czwartek, 25 kwietnia 2013

Proste? Proste (KyoxKaoru)

Widzicie, jak chcecie to potraficie komentować :3 Taleja jest szczęśliwa, Taleja daje NN, a tak poza tym to nawet internet mi zaczął dzisiaj działać O.o Czujecie? :3

A, i miałam jeszcze napisać: Grief I fucking love you <3 Seriously girl :3

Taleja ćwiczy się w tekstówkach, bo zawsze było mało dialogów w notkach :)

~*~


Kurwa, najebałem się w trzy dupy. O, mam nawet dwa telewizory! Ale co robi u mnie dwóch Kaorów?
-Nachlałeś się.
-Nie, wcale nie. Jestem tylko trochę pijany. - mamroczę chichocząc, żeby zaraz wrócić do oglądania moich dwóch telewizorów. Są takie same, chociaż nie jestem pewien, bo jeden jest tak jakby przechylony w bok. Mam nadzieję, że nie spadnie, bo szkoda by było. A tak w ogóle to mamy problem. Jeżeli jest dwóch Kaorów, to znaczy, że jest dwóch liderów, co daje dwa razy tyle roboty, opierdolów, prób, koncertów, wywiadów, znęcania się nad nami. Bo jeśli jeden wysiądzie to zawsze jest drugi, szit, fak.
Jęknąłem łapiąc się przy tym za głowę.
-Dobrze się czujesz?
-Nie, po co jest was dwóch? - pytam, patrząc się uważnie to na jednego Kaoru, to na drugiego.
-Nie ma nas dwóch, idioto, po prostu dwoi ci się w oczach.
-To znaczy, że nie mam dwóch telewizorów? - pytam rozczarowanym tonem.
-To znaczy, że jesteś najebany i w tej chwili masz iść spać.
-Nie chcę. Daj mi się nacieszyć widokiem dwóch telewizorów. Jutro już jednego nie będzie. - mruczę pod nosem, niczym rozkapryszony dzieciak.
Wzdycha tylko cicho i siada obok mnie.
-Dlaczego pijesz?
-Jestem dorosły, mogę pić, jeśli mam na to ochotę. A akurat dzisiaj miałem. Proste? Proste.
-Co cię gnębi? Do cholery jasnej, jesteśmy przyjaciółmi, chyba mam prawo wiedzieć?
TY mnie gnębisz.
-No, Kyo?
Twoja przyjaźń mnie gnębi.
-Kyo.
Bo z mojej strony ona już nie istnieje.
-KYO!
-Przestań się drzeć.
-Powiesz mi?
-Nie.
-Dlaczego jesteś taki uparty?
-Bo gdybym nie był, nie miałbyś takiego ciekawego życia, a teraz możesz już iść, skończyła mi się inwencja twórcza na rozmowy.
-Nie wyjdę, dopóki się nie dowiem.
-O, widzę, że się zadomowisz. Wiesz gdzie wszystko się znajduje, obawiam się tylko, że moje ciuchy będą na ciebie ciut za małe, dlatego będzie lepiej jednak, jeśli wrócisz do domu.
-Tooru.
-Nie mów tak, dobrze wiesz, że tego nie lubię.
-To twoje imię.
-Już nie, teraz jestem Kyo.
-Kyo to ty jesteś, ale na scenie, teraz siedzę z kumplem, a kumpel ma na imię TOORU.
-Pierdol się Niikura. O, patrz, jakby tak wsadzić jedną literkę w twoje nazwisko to by było "NiikurWa", akurat więc słowo "pierdol" pasuje idealnie.
-Nie wiem co się z tobą dzieje i martwię się o ciebie.
-Spokojnie, nadal jestem tym samym cynicznym, zgryźliwym wokalistą, nic się nie popsuło, nadal będziesz miał poschizowane teksty. Zero zmartwień.
-Tooru.
-Daj już sobie spokój, przecież mnie znasz, jeśli nie będę chciał powiedzieć to nie powiem, dlatego nie marnuj swojego czasu na dyskusje z moją osobą i jedź do perkusisty, bo się tam, w tym domu zaczeka na śmierć.
-Ale...
-Wszystko jest dobrze, no, już, spierdalaj.
-Jesteś jebnięty.
-To wiem od dawna. Żegnam pana.
-Jakby co to znasz mój numer telefonu. - wstaje z kanapy i staje naprzeciw mnie.
-Jasne, i na pewno zadzwonię. Otwórz linię "przyjaciel z chęcią wysłucha drugiego, pierdolniętego przyjaciela".
-Cóż za ironia.
-Cały ja, nie zapominaj.
-Gdzieżbym śmiał.
-Czy mi się wydaję, czy przedłużasz rozmowę żeby stąd nie wyjść? Nie bój się, nie wyskoczę przez okno, ani nie zrobię nic bardziej głupiego.
-A mniej?
-Też nie. Jestem dorosłym, rozsądnym facetem. I z czego się śmiejesz?
-Rozsądnym?
-A nie?
-Polemizowałbym.
-Spieprzaj już.
-Dobra, dobra.
-Pozdrów Shinyę.
-Jasne. - nie rusza się z miejsca i uparcie wpatruje się we mnie.
-No, na co znowu czekasz?
-Na to kiedy w końcu powiesz mi co do mnie czujesz.
-A czuję? - udaję zdziwienie, podnosząc przy tym brwi.
-A nie? Kyo nie rób z siebie większego idioty niż jesteś.
-Nie jestem idiotą.
-Więc?
-Więc co?
-Długo mam jeszcze czekać?
-W nieskończoność. A tak w ogóle to dlaczego chcesz to ode mnie usłyszeć, co, Nikkura?
-Bo nie jestem z Shinyą.
-Nie? - dziwię się tak bardzo, że aż wstaję. Przez chwilę mnie chwieje na boki, ale staję w końcu przed nim pewnie.
-Nie, nie jestem, a ty po prostu lubisz dopowiadać sobie historyjki, do niektórych obrazków.
-Ale, przecież...
-Widziałeś jak wchodził do mojego mieszkania, a wyszedł dopiero rano?
-Skąd wiesz? - chyba zaraz będę musiał zbierać oczy z podłogi, bo mam wrażenie, że zaraz przez ten wytrzeszcz wypadną.
-Widziałem cię jak bujałeś się na huśtawce i patrzyłeś z ciekawością w moje okna, a później Shinya potwierdził, że to byłeś ty.
-A może po prostu lubię siedzieć na placu zabaw?
-Akurat przed moim blokiem?
-Przypadek.
-W moje okna też zaglądałeś przez przypadek?
-Niikura, mieszkasz na 4 piętrze, jak niby mam ci zaglądać w okna? A tak poza tym to musiało coś ci się przewidzieć.
-Shinowi też?
-Oczywiście, obydwaj jesteście ślepi, na urodziny kupię wam okulary, co wy na to?
-Ja swoje mam, Shin nie ma żadnej wady.
-O, proszę jak doskonale wiesz.
-Jestem waszym liderem.
-I to cię upoważnia do tego, żeby sprawdzać naszą przeszłość chorobową?
-Naturalnie.
Milknę, nie mogąc znaleźć żadnej odpowiedzi na to. Cały mój jad wylałem na wcześniejsze dialogi, teraz nie mam siły, mam ochotę położyć się spać, wytrzeźwiałem już dawno. Nie wiem co mam robić.
-Dobrze, w takim razie dlaczego Shinya wyszedł od ciebie rano?
-Najpierw dokańczaliśmy piosenkę, a później wypłakiwał się na moim ramieniu, bo rzuciła go dziewczyna.
-Aha. - znowu milkniemy przy czym ja strzelam oczami na boki, aby tylko na niego nie patrzeć.
-Dlaczego się nie przyznasz do swoich uczuć?
-Boję się.
-Czego, Tooru?
-Że już nigdy nie będę mógł normalnie bez ciebie funkcjonować.
-Nie mam zamiaru nigdzie odchodzić.
-Dobrze wiesz, jaki jestem. Podejrzewam też, że doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że się nie zmienię, więc nie rozumiem dlaczego jeszcze tu jesteś. No, chyba, że chcesz usłyszeć ode mnie dwa irytująco idealne słowa, a później odejść.
-Kocham cię.
-Słucham?
-Kocham cię, Tooru.
Patrzę się na niego niedowierzająco. W ciele powoli rozpływa się jakieś dziwne ciepło, a w brzuchu, o zgrozo, czuję przysłowiowe "motylki", jakby tego było mało puls mi przyśpiesza, a na policzki występują rumieńce.
Kaoru podchodzi do mnie powoli, wyciąga rękę i gładzi nią mój prawy policzek.
-Kaoru? - pytam cicho, dopasowując się do panującego nastroju.
-Tak?
-Jesteś wrednym, irytującym chujem, ale ja ciebie też.
Uśmiecha się do mnie delikatnie i całuje w usta. Przejeżdżam językiem po jego wargach czując coś przyjemnie słodkiego, prawie jak miód. Właśnie tak w moich najśmielszych marzeniach smakuje niebo. Wtulam się w niego, a on obejmuje mnie ciasno. Odrywam się od jego warg i wtulam twarz w jego szyję.
-Kocham cię, skarbie.
-Tylko nie skarbie! Jeśli powiesz coś takiego publicznie, własnoręcznie cię wykastruję, a potem powieszę za flaki na suficie! - warczę, zirytowany całą cukierkowością tego wszystkiego.
-Kocham cię, ty mój psychopato.
-Tak jest dobrze. - wzdycham cicho i pozwalam pogłaskać się po głowie, mimo że tego nienawidzę. Chyba jednak będę potrafił pójść na jakieś kompromisy. W sumie... Dla niego wszystko.
 
Kiedy następnego dnia wracam ze studia do domu i widzę mojego faceta rozwalonego przed telewizorem, z puszką piwa w jednej ręce, a w drugiej odpalonego fajka, uśmiecham się w duchu.
W końcu czuję, że mam dom. W końcu czuję, że jest dobrze. Że tak powinno być już Z-A-W-S-Z-E.
-Kochasz mnie? - pytam cicho, stając za kanapą.
-Kocham, a co?
-Nic, chciałem się upewnić. - całuję go w szyję i idę odgrzać wczorajszą pizzę.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Ogłoszenia parafialne & BW

Witam was wszystkich :) Dzisiaj sprawa organizacyjna, która raczej się nie spodoba (mi się nie podoba ten temat. W ogóle).

Muszę wam powiedzieć, że jest mi bardzo przykro z racji tego, że nie komentujecie. Wysilam się, staram, żebyście mieli co czytać, nie chcę być jakoś szczególnie monotematyczna, ani nachalna prosząc o komentarze, ale każdy kto ma bloga, wie, że to jest ważne. Oczy mnie bolą już czasami od patrzenia w monitor i palce od stukania w klawiaturę. Chcę żebyście mieli co czytać, być (w miarę) zadowoleni, etc.

Wejść jest dużo, bo już ponad 13tyś., obserwatorów też ostatnio doszło (serce mi się raduje z tego powodu, właśnie, a tak poza tym to WITAM WAS *macha łapką*), a komentarze leją się jak przysłowiowa krew z nosa. Oczekujecie od autorek, żeby wstawiały notki częściej, ale nie komentujecie. Ostatnio kilka "koleżanek po fachu" powstawiało notki na temat, że dziewczyny kończą z pisaniem i zawieszają blogi. Szczerze powiedziawszy ja mam ochotę na to samo, bo po co mam dbać, starać się, kiedy mogę robić to samo tylko dawać do przeczytania najbliższym ludziom, lub chować pod poduszkę? Wychodzi na to samo w zasadzie, bo brak od was odzewu. Ostatnio bloga zaniedbałam, przyznaję, ale mam wytłumaczenie - leci trzeci tydzień jak nie mam internetu, bo coś się porobiło i nie wiadomo kiedy będzie (w tym momencie jestem u kolegi i korzystam z jego komputera, żeby do was dotrzeć). Nie to, że nie mam pomysłów, albo nie piszę, nie, jest wręcz odwrotnie, na dysku jest zapisane 10 przyszłych tekstów, więc nie umrzecie na ich brak (o ile można na to umrzeć xD).

Boli mnie po prostu to, że ja się staram, wy wejdziecie, przeczytacie i wyjdziecie, koniec. Nie możecie skomentować? Nawet słowo "fajne" raduje, bo okazuje się, że to jednak ktoś CZYTA i docenia twoją pracę, poświęcony czas, energię. Komentarze to naprawdę fajna sprawa i dodają skrzydeł osobie, która pisze. Bo to nie jest wcale takie łatwe. O, wiem, napiszę *po 3 minutach*, skończone, dziękuję bardzo. Nie. Przynajmniej ja tak nie mam. Zanim usiądę, zacznę pisać, muszę się przygotować, przemyśleć co będzie, jak będzie i co potem, jak zacząć, zakończyć. Dopiero potem przystępuję do działania, zaczynam pisać, potem czytam od początku, wykreślam, przekreślam, dopisuję, żeby dalej pisać, bo nagle okazuje się, że to za mało. Na samym końcu trzeba jeszcze sprawdzić, przepisać (jeżeli było pisane w zeszycie, a ja często to robię), jeszcze raz sprawdzić i znowu coś skrócić, przedłużyć, żeby opublikować. Czasami taki proces zajmuje 4 godziny, albo i dłużej. Pożytkujesz na to swój czas, jesteś z siebie dumna, następnego dnia sprawdzasz czy ktoś skomentował, "o, są trzy komentarze <3", cieszysz się jak dziecko i nagle podskakuje ci poziom endorfin, bo to takie miłe z waszej strony. Ale trzy/cztery komentarze to wcale nie jest tak dużo, biorąc pod uwagę ile osób obserwuje, ile jest wejść i ile czasu prowadzę tego bloga.
Niektórzy mają ich ponad 10 i to jest fajne, nie zazdroszczę im, bo wiem, że im się należy, wiem jak czasami jest ciężko się przemóc, żeby coś wyskrobać, żeby się zmusić i napisać. Miło by mi było, gdybyście zaczęli komentować, nie mówię o jakiejś lawinie, ale po 7 komentarzy mogłoby być pod notkami, tym bardziej, że nie wstawiam ich tak często, a miło wiedzieć co ktoś myśli o twojej pracy.

Dlatego chcę powiedzieć wam wszystkim, żebyście nie wymagali od ludzi więcej niż dajecie sami.


Tak w ogóle to jeszcze mi się suczka oszczeniła, mam 5 małych psów, noworodki - dzieci, tak się zachowują, co 2 godziny trzeba było przez pierwszy tydzień wstawać (teraz mają 2 tygodnie, nadal jest ciężko), więc byłam niewyspana, a mimo to pisałam, bo nie chciałam, żeby nagle nie było co wstawić. Nie chciałam was rozczarować.

Hm, wstawię wam jeszcze rozmowę, którą przeprowadziłam z Toshio (moją kochaną Imoto-chan <3), w której również, tak jak wyżej, wylewam swoją "żółć".


Taleja
Zresztą wkurza mnie już to wszystko - ja się staram, wysilam, gonię moją mózgownicę do pracy, żeby coś wymyślić, wyskrobać, jest 40 obserwatorów, ponad 13tys. wejść, a komentarze idą tak opornie jak krew z nosa, smutno mi przez to, bo jakbym jeszcze miała to gdzieś to by było wspaniale, ale ja się naprawdę staram, a ludzie to olewają ;-; *emuje*


Toshio
Oj no !   ^ ^ Nie komentarze są tu najważniejsze.
Wiem że pomagają.
Ale jednak lepiej, że jest ich trochę niż żeby ich wgl. nie było.


Taleja
Wiem, ale czasami by się przydały, bo ja już sama nie wiem czy się rozwijam, stoję w miejscu, poprawiam, czy jestem chujowa, to taka niepewność jest ;_;
A poza tym nie piszę tylko dla siebie, tak? Bo jeśli bym to robiła to wszystkie teksty byłyby chowane pod poduszkę, a ja je wstawiam, przepisuję, sprawdzam błędy, etc., a tu dupa.


Toshio
Eh.. no tak. Może i masz racje.
Ale ludzie są tacy a nie inni..


Dobra, tyle na ten temat, mam nadzieję, że dałam wam do myślenia.


A na osłodę (o ile można tak na ten tekst powiedzieć XD) daję wam "biały wiersz", ostatnio zaczęłam się w takich lubować. Chyba za dużo tekstów piosenek Dir En Grey... >D



Istota.
Ból.
Cierpienie.
Męczeństwo.
Inny świat.
Pustka.
Ciemność.
Mrok oplatający duszę.
Nie myśl.
Śmiech.
Pseudo szczęśliwy uśmiech.
Puste oczy.
Lina.
Śmieszność.
Brak odwagi.
Szyja.
Palce.
Brak stóp.
Ogień.
Zapach spalonego mięsa.
Czy w następnym świecie będzie lepiej?


Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca. Dziękuję za uwagę. A, właśnie, nie ma nawet tekstu z obrazka do przepisania i odblokowałam komentarze, może je wstawiać każdy, nawet Anonimowy.

No, to tyle, zachęcam do komentowania :3

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Niemożliwe (GabrielxKondrat)

Siema, siema <3 Wpadam z nową notką, suprajs! Święta się udały, Misie? 

Nie sprawdzane, pisane szybko x czas temu, a ja po prostu jestem leniwa i mi się nie chce. W sumie wszystko, na końcu jeszcze was podręczę chwilę.


~*~

-Kondrat! Kondrat, do jasnej cholery! - wrzasnąłem i zacząłem gwałtownie potrząsać ramieniem swojego kochanka.
-Hm? - odmruknął w odpowiedzi.
-Żadne "hm?"! Jest 9! Miałeś mnie obudzić na wykłady!
-Gabryś, zamiast na mnie krzyczeć mógłbyś się zacząć ubierać, a tak to tracisz czas. - mówi złośliwie.
-Niech cię szlag! - wstaję szybko z łóżka.
Skubaniec jeden miał rację, jak zawsze zresztą. To on w tym związku jest tą "racjonalną" stroną. Przed wyjściem wbiegam jeszcze do sypialni, całuję go w blond loczki i zasuwam pędem na zajęcia.
Wpadam na salę spóźniony, rozglądam się za wolnym miejscem, a później siadam i automatycznie notuję, zagłębiając się w swoich własnych myślach.
Kondrat - duże, niebieskie oczy, blond loczki sięgające do szyi, miły głos i ciepły uśmiech. Metr osiemdziesiąt osiem chodzącej doskonałości, złośliwy, gdy go się obudzi. Nadal nie wiem za bardzo co we mnie widzi. Mój Adonis ma 29 lat, czyli jest starszy ode mnie o sześć wiosen. Kiedyś w kafejce internetowej potrąciłem go przez przypadek, a on w ramach rekompensaty kazał zaprosić się na kawę. Nie pamiętam co mną wtedy kierowało, że się zgodziłem, może to był jego ciepły uśmiech, albo błękitne tęczówki, w których z miejsca zatonąłem? Nie wiem co mną wtedy kierowało, ale jestem z tego "kierowania" niezmiernie zadowolony. Gdyby nie to, nie miałbym za sobą trzech udanych lat związku. Naturalnie jak to w każdym bywa są wzloty i upadki, przeszkody, ale dajemy sobie z nimi radę, bo się kochamy, ufamy sobie i szanujemy się. Miałem dzisiaj gotować, ale kompletnie nie mam pomysłu, co by to mogło być, dlatego wracając do naszego "gniazdka" kupię pizzę, albo chińszczyznę.
Tak mnie wzięło na wspominki, że nie zauważyłem nawet kiedy skończyły się zajęcia. Dopiero puknięcie w ramię sprawiło, że powróciłem do rzeczywistości.
-Gabriel, może wyjdziemy dzisiaj na piwo albo kawę?
-Mati, nie dzisiaj. Kondrat ma wolne, muszę wrócić wcześniej do domu, bo mu obiecałem. - mówię szybko, jednocześnie wrzucając swoje rzeczy do torby, którą podwędziłem skarbowi.
-Ale, Gabi, on... - mówi cicho, smutno patrząc w moje oczy.
-Mateusz nie mam czasu na gadki w stylu "nie zasługuje na ciebie", przecież tyle razy Ci mówiłem, że nic z tego nie będzie. Serio nie mam czasu, pójdziemy kiedy indziej, ok? - klepię go w plecy i opuszczam duszne pomieszczenie. Chyba klimatyzacja znowu się popsuła. W tym roku kwiecień jest wyjątkowo ciepły i duszny. Wszystko odżyło po zimie, w końcu. Odpinam kurtkę, wpadając do baru z chińskim jedzeniem.
-Co podać, proszę pana? - patrzę jak młoda, na oko dwudziestoletnia dziewczyna, pochyla się w moją stronę żeby wyeksponować piersi. Krzywię wargi z niesmakiem.
-Wołowinę w pięciu smakach i krewetki z warzywami. Na wynos.
-Już się robi. - uśmiecha się jeszcze, jej zdaniem zapewne powabnie i znika za kuchennymi drzwiami, aby poinformować o nowym zamówieniu.
Rozglądam się dyskretnie po pomieszczeniu - jedna para z dzieckiem i jedna bez. Nienawidzę tych małych potworów - wszędzie ich pełno i są takie głośne.
Po niespełna dwudziestu minutach otrzymuję zapakowane jedzenie, a wraz z nim "puszczone" oczko. No, teraz to na pewno nie będę jadł, bo zwrócę. To nie tak, że nie doceniam urody dziewczyn, ale te które próbują mnie poderwać, w jakiś sposób mnie odpychają.
Wsiadam szybko w tramwaj, pętla 26, po czterech minutach wysiadam prawie przed blokiem, w którym wynajmujemy z moim kochaniem.
-Kondrat! - krzyczę, zdejmując buty - Jeśli śpisz to wstawaj, mam chinkę! Wołowina na ciebie czeka, jeszcze cieplutka. - nęcę. Zrzucam z siebie kurtkę, idę przygotować stół.
Wrzucam do zlewu brudne naczynia, ścieram mokrą szmatką resztki jedzenia z blatu i stawiam plastikowe pojemniki na czystym już meblu.
Uśmiecham się, gdy czuję motyli pocałunek na szyi.
-Wyspałeś się?
-Tak, w końcu nikt mi się nie wiercił i nie zabierał kołdry. - prycham, na co on się śmieje i z czułością targa moje orzechowe włosy.
Siadamy przy stole i zaczynamy pałaszować ulubione jedzenie.
-Jak tam Ci dzień minął?
-Dobrze, dziękuję. Mateusz chciał zaciągnąć mnie na piwo, ale się nie dałem, bo doskonale wiedziałem, że jesteś głodny. - kiwa delikatnie głową w podzięce i mruga porozumiewawczo okiem.
-Zdradzę ci tajemnicę, Gabi.
-Hm?
-Nie tylko mój żołądek jest głodny.
-Nie, a co jeszcze? - udaję, że nie widziałem sugestywnego kiwnięcia głową w stronę krocza.
-Zaraz Ci pokażę. - szepcze, co powoduje przyjemny dreszcz wzdłuż mojego kręgosłupa. Podchodzi do mnie, zrzucając po drodze bokserki.
-On? - pytam, próbując zahamować śmiech i nadal zgrywać durnia, ale kiedy podchodzi do mnie tak blisko, że czuję jego zapach, od razu wszelkie złośliwości wyparowują mi z głowy. Nakierowuje moją dłoń na swojego członka, a kiedy ta zaciska się, wydaje z siebie ciche westchnienie. Żeby on tylko wiedział jak cholernie podniecająco wygląda w tym momencie. Klękam szybko na kolana i biorę go całego do buzi, patrząc mu przy tym w oczy. Poruszam głową, co wywołuje całą arię seksownych jęków w wykonaniu Kondrata.
-Gabi... Starczy. - odsysuję się od jego męskości, ściągam swoje spodnie wraz z bielizną i rzucam je gdzieś w bok. Siadam na stole, rozkraczam nogi i wodzę palcem zachęcająco po moim rowku. Odtrąca moją dłoń i wchodzi we mnie szybko, do końca, od razu zaczynamy się poruszać, znajdując wspólny rytm. Nie potrzebuję przygotowania, bo kochaliśmy się wczoraj do upadłego, właśnie dlatego zaspałem na zajęcia. Kończę na swoim brzuchu, a on we mnie, kiedy czuje zaciskające się pierścienie moich mięśni na swoim członku. Przytula mnie, a ja wtulam się w niego ufnie, kładąc głowę w zagłębieniu jego szyi.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też.
W końcu kiedy zaczynamy drętwieć odrywamy się od siebie i idziemy oglądać filmy - tak jak mi wczoraj obiecał.
-Kondrat, dziś ty robisz kolację.
-Wiem, ale skończył się twój ulubiony serek topiony więc musisz iść do sklepu, bo zapewne nie zjesz ze mną pasztetu. - krzywię wargi i z cichym jękiem zrezygnowania wysuwam się z jego ramion.
W sklepie każdy patrzy na mnie z autentycznym współczuciem, niektórzy sąsiedzi nawet podchodzą i mówią, że im bardzo przykro. Nie rozumiem tego więc patrzę na nich zdziwiony, a oni zapadają się w sobie jeszcze bardziej . Powariowali czy co? Zdążam akurat wejść do mieszkania, podać Kondratowi mój serek i wygnać do kuchni, z poleceniem zrobienia kolacji, kiedy zaczyna dzwonić mój telefon. Zgłodniałem po tym maratonie horrorów. Wyświetlacz ukazuje uśmiechniętą buzię mojej mamy.
-Cześć, mamsiu.
-Gabryś, jak się czujesz?
-Niezbyt rozumiem pytanie, a jak mam się czuć? - przekładam telefon do drugiej ręki, nadal trzymając go przy uchu zrzucam okrycie wierzchnie i rozsznurowuję buty. Idę do kuchni zachęcony pstryknięciem czajnika, który oznajmił, że woda się zagotowała.
-Skarbie? Na pewno wszystko gra?
-Oczywiście, że tak. Kondrat! Nie nakładaj tyle masła na te kanapki, bo ich nie zjem! - krzyczę w między czasie - Przepraszam mamuś, już jestem.
-Kondrat? - powtarza jakoś tak dziwnie głucho. Nie rozumiem, przecież zawsze go lubiła.
-No tak. Kondrat. Mój chłopak, wiesz ten, z którym spotykam się od 3 lat?
-Kochanie, wpadnę jutro, dobrze?
-Jasne, ja akurat mam wolne od wykładów, a Kondrad nie idzie do pracy.
-Dobrze, tylko uważaj na siebie. - mówi jakoś ostrożnie.
-Jasne, całuję. - mówię szybko, rozłączam się i przecieram zmęczone oczy.
-Co jest?
-Mama jutro wpadnie, a tak ogólnie to wszyscy sfiksowali.
-Jak to?
-Wszyscy patrzą na mnie ze współczuciem i mówią, że im przykro, a mama pytała się o ciebie, wiesz? Tak jakby cię nigdy nie poznała. Nie rozumiem o co tu chodzi. - wzruszam ramionami i rzucam się na kanapki.
-Kładziemy się już?
-Mhm. - potakuję zmęczony i idę do łazienki żeby wziąć szybki prysznic, a potem położyć się spać przy moim ukochanym.

Budzę się po południu, a właściwie Kondrat mnie budzi, przynosząc śniadanio-obiad do łóżka.
-Misiu, posprzątałem w całym domu, żebyśmy się wstydzić przed twoją mamą nie musieli.
-Kocham cię.
-Wiem, ja ciebie też.
Kiedy słychać dzwonek do drzwi jestem już wyszykowany. Biegnę otworzyć, a kiedy rodzicielka przekracza próg obejmuję ją w pasie i okręcam kilka razy wokół własnej osi, śmiejąc się przy tym cicho.
-Tęskniłem. Mamo, tak dla przypomnienia to jest Kondrat. - mówię kiedy odstawiam ją na podłogę, pokazując na mojego chłopaka, który stoi w progu drzwi sypialni.
-Gabriel.
-No co?
-Gabriel, tam nikogo nie ma.
-O czym ty bredzisz? - patrzę jej uważnie w seledynowe oczy.
-Tam nikogo nie ma, Gabriel. Kondrat nie żyje od dwóch tygodni, rozumiesz?
-Mamo, to nie jest zabawne. Proszę cię przestań opowiadać takie niestworzone historię.
-Gabriel, ale ja...
-To nie jest śmieszne. - powtarzam, kiedy obraca mnie w stronę drzwi sypialni. Kondrata rzeczywiście tam nie ma.
-Kondrat? Kondrat! Wyłaź stamtąd! To nie jest zabawne, na prawdę!
Biegam po wszystkich pomieszczeniach, ale nigdzie go nie ma.
-Mamo?! Mamo! Gdzie on jest?!
-Kochanie, on nie żyje.
-To nie może być prawda. - mamroczę pod nosem. Podaje mi gazetę sprzed dwóch tygodni, w której widnieje nekrolog. Mojego chłopaka. Robi mi się niedobrze, idę do kuchni i siadam na krześle, tarmosząc swoje włosy.
-Mamo?
-Przykro mi. Naprawdę. - mówi cicho, kojącym głosem i przytula do siebie. Czuję się jak maszyna. Wstaję powoli, a później wybiegam z mieszkania, z bloku. Mam wrażenie, że głowa mi pęknie, niebo się na mnie zwali zaraz. Biegnę przed siebie, oddychając spazmatycznie, dławiąc się własnymi łzami. Co chwila na kogoś wpadam, ale nie zwracam na to najmniejszej uwagi, tak samo jak na sygnalizację świetlną. Wbiegam na ulicę, słyszę trąbienie samochodu, coś we mnie uderza, wyrzuca do góry, spadam, czuję ból, a później ogarnia mnie błoga ciemność.

-Nie zostawisz mnie? Nigdy?
-Nigdy.
-Kocham Cię.
-Ja ciebie też.


~*~

Ogłoszenia parafialne:

1. koncerty na które jadę, zapraszam do przeczytania, być może ktoś z was także na nich będzie to moglibyśmy się spotkać :)
2. Helmi pilnie poszukuje bety, więc jakby ktoś chciał, bądź miał jakieś znajomości z ludźmi, którzy betują, a mają ochotę to robić to proszę o kontakt albo ze mną, albo z autorką Zakazany owoc
3. Jak ktoś nie oglądał tego filmu to odsyłam, niech zobaczy O-jik-Geu-dae-man ja przy nim wczoraj siedziałam i roniłam łzy, piękna fabuła i genialne wykonanie.
4. Punkt najważniejszy: komentarze=wena=nowe notki! brak komentarzy=brak weny=brak nowych notek=zawieszenie bloga. Więc jak będzie? >D