nie zauważyć go wcześniej, mając cały czas przed nosem? Naprawdę byłem niesamowicie ślepy, ale koniec z tą ślepotą, definitywny. Z całą żarliwością na jaką mnie stać pieszczę go, rozciągam, a później kocham się z nim namiętnie.
-Aoo-i, to było uhm niesamowite. - dyszy, leżąc koło mnie, trzymając mnie za rękę. Uśmiecham się delikatnie.
-Rzeczywiście. - staram się ziewnąć dyskretnie, ale chyba mi nie wychodzi, bo słyszę po chwili.
-Chodźmy już spać.
-A wyjdziemy gdzieś jutro razem? - mamroczę, zapadając w sen.
-Wyjdziemy, wyjdziemy, a teraz śpij.
-Mhm.



*REITA*
Siedziałem w tym barze już dobre dwie godziny po tym jak Aoi opuścił moje zacne towarzystwo. Zacne-sracne, kurwa. Źle się czuję z tym, że mnie odrzucił. Nie dlatego, że go kocham tylko dlatego, że... No po prostu, źle! To nie jest tak, że kocham go z całego serca i duszy i takie tam sraty-dupaty. Chodzi o to, że pociąga mnie, no i w sumie to go lubię. Mógłbym z nim być, gdyby Kutasiątko (Ruki) nie zjebało akcji. No, ale w sumie to... Chuj w to. Bunkrów nie ma, ale i tak jest zajebiście. Siedzę sobie tak oparty o blat baru, zafascynowany moimi zajebistymi myślami - właściwie to geniuszem! A co się będę ograniczał, nie? W życiu trzeba być szczerym. No, przynajmniej samemu ze sobą. A samemu ze sobą najlepiej dogadać się po pijaku.
-Akira! - dochodzi mnie wołanie z oddali. Co to kurwa? Jakaś komedia romantyczna? "Z oddali". Może od razu "z głębi"? Ja pierdolę, zaraz najebię temu komuś kto mną tak trzącha. Ja tu kurwa piłem! Zaraz albo obszczę stołek barowy, albo bełtnę okazyjnego pawia przed siebie, podnoszę głowę - czyli istnieje szansa, że barman oberwie po swoim łysym łbie. Uśmiecham się pod nosem, odrobinie wrednie. Dobra, bardzo wrednie.
-Czego chcesz? - pytam, spoglądając kątem oka na uda przybysza.
-Idziemy stąd.
-Po chuj?
-Bo już nie masz siły nawet się porządnie odwrócić w moją stronę i bełkoczesz! - ja bełkoczę? Ja?! Akira Suzuki nie bełkocze! Zbyt gwałtownie zwracam się w stronę ud, bo po chwili moja pupcia ma trzecie spotkanie z podłogą.
-O kurwa, ta podłoga jest pojebana. Tyy, widzisz co za akcja? Ona się kręci, i kręci, i kręci. - zaczynam chichotać pod nosem.
-Wstawaj, kurwa.
-Że ja niby jestem kurwą? A chcesz oberwać, uda? Przydzwonić ci z mojego prawego sierpowca? Co? No? Odpowiedz! - zamiast odpowiedzi czuję jak szarpie mnie w górę i właśnie wtedy widzę przed sobą... Nic poza udami.  Dobra, nie ważne.
-Uda, ja pieprzę! - mamroczę pod nosem. MAMROCZĘ! NIE MYLIĆ Z BEŁKOTANIEM! Bo Akira Suzuki nigdy nie bełkocze! Kurwa jego mać.
-Temu panu już podziękujemy. - słyszę głos tego padalca, który śmiał mnie zabrać sprzed baru.
-To było skierowane do mnie?
-Nie, do tego kolesia, który stoi obok, po twojej lewej stronie. - Wait, lewa to ta, w której trzymam gryf basu. Patrzę się w bok jak ciele w malowane wrota, ale obok siebie widzę tylko krzesło, z którego spadłem. Chyba czegoś w jego wypowiedzi nie załapałem. No, zresztą nieważne.
Wychodzimy z baru. To znaczy kto wychodzi, ten wychodzi. Ja z niego wylatuję. Dosłownie. Znowu się wypierdoliłem, to znaczy z gracją zajebałem dupą w ziemię.
-Bo Akira Suzuki się nie wypierdala. - śpiewam sobie pod nosem.
-Co Ty tam bełkoczesz?
-AKIRA SUZUKI NIE BEŁKOCZE! - drę się na całe gardło, czym zwracam na siebie uwagę, ale ja nie zwracam na to uwagi. Czyż moja logika nie jest genialna?
-Zamknij mordę w końcu i wsiadaj do samochodu. - patrzę jak idzie do drzwi od strony kierowcy. Czyli... uda mają prawko. Tyy, ale jak? No weźcie sobie wyobraźcie - jedziecie samochodem, a tu obok was na światłach zatrzymuje się inny pojazd, w którym zamiast normalnie głowy i tułowia człowieka, wystają tylko uda.
-Nie mam mordy. - mówię z opóźnionym zapłonem, przez rozkminę o tych udach z prawkiem.
Jebana klamka ucieka mi przed dłonią! Co za... jebana klamka!
-Alookahhmoorrra. - mówię władczo, i co? Ha, drzwi się otwierają! Jak tak nie macie to jesteście luzersi!
Moszczę swoje pośladeczki na siedzeniu, zatrzaskuję drzwi - w między czasie słyszę "Ja cię kurwa zaraz tak trzasnę w mordę! Delikatnie z moim dzieckiem!", ale się nie przejmuję, bo i po co? Jestem w końcu Akira Suzuki, ha! Opieram łeb o okno i zapadam w kimono. Budzi mnie pocałunek z ziemią. Dosłowny. Kurwa, to już trzecia gleba dzisiaj. Morda mnie szczypie. Ja pierdolę. A mogłem ostrożniej obchodzić się z tą miotłą, do chuja rozpaczy... Czy jakoś tak. Nagle jakaś siła nieczysta podnosi mnie za pachy do góry.
-Ziuuuu. - imituję odgłos samolotu, co wychodzi mi doskonale - jestem w końcu Akira Suzuki, nie?
-Idziemy.
-No przecież idę.
-Nóżki ci się coś plączą.
-Srączą, kurwa, a nie plączą, odpierdol się. - mówię, nie zwracając nawet uwagi na mojego rozmówcę. Cały czas patrzę na chodnik, który jak na złość zaczyna się skręcać jak wąż. No ja pieprzę, dzisiaj wszystko przeciwko mnie! Jedna noga, druga noga, jedna noga, druga. Ha! I mi niby się nogi plączą, he? Idę jak rasowa top-szpadel, to znaczy model. I uwaga! Dochodzę do drzwi! Jestem zajebisty, czyż nie? (wyobraźcie sobie Reitę, który podnosi jedną brew, pokazuje palcem wskazującym i mówi "deal with it" dop. aut.)
-Właź. - ale ja zamiast tego rozglądam się dookoła mojego domu i wszędzie widzę... Pogaszone światła! To jakaś zmowa jest przeciwko mnie, napewno, mówię wam, więc nie zwracając uwagi na uda zaczynam drzeć mordę, to znaczy krzyczeć używając moich usteczek.
-LUDZIE! LUDZIE! - a kiedy światła zaczynają się zapalać i ludzie wyglądają przez okna, uśmiecham się perfidnie i uprzejmym głosem krzyczę - DLACZEGO WY JESZCZE NIE ŚPICIE? - a później śmieję się jak głupi.
-Wchodź!
-Przecież wchodzę. - te uda są jakieś nierozumne, przecież kurwa wchodzę! A właśnie... Myślicie, że uda mają mózg?
-Idziemy do łazienki.
-Ale ja nie chcę z waaami, bo mnie utopicieee. - zawodzę, ale uda mnie nie rozumieją tylko ciągną w stronę kibla, a później pod prysznic. Ubranego. Coś mi tu nie gra. Czyżby jakiś podstęp?
-AAAAAAAA! - założę się, że mój wrzask obudził wszystkich moich sąsiadów, a nie, już wcześniej to zrobiłem. Te jebane uda, wjebały mnie pod prysznic i odkręciły zimną wodę! Ja pierdolę, o kurwa, jak zimno!
Wybiegam z kabiny i staję na środku łazienki patrząc w wykurwiście wielkie lustro nad umywalką.
-Moje włoooooooooosy. - zawodzę, łapiąc się za pecynę.
Nagle atakuje mnie ręcznik, który spada na moje lewe ramię.
-Wytrzyj się. - mówi jakiś głos. Pewnie uda. Słyszę czyjeś kroki, a później kliknięcie drzwi - znak, że uda zamknęły je wychodząc z kibla. Wycieram się szybko i siąkając nosem, ja również wychodzę z tego pomieszczenia, które natychmiast robi się niefajne - bo w końcu jest Reita jest impreza!
-Chodź. - kieruję się w stronę głosu, a po drodze nagle wszystko co widzę zaczyna nabierać ostrości, nieodzowny znak tego, że trzeźwieję. Nie jest już fajnie. Chociaż w sumie, a i owszem, bo. Uwaga, uwaga. BO JESTEM Akira Suzuki!
-Usiądź. - siadam grzecznie i ogarniam, że właścicielem ud jest Uruha.
-Siema, Uru. - mówię machając mu rękoma.
-Reita, masz to wypić.
-Co to?
-Na pewno nic co by ci zaszkodziło na włosy, cerę, paznokcie i takie tam. Zwykła kawa.
-Na pewno?
-Sto procent. Tylko wypij wszystko za jedyn zamachem. - robię tak jak kazał. Wcale nie jest zwykła!
-Blee. Co to było?
-Kawa z cytryną, zaraz staniesz na nogi.
-Na nogi to ja mogę stanąć kiedy chcę, bo je mam i nie są sparaliżowane. - ironizuję. Jak zwykle zresztą.
-Z tobą to nigdy nie ma gadki. - wzdycha Uruha. - Aoi cię nie chce?
-Co? - patrzę na niego szeroko otwartymi oczami. Skąd on to do jasnej cholery wie?
-Nie udawaj większego kretyna niż jesteś.
-Nie jestem kretynem!
-Prawda?
-Nie.
-Prawda?
-Tak. - odpowiadam w końcu z cichym westchnieniem. Mój otumaniony mózg jest już trochę mniej otumaniony. K'you podchodzi do mnie, staje za mną i mnie przytula.
-Jeżeli liczysz na małe przedstawienie pod tytułem "O mój boże, on mnie nie kocha, zostanę emo ciotą, potnę się, albo rzucę z mostu" to się przeliczysz. - mówię cicho, upajając się jego zapachem. Nigdy tego nie zauważałem, ale gitarzysta ładnie pachnie, nie wiem nawet czy nie jest to przyjemniejszy zapach niż ten, który "nosi" Aoi.
-Przecież wiem, ale nie jest tak przyjemniej?
-Noo, w sumie to masz rację. - odwracam się w jego stronę i patrzę mu w oczy. - Tyy, Takashima, kiedy ty się zrobiłeś taki przystojny, co? - tym pytaniem wywołuję u niego nagły atak padaczki. A nie. Jednak to śmiech. Wygląda jakby tańczył lambadę, albo paliły mu się spodnie, gdy tak skacze w kółko ze śmiechu i wymachuje rękoma. A myślałem, że to czasami ja dziwnie wyglądam... A nie. Przecież ja nigdy nie wyglądam dziwnie, bo jestem Akira Suzuki - drżyjcie prawiczki, bo nawiedzę was w nocy i zgwałcę przez sen, grr!
-Dobra, człowieku już, spokojnie. Jednak zastanawia mnie jedno. - patrzy na mnie wyczekując dalszej wypowiedzi. Boże, jak ja kocham trzymać ludzi w niepewności! - Dlaczego po mnie przyjechałeś i odwiozłeś tutaj? Jaki masz w tym interes? - podszedł do mnie.
-Widzisz, Reita. Jestem dobrym przyjacielem, a przyjaciele sobie pomagają. - zrobił tu stosowną przerwę i przesunął swoją dłonią po moim kroczu. - I pocieszają. - cóż za nacisk na ostatnie słowo. Brawo, Uru! Cóż za delikatna sugestia. Niemniej jednak mi się podoba. W sumie to co mi szkodzi spróbować? Jesteśmy duzi, nie będziemy się na siebie obrażać i chować po kątach przez jeden mały numerek.
-Pomagają, mówisz? - wstaję, szarpię go za włosy na karku tak, że jego wargi ocierają się o moje. - No to pomóż mi, K'you, bo dzisiaj jestem tej pomocy... Spragniony. - mruczę ostatnie słowo żeby później brutalnie wpić się w jego wargi. Języki rozpoczynają walkę o dominację, chociaż obaj doskonale wiemy, że wygram ja. Kiedy dołączam zęby i moja wygrana jest już pewna, szarpię go za włosy tak, że klęczy przede mną. Rozpinam pasek, a później ściągam spodnie razem z bokserkami.
-Weź go do buzi. - mówię to rozkazującym tonem. Posłusznie zaczyna mi obciągać, a ja opieram się o blat i odchylam głowę do tyłu.
-Szybciej. - zamiast przyśpieszyć to zwalnia. - Szybciej, kurwa! - nic nie pomaga, dlatego spoglądam na niego z gniewem w oczach. Wyjmuje penisa z ust.
-Co mi teraz zrobisz, Rei? Jak mnie ukarasz? - uśmiecham się pod nosem. Mała masochistyczna dziwka. Uderzam go z całej siły, z otwartej dłoni w twarz.
-Szybciej, kurwa znaczy szybciej rozumiesz? - kiwa głową. - Posłuszna kurewka. - mówię zadowolony, głaszcząc go po głowie. Obciąga mi w moim tempie, które dodatkowo narzucam ruszając biodrami.
-Mm, dobry jesteś. Dojdę zaraz. - mówię schrypniętym głosem, ale bez jęków. Mruczy z powodu pochwały, czując jak przyjemnie wibrują ścianki jego gardła, błyskam ząbkami. Lewą ręką łapię go za włosy, prawą za gardło i zaczynam rżnąć jego usteczka. Kwili coś i chyba lecą mu łzy, ale mnie nie oszuka - widzę w jego oczach ten błysk podniecenia. Kiedy się spuszczam, od razu wysuwam penisa, a on pluje moją spermą na podłogę.
-Miałeś połknąć. - mówię cicho, lodowatym głosem, a on udając skruszonego patrzy w dół na brudną podłogę. Popycham go tak, że leży na plecach na podłodze. Podchodzę do niego, rozbieram - nie patrząc czy rwę jego ciuchy, czy nie, co to za różnica, i tak ma tyle kasy, że kupi sobie nowe.
-Na czworaka, buzia ma zawisnąć nad tym co wyplułeś. - mówię głośno i wyraźnie, tak jak do psa. Robi to co nakazuję. Kocham mieć władzę.
Kiedy tylko ustawia się tak jak chcę, wchodzę w niego szybko, bez żadnego rozciągania. To ma być seks, zwykłe rżnięcie. Poruszam się w nim szybko, nie dając czasu choćby nawet na policzenie do trzech. Kiedy trafiam w prostatę wiem, że w tym momencie zrobi wszystko za kolejne uderzenie.
-Zliż to co nabrudziłeś. - chichocze pod nosem, lubi takie zabawy. Miałem już kilka razy styczność z masochistami, więc wiem jak trzeba się z nimi "obchodzić". Dociskam jego głowę do podłogi wykonując jedno pchnięcie, jego jęk doskonale odzwierciedla to co czuje. Wystawia języczek i zlizuje całe nasienie z podłogi, kiedy kończy nie kontroluję się tylko wchodzę w niego szybko, chaotycznymi ruchami, przy okazji obciągając mu ręką. Może i jest to zwykłe rżnięcie, ale uke zawsze ma dojść pierwszy, koniec kropka. Kiedy dochodzi ja również się nie powstrzymuję. Wychodzę z niego chwilę po szczytowaniu i kładę się obok niego na podłodze.
-Dzięki, Uru. Zajebiste pocieszenie.
-No, nie? W takim razie ja spadam. - uśmiecham się do niego. Ubiera się, a następnie wychodzi.
Tu nie ma miejsca na sentymenty - sława - właśnie tego uczy.


~*~

Starałam się poprawić błędy, ale samemu jak się sprawdza swoje "dzieła", to jest nudno, bo później znasz to na pamięć XD.