wtorek, 24 grudnia 2013

Łyżwy (EthanxJohnny)

Wybaczcie za tak długą przerwę *rzuca się na kolana*. W sumie oprócz braku chęci i czasu nie mam żadnych innych wytłumaczeń.

Wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku! Dużo zdrowia (uwierzcie mi, to ważne jak cholera!), miłości, pieniędzy i yaoi. W zasadzie to życzę wam, żeby każde wasze małe i duże marzenie się spełniło.
Kocham Was!


Notka niebetowana, mam nadzieję, że wybaczycie. Sama przed chwilą szybko ją przeczytałam i popoprawiałam to, co zauważyłam.

Enjoy!



~*~


Gorzkawy smak rozlewa się po języku, kiedy przytykając butelkę do ust odchylam głowę. Wódka. Nigdy jej nie lubiłem. Można powiedzieć, że zapijam stratę. Nie taką zwykłą. Mój facet zostawił mnie dla człowieka, który mówił o sobie "przyjaciel".
-"Ethan, jestem przecież twoim przyjacielem, mi możesz powiedzieć wszystko!" - mamroczę pod nosem, zgorzkniałym tonem starej dewoty, która narzeka na wszystko dookoła. Tak właśnie mówił. Zazwyczaj kiedy chciał wyciągnąć ze mnie problemy jakie pojawiały się w moim związku.
Zrzucam ze stolika wszystko co się na nim znajduje, nie dlatego, że czuję się zdesperowany, zraniony, nie, nie, nie, po prostu żeby ulżyć wściekłości - klucze do kawalerki, którą wynająłem całkiem niedawno, telefon komórkowy i butelkę wódki, która toczy się po nieobłożonej niczym podłodze wylewając resztę swojej zawartości. Patrzę na bezbarwny płyn, który robi różnorakie szlaczki na brązowych panelach. Z Billym byłem pół roku. Najśmieszniejsze jest to, że każdy mówił nam, że do siebie nie pasujemy. Też tak uważałem. Ale jestem próżny, lubię robić na przekór ludziom. Tym razem zrobiłem krzywdę samemu sobie. Na początku, jak to w każdym związku bywa, wszystko było wspaniale. Wspólne wypady do knajp, barów, alkohol, dobry seks, śniadanie jedzone w pośpiechu, bo przecież Billy był na ostatnim roku studiów. A ja? Ja miałem (i mam) bardzo dobrą posadkę w sportowej gazecie. Teraz? Czuję się pusty, nie całkiem w środku, bo gówniarzem byłem tylko zauroczony, jego sposób bycia w pewnym sensie mi imponował, ja jak byłem na studiach starałem się robić wszystko jak najlepiej, nie chciałem wyjść na głąba, a jemu szczerze powiedziawszy to wszystko wisiało i powiewało, dla niego imprezy były całym studenckim życiem. Pustka jest w mojej kawalerce. Przyzwyczaiłem się do tego, że nie jestem sam. No i strata kumpla też boli. Wolał poświęcić 6 lat przyjaźni dla jakiegoś gnojka, który prawdopodobnie i tak narobi mu koło dupy. Bo Billy lubi seks, jeśli liczysz na jakiś głębszy związek z nim to możesz od razu dać sobie spokój i odejść w siną dal. Chyba, że tak jak on również lubisz seks. Tak, ludzie, patrzcie na mnie! Macie absolutną rację.
Wzdycham cicho podnosząc się z fotela i idę po ścierkę, którą wycieram pozostałości alkoholu z podłogi. Zbieram jeszcze wszystkie porozrzucane przeze mnie rzeczy, kładę na miejsce, a później idę zrobić pranie.
Czuję się jak przysłowiowa Marysia, która musi sprzątać, gotować, prać, robić zakupy, do tego jeszcze chodzić do pracy. Bill był od "domu", ja od zarabiania pieniążków. W końcu nie dziwota, zbliżają się moje trzydzieste drugie urodziny, a ten smarkacz dopiero kończył studia.
Wzdycham cicho, jedząc odgrzane ziemniaki z kotletem i idę wlać do pralki płynu. Te wzdychanie w końcu wejdzie mi w nawyk, żałosne.
Muszę jeszcze dzisiaj sprawdzić reportaż, który napisałem o wschodzącej, już super sławnej, gwieździe koszykówki i rozwiesić te pieprzone pranie. Zegarek wskazuje 18 dlatego zabieram się do pracy. Poprawiam kilka zdań, niektóre usuwam, lub skracam, bo nagle wydają mi się bez sensu. Prawie tak bardzo jak to, jak się teraz zachowuję. Muszę wprowadzić do swojego życia ład i porządek. Tak czuję, dlatego to zrobię. Odkładam na stolik przygotowany tekst, rozwieszam pranie, biorę prysznic i kładę się do łóżka. Ładnie mi z tym wszystkim poszło - z osiemnastej zrobiła się dwudziesta druga, a ja jutro muszę być wyspany.

Budzik rani uszy przeciągłym, piskliwym dźwiękiem, o punkt szóstej. Mamrocząc pod nosem przekleństwa, idę do łazienki się odświeżyć. W samym ręczniku robię sobie szybko mocną, gorzką kawę, którą wypijam haustem, kiedy tylko trochę ostygnie. Ubieram się w czarne dżinsy, które ładnie podkreślają moje pośladki, białą koszulę, zarzucam na to czarną marynarkę, buty-wyjściówki, jak ja je nazywam, biorę reportaż w rękę i wychodzę do pracy, uprzednio upewniając się, że zamknąłem drzwi.
Do pracy docieram punkt ósma, zgarniam z biurka porozrzucane wczoraj papiery, które muszę dzisiaj przejrzeć, a następnie udaję się do szefa, żeby pokazać materiał, który ma się dzisiaj znaleźć w drukarni, a jutro w naszej sportowej gazecie. Mój przełożony czyta go trzy razy, sapiąc pod nosem i kiwając aprobująco głową.
-Ładnie to panu poszło. Może pan dać to do druku.
-Dziękuję, już zanoszę. - facet z włosami przyprószonymi siwizną kiwa głową, na co lekko dygam i wychodzę.
Głupi nawyk kłaniania się starszym został mi z czasów podstawówki. Karcę się za to w myślach. Kiedy mam pewność, że mój artykuł ukaże się jutro w czasopiśmie, wracam na swoje stanowisko i zatapiam się w nawale pracy, który się coraz bardziej powiększa przez kolegów, którzy błagają mnie o to, abym posprawdzał ich teksty. Mogłem się nie chwalić kiedyś, że ukończyłem studia z najlepszą oceną z ojczystego języka. Krzywię nieładnie wargi, kiedy czuję jak bolą mnie pośladki od siedzenia na twardym biurowym krześle.
-Ethan, a Ty nie wracasz do domu? - pyta mnie Margaret, starsza już kobieta, o jadowicie zielonych oczach i brązowych włosach.
-To już czas? - pytam zdziwiony, patrząc na zegarek, który wskazuje 17.
-Ty jak zawsze w swoim świecie. - śmieje się cicho - Tak, to już czas. Dużo Ci zostało?
-Nie, już kończę, zaraz się będę zbierał. Dzięki Mag.
-Nie ma za co. Spadam, na razie. - macha jeszcze ręką na pożegnanie i już jej nie ma.
-Na razie. - mamroczę sam do siebie. Ta kobieta ma zdecydowanie za dużo siły, gdzie nie spojrzysz to jej pełno, a kiedy trzeba wychodzić do domu - znika jak jakaś wiedźma.
Drapię się w czoło, odkładam papiery i wychodzę. Jak zawsze najpóźniej z całej grupy ludu. Cóż, przywykłem.
Wbijam dłonie do kieszeni dżinsów, jak dobrze, że dzisiaj piątek. Idę patrząc pod nogi - także głupi zwyczaj z czasów podstawówki, nie lubiłem odstawać od ludzi, ani być tacy jak oni, więc po prostu udawałem, że mnie nie ma, a oni przymykali oko na moją osobę.
Nagle zderzam się z kimś, zirytowany podnoszę głowę, mając potrzebę wygłoszenia przemowy na temat patrzenia jak się chodzi. Jednak kiedy już ją podnoszę, widzę niesamowicie przystojną, męską twarz. Szlachetne rysy, delikatny prosty nos, pełne, różowe usta, czarne jak węgiel oczy, a do tego wszystkiego białe włosy z fioletowymi pasemkami. Skądś znam tę buzię, ale nie mogę skojarzyć skąd.
-Przepraszam. - udaję mi się tylko wydusić. Zdaję sobie sprawę, że "kolizja" była spowodowana moim gapieniem się w ziemię, co oczywiście nie przeszkadzałoby mi ochrzanić kogoś z kim się zderzyłem, oczywiście, jeśli ten ktoś nie byłby tak przystojny jak facet stojący naprzeciwko mnie. Do moim początkowych obserwacji dopisuję jeszcze to, że mężczyzna jest dużo wyższy ode mnie, sięgam mu do ramienia. Chociaż prawie każdy jest wyższy ode mnie, matka natura pokarała mnie wzrostem 165 centymetrów.
-Czy w ramach rekompensaty za ten drobny wypadek zgodzisz się na kawę? - zamieram, czując przyjemne dreszcze, które wędrują wzdłuż mojego kręgosłupa, na dźwięk jego głosu. Aksamitny baryton zalewa moje uszy.
-Teraz? - odpowiadam nadal wpatrzony w niego jak w obrazek.
-Znam świetną kawiarnię, właśnie przed nią stoimy. Wejdziemy? - kiwam niepewnie głową, uśmiechając się lekko.
Otwiera przede mną drzwi, a sam wchodzi za mną. Prowadzi mnie do stolika, który stoi w rogu, taki przyjemny, ustronny kącik, w którym można na spokojnie porozmawiać.
-Jak masz na imię? - kuźwa, jestem kretynem, nawet zapomniałem się przedstawić, a już zamówiliśmy kawę.
-Uh, wybacz, Ethan.
-Ładnie. Johnny. - podaje mi dużą, wypielęgnowaną dłoń, która okazuje się w dotyku ciepła i delikatna.
Po moim ciele znowu przebiega przyjemny dreszczyk ekscytacji lub podniecenia, ewentualnie obydwa na raz.
Nie wiem jaki temat narzucić, więc siedzę, zaciskając położone na udach dłonie i czekam w ciszy na kawę.
-Naturalnie masz takie włosy? - słyszę nagle. Podnoszę głowę, uśmiecham się lekko i przeczesuję czuprynę palcami.
-Tak, niestety.
-Dlaczego niestety? - pyta zdziwiony. - Ja Ci zazdroszczę, śliczny miodowy kolor, a do tego loczki. Wyglądasz jak aniołek.
-Pf, to, że tak wyglądam nie znaczy, że taki jestem. - mrużę zaczepnie oczy.
-Nie? - uśmiecha się zadziornie.
-Nie. Nie wierzysz?
-Póki co nie mam podstaw, aby wierzyć. - jego białe, proste zęby mnie oślepiają, kiedy pokazuje je w szerokim uśmiechu.
-No tak, rzeczywiście... A jakbym Ci powiedział, że miałem ochotę "poczęstować" Cię wiązanką przekleństw na przywitanie?
-O. A to dlaczego?
-Bo na mnie wpadłeś.
-Nie. To TY na mnie wpadłeś. Ja tu jestem ofiarą.
-Chciałbyś. - prycham cicho - Gdybyś nie zauważył to ja jestem niższy i mi mogło coś się stać. Na przykład mogłem sobie połamać nos o twoją klatkę piersiową, lub ewentualnie upaść i obić sobie pośladki. - jego śmiech przyjemnie drażni moje uszy.
-Mówisz? Może i masz rację. Ale, jeśli obiłbyś sobie tyłeczek to ja chętnie bym go wymasował. - mruga okiem i z zadowoleniem wpatruje się w moją zakłopotaną minę.
-A gdybym nie chciał?
-To bym siłą Cię zaciągnął w jakieś ustronne miejsce i nie zwracając uwagi na twoje protesty, związał, zakneblował, a potem zaczął masować i pieścić, najlepiej językiem. - o kurwa, na te słowa za dużo krwi znalazło się w okolicy krocza.
Nie zdążam nic odpowiedzieć na tę jawną zaczepkę, kiedy przede mną kelnerka stawia kawę. Dziękuję jej skinieniem głowy i upijam łyk.
-Nie słodzisz? - dziwi się mój towarzysz.
-Nie. Kawę się pije po to, żeby dała „kopa”, a nie dla smaku.
-A potrzebujesz teraz „kopa”?
-Jestem po pracy, zostałem umysłowo wymęczony, więc taki przypływ energii by się przydał. - szczerzę się do niego.
-O, dołeczki masz w policzkach, urocze. Zdecydowanie wyglądasz jak aniołek. - przewracam oczami i dalej piję kawę. Przyjemne ciepło rozlewa się po moim przełyku. Nic nie poradzę na to, że jestem aż tak bardzo podobny do matki, której tak aprops nie znam. Widziałem ją tylko raz, i to w dodatku na zdjęciu, więc się nie liczy.
-Mrau, kawa była dobra, towarzystwo też, zadośćuczynienie odrobione, mogę lecieć do domu. - wstaję, przeciągam się lekko, zakładam marynarkę, macham do niego dłonią i już mnie nie ma w kawiarni.
Kocham takie akcje, serio. Pokazuję tą swoją "drapieżną" stronę, wzbudzam ciekawość, a na sam koniec po prostu wychodzę, nie zostawiając nic, co wprowadziłoby osobnika na mój trop. Idę zadowolonym krokiem w stronę mieszkania, a kiedy do niego wchodzę, przebieram się w "robocze" ciuchy i sprzątam. Wszystko po kolei, nawet pościel zmieniam. Kuchnia, łazienka, pokój, w którym od razu znajduje się salon, wszystko lśni. Szafy nie ruszam, bo tam porządek to akurat mam zawsze. Dzięki temu nie muszę martwić się o to, że trzeba będzie coś rano wyprasować. Wzdycham cicho, biorę prysznic, przebieram się w spodnie do spania i kieruję się do kuchni w celu zrobienia sobie czegoś do żarcia, ale przeszkadza mi w tym dzwonek do drzwi. Krzywię wargi i idę otworzyć.
-Johnny? Co Ty tu...? - nie zdążam dokończyć, bo popycha mnie do mieszkania, uśmiechając się uroczo.
-Przyszedłem Cię nakarmić. Gdzie masz kuchnię? - zbyt zdziwiony na jakąkolwiek inną reakcję, macham dłonią pokazując, gdzie ma się kierować.
-Ej, co Ty tu robisz? Serio się pytam. I skąd masz mój adres w ogóle, hm?
-A jakbym Ci powiedział, że Cię śledziłem? Talerze? - pokazuję na szafkę koło zlewu. - Sztućce? - wskazuję szufladę po jego prawej stronie. Otwiera styropianowe pojemniki, w których znajduje się spaghetti.
-Śledziłeś mnie?
-Tak. - mówi jakby nigdy nic, nakładając nam porcję na talerze - Lubisz czerwone, słodkie wino?
-Lubię.
-To dobrze trafiłem. Siadaj i jedz. Mogę się założyć, że nie zdążyłeś zjeść jeszcze kolacji. - kręcę przecząco głową. - Tak właśnie myślałem.
-Dlaczego?
-Co dlaczego?
-No, dlaczego mnie śledziłeś. - odpowiadam, lekko zirytowany, nawijając makaron na widelec.
-Bo nie powiedziałeś, gdzie cię mogę znaleźć, ani pod jaki numer telefonu mogę dzwonić.
-Ale po co?
-Lubię cię po prostu i chcę cię bliżej poznać.
-Dogłębnie? - wyszczerzam się nagle, sugestywnie poruszając brwiami.
-Jeśli jest taka możliwość.
-Jak się postarasz i odpowiednio porządzisz winem.
-Właśnie! Gdzie masz jakieś kieliszki?
-Na górze, w ostatniej szafce. - wstaje szybko, wyjmuje dwa, otwiera wino i polewa nam pełno.
Reszta kolacji mija w ciszy, a ja czuję jak moje ciało ogarnia przyjemne ciepło. Nigdy nie miałem mocnej głowy do trunków. Nawet do wina.
-Wstaw do zlewu, jutro pozmywam. A tak w ogóle to Cię nie rozumiem - wskazuję na niego oskarżycielsko palcem - z takim wyglądem możesz mieć każdego, więc po co męczyłeś się tak bardzo ze znalezieniem mnie? Nie mogłeś dać sobie spokoju? - zmieniamy lokum, siadam na kanapie, patrząc na niego wyczekująco.
-A gdybym Ci powiedział, że wszyscy mi się znudzili?
-Nie znasz mnie.
-Ty mnie też.
-Widzisz, tutaj nie jest taka prosta sprawa, skądś cię kojarzę, ale nie mogę sobie przypomnieć skąd. - śmieje się tylko cicho na to stwierdzenie.
-Zobaczymy się jutro. - wstaje, całuje mnie lekko w czoło i wychodzi, uprzednio krzycząc, że mam zamknąć drzwi.
Kompletnie nic nie rozumiem z dzisiejszego dnia, i co to w ogóle znaczy, że jutro „się zobaczymy”?! A jak mam jakieś plany? Oczywiście, że nie mam, ale to nie zmienia faktu, że mogłem mieć!
-Zakichany dupek. - mruczę pod nosem i kładę się do łóżka.
Co on sobie w ogóle myśli? Pojawił się w moim życiu dzisiaj i od razu stawia je do góry nogami, kto mu na to pozwolił? Bo ja na pewno nie. Grr.

Wstaję rano zadowolony z tego, że w końcu się wyspałem. Przeciągam się i kieruję w stronę łazienki, żeby zażyć ciepłej kąpieli i reszty porannej toalety. Po śniadaniu, absolutnie zadowolony z pięknego dnia, siadam przed telewizorem i oglądam jakiś durny serial, tak dla zabicia czasu i rekreacji.
Koło południa z przyjemnego otępienia wyrywa mnie dźwięk dzwonka, wstaję nieśpiesznie i idę otworzyć.
-O? - brawo Ethan, cóż za elokwencja, na pewno powaliłeś jego intelekt na kolana i na sto procent nie ma na to żadnej riposty!
-Cześć, przecież mówiłem, że wpadnę. - pakuje się bez zaproszenia do mieszkania, a ja mam ochotę uderzyć się w czoło otwartą ręką, kompletnie o nim zapomniałem! - Szykuj się, wychodzimy.
-Tak, a gdzie? - pytam miłym tonem osoby, która zaraz cię żywcem poćwiartuje i posoli.
-Niespodzianka! - widzę prawie jak klaszcze w dłonie z psotnym uśmieszkiem, niczym pięcioletnie dziecko.
-Protestuję.
-Protesty nie wchodzą w grę. Weź jakiś gruby sweter i idziemy.
-Nie chcę nigdzie iść. - mówię butnie.
-Oczywiście, że chcesz, jeszcze tylko o tym nie wiesz. - marszczę czoło. Co tu do cholery się dzieje?
Bez słowa go mijam, i manifestując jak mało mnie obchodzi jego osoba, kładę się do łóżka. Słyszę jak do mnie podchodzi, żeby prychnąć, następnie otwiera szafę, z pewnością wyciąga wełniany, biały sweter, a później po prostu bierze mnie na ręce i idzie w stronę drzwi.
-Co robisz?! Puść mnie! Kurwa! Puść powiedziałem!
-Jesteś pewien, że mam cię po prostu puścić, czy postawić? - pyta z zaciekawieniem.
-To nie jest zabawne. - mruczę, czując jak moje stopy dotykają podłoża.
-Nie, absolutnie nie jest. Zakładaj buty i idziemy.
-Nawet nie wiem gdzie. - warczę, zakładając obuwie.
-Dowiesz się w swoim czasie, a teraz zapraszamy. - otwiera drzwi i wypycha mnie na korytarz. Zaklucza je jeszcze i już pędzimy przez miasto. Pieszo. A dzień zapowiadał się tak pięknie.
-Nie mogłeś skołować jakiegoś transportu? - marudzę po pół godzinie.
-Mogłem, ale nie opłaca się jeździć samochodem, jak jest tak ciepło i można się przejść.
-A w dupę mnie pocałuj. - mówię uroczym tonem.
-Z chęcią, ale nie w tym momencie. Jesteśmy na miejscu. - informuje mnie grzecznie, na co sztyletuję go wzrokiem. Rozglądam się z ciekawością, wokół nas jest park, a my stoimy przed jakimś budynkiem, nigdy tutaj nie byłem, więc zaczynam się denerwować, nie lubię nie wiedzieć gdzie się znajduję i co się będzie ze mną działo. A człowiek, który stoi koło mnie jest zdecydowanie nieprzewidywalny.
Wchodzimy na halę, która okazuje się... Lodowiskiem! LODOWISKIEM, do cholery!
-Co tutaj robimy?
-Będziemy jeździć na łyżwach, nie bój się nie gryzą.
-Chyba zgłupiałeś! Nie będę na niczym jeździł! A już szczególnie na łyżwach. Czy ja ci wyglądam jak kobieta?
-Nie, jeśli tak byś wyglądał to nie zwróciłbym na ciebie uwagi. A teraz idziemy grzecznie po łyżwy. Wczoraj jak wychodziłem pozwoliłem sobie sprawdzić jaki rozmiar buta nosisz, więc nie wymigasz się, mówiąc, że łyżwy są za małe, lub za duże.
-Cholerny... - brakuje mi języka w gębie, żeby go porządnie zwyzywać.
-No?
-Już nic. - odwarkuję i idę na cholerną ławkę, żeby założyć to coś na nogi.
-Widzisz, mówiłem, że cię nie pogryzą. - mówi ze śmiechem, kiedy mam już łyżwy na nogach.
-Bardzo zabawne, doprawdy. - ironizuję ze złością.
Jak ja mam w tym chodzić? Wypierdolę się jak tylko wstanę, a co dopiero jeździć. Jak ja w tym, do cholery, wlezę na lód?
-Dobra, idziemy.
-To idź. - marszczy brwi, spoglądając na mnie i wyciąga dłoń w moją stronę.
-Idziemy. - kładzie nacisk na końcówkę słowa.
-Nie chcę.
-Dlaczego? - czerwienię się wściekle. Nigdy nie lubiłem przyznawać się do własnych słabości.
-Bo nie umiem się tym posługiwać. - mówiąc to wyciągam przed siebie stopę, obutą w łyżwę przez co chwieję się i z paniką godną nastolatki chwytam go za przedramię. Cóż za upokorzenie. Dobrze, że przynajmniej nie zacząłem wrzeszczeć. Siadam z powrotem na ławce.
-Nauczę cię.
-Nie chcę.
-Dlaczego?
-Bo to niemęskie.
-Co?
-Jeżdżenie na łyżwach.
-Zachowujesz się jak dziecko.
-Więc dlaczego jeszcze tu jesteś? Z tym dzieckiem? - mówię zły.
-Bo lubię to dziecko i chcę się nim zaopiekować, więc niech dziecko nie marudzi, poda mi rączkę i idziemy na lód.
-Wypierdolę się i będziesz musiał zbierać moje zęby, a potem jeszcze płacić za sztuczną szczękę. - wołam w ostatnim odruchu desperacji, trzymając go za rękę, kiedy ciągnie mnie na zamarzniętą wodę (moim zdaniem).
-Cały czas będę cię trzymał za rękę, nie przewrócisz się. - zakłada jeszcze na mnie sweter i uśmiecha się ciepło - Może miałeś kiedyś jakąś niemiłą przygodę z łyżwami?
-Jak miałem siedem lat, moja kuzynka wyciągnęła mnie na zamarznięty staw, żeby się poślizgać, lód się pod nami zarwał i wpadłem do lodowatej wody, leżałem później trzy tygodnie w szpitalu z zapaleniem płuc i objawami hipotermii.
-O, to rzeczywiście niemiłe wspomnienie.
-Ale, poza tym ten sport jest dla kobiet!
-Wcale nie. Chodź, jest całkiem fajnie.
-Ale, ale... - szukam jakiejś wymówki, trzymając się bandy.
-Będę cię trzymał za rękę, obiecuję. - kiwam głową, głośno przełykając ślinę. Boże, znam tego faceta od wczoraj, a już zdążył przewrócić moje życie do góry nogami, to nie fair.
-Dobra. - wzdycham cicho i stawiam nogę na lodzie. Czuję jak się ślizga, ale dzielnie stawiam drugą. Zamykam oczy, żeby po chwili je otworzyć. Stoję. Stoję! I się nie przewracam! A utrzymanie równowagi wcale nie jest takie trudne jak zawsze mi się zdawało.
-I? Jak? Nie jest wcale tak tragicznie, prawda? - spoglądam na niego, zarumieniony własnymi strachami z dzieciństwa i kręcę głową - Jedziemy?
-Ale tak już? - piszczę jak mała dziewczynka i ściskam mocniej jego dłoń, przez co czerwień na moich policzkach się pogłębia. Super, a miałem być męski.
-Możemy się najpierw przejść, jeśli chcesz. - mówi nadal się uśmiechając. Kiwam głową jak najbardziej zadowolony z takiego obrotu sprawy. Przynajmniej zapoznam się z gruntem. Nie byłem na lodzie od 25 lat, to kawał czasu. A jednak po zrobieniu kilku "chodzących" okrążeń wszystko mi się przypomina. To jak z jazdą na rowerze, jak raz się nauczysz, nie zapomnisz do końca życia. Uśmiecham się pod nosem z samozadowoleniem.
-Jedziemy? - pytam cicho - Tylko powoli, okej?
-Okej. - przez chwilę ściska mi rękę dodając tym samym otuchy.
Lód zaczyna ginąć pod stopami odrobinę szybciej, a ja czuję, że to lepsze niż to nasze wcześniejsze chodzenie. Uśmiecham się lekko i odważnie przyśpieszam tempo. Prawie wpadamy przeze mnie na bandę, ale ja się tylko cicho śmieję, a Johnny mi wtóruje. Jeździmy tak w tą i z powrotem, a ja czuję, że tego wspomnienia nie zamienię na żadne inne. Szosujemy tu i tam, a ja nagle czuję, że cała równowaga gdzieś ulatuje i piszczę ze strachu, wiedząc, że zaraz się wywalę. Johnny jednak w porę zdaje sobie sprawę z sytuacji i mocno szarpie mnie w swoją stronę. Wpadam na niego, a on na barierkę, nawet kiedy już stoję normalnie nadal zaciskam oczy i kurczowo trzymam się jego bluzy.
-Widzisz? Mówiłem, że nie pozwolę ci upaść. - mówi ciepło w moje włosy. Podnoszę twarz w jego stronę i otwieram powieki.
-Dziękuję. - mówię cicho.
-Dosyć jazdy na dzisiaj?
-Tak.
-Chodź, pójdziemy na gorące kakao. - kiwam głową z aprobatą.

Wchodzimy do kafejki obok, pijemy ciepły, aromatyczny napój, a ja znowu czuję się jak dziecko. Jestem szczęśliwy. Tak dawno tego nie czułem, że aż dziwne. Zrobiłem się niemiły, cyniczny, zgorzkniały, ironiczny. Wszystko opierało się na pracy, nawet mój związek z Billym. Dopiero teraz zdaję sobie z tego sprawę. To nie wina tego "gówniarza", że związek się rozpadł, tylko moja. To ja zawsze byłem zmęczony, nie chciałem wychodzić na żadne randki, chyba, że do klubów, liczył się tylko seks, no i moja praca. Nawet nie wiem co on studiuje.
-Przynajmniej wiem, że to robi. - mówię cicho ze złością na samego siebie.
-Co?
-Studiuje.
-Kto?
-Billy.
-Twój chłopak?
-Były chłopak.
-O.
-Nic o nim nie wiem. Byliśmy ze sobą dosyć długo, żebym mógł się dowiedzieć co lubi robić, czego nie, co studiuje, jakiej muzyki słucha. A wiem tylko tyle, że jego ulubionym trunkiem jest martini ze spritem.
-To nie za ciekawie.
-Nie. Jestem cholernym egoistą i liczy się dla mnie tylko praca. Czy mógłbyś mnie odprowadzić do domu? I więcej nie nachodzić?
-Dlaczego?
-Bo nie powinieneś mieć ze mną żadnego kontaktu. Prędzej czy później cię zranię, a jesteś świetnym chłopakiem.
-Mogę cię odprowadzić, ale nie dam ci spokoju.
-Jesteś masochistą? - pytam ze śmiechem, w którym kryje się ulga.
-Może trochę. - uśmiecha się ciepło, znowu.

Całą drogę do mojego mieszkania przemierzamy w milczeniu, a ja cieszę się, że nie muszę iść sam. Bo miło jest mieć kogoś kto idzie z tobą, nawet w milczeniu.
Otwiera drzwi, no tak, nie oddał mi kluczy.
Wchodzimy zgodnie do środka tak, jakbyśmy robili to od dawna. Żadnego przepychania się, najpierw on, potem ja. Z Młodym zawsze musiałem walczyć, najpierw o wejście, a później o łazienkę.
-Głodny? - pytam cicho. Jakoś nie mam ochoty psuć nastroju.
-Trochę. - kiwam głową i idę do kuchni. Otwieram lodówkę, w której znajduję parówki, pieczarki, paprykę i masło. W szafce nad lodówką jest ryż.
-Warzywa z ryżem satysfakcjonują?
-O, nie jadłem nigdy. - uśmiecham się pod nosem.
-Zrób kawy, albo herbaty, w zależności na co masz ochotę. - otwieram szafkę, w której znajduje się kawa i herbata, a potem grzebię w poszukiwaniu patelni.
-Zrobię herbatę, masz cytrynę?
-Zobacz w lodówce na drzwiczkach. - wyjmuje żółty owoc i wciska po parę kropel do zaparzonego napoju i stawia kubki na stole.
-I? Co dalej będziesz robił?
-Patrz uważnie na szefa kuchni. - śmieję się pod nosem, wstawiam ryż i kończę obierać parówki z foli, a następnie pieczarki. Kroję wszystko w kostkę (paprykę też), na patelnie wrzucam masło i czekam aż ryż się ugotuje.
-A potem?
-Zobaczysz. Jesteś taki niecierpliwy.
-Wiem. Upierdliwy też, no nie? - mówi lekko zawstydzony i targa sobie grzywkę.
-Troszeczkę, ale to akurat w tobie urocze. - uśmiecham się do niego i upijam herbatę.
Kiedy ryż jest już gotowy, odcedzam go, zapalam ogień pod patelnią i rozpuszczam masło. Wrzucam wszystko co zostało wcześniej przeze mnie pokrojone i mieszam spokojnie.
-Przesypiesz nam ryżu na miseczki? Są tam gdzie...
-Talerze, wiem.
Przekładam nam wszystko z patelni na miski i idziemy zjeść na kanapie, przed telewizorem. Do popicia bierze nam jeszcze wodę mineralną.
W telewizji leci właśnie powtórka zawodów łyżwiarskich, na początku się śmieję, bo ja też dzisiaj jeździłem, ale potem nagle blednę i patrzę to na telewizor to na Johnnego, który siedzi nienaturalnie wyprostowany.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś?
-Bo...
-Bo co, Johnny?
-Nie chciałem zaczynać znajomości od mówienia kim jestem.
-Miałeś dzisiaj niezły ubaw ze mnie na lodowisku, prawda? - patrzy na mnie z lekkim zirytowaniem.
-Nie miałem żadnego ubawu, na litość boską! Chciałem ci pokazać tylko co kocham, chciałem ci powiedzieć tam, na hali, ale nie mogłem, po prostu nie mogłem. Jeszcze jak powiedziałeś, że ten sport jest niemęski. Chciałem tylko...
-Nie tłumacz się. Skończyłeś jeść?
-Tak. Mam już się wynosić?
-Nie.
-Nie?
-Niby dlaczego? Nie dziwię się, że nie chciałeś mi powiedzieć, na twoim miejscu też bym nie mówił. Na Boga, to by zabrzmiało jakbyś się wychwalał. Dlatego cię kojarzyłem. Pracuję w sportowej gazecie, a ty jesteś zawodowym sportowcem, który na swoim koncie ma mnóstwo zwycięstw. Dobra, nie ważne, prawda? Każdy ma jakiś zawód, koniec.
-Naprawdę?
-Tak.
Zabieram od niego pustą miskę i sztućce, wrzucam je w kuchni do zlewu i biorę głęboki oddech, muszę się uspokoić.
-Ethan?
-Idę już!
Wracam do niego, podchodzę do barku, wyjmuję sześciopak piwa i siadam z powrotem na kanapie.
-Nie gniewasz się?
-Nie.
-Na pewno?
-Długo się jeszcze będziesz pytał? Na pewno się na ciebie nie gniewam.
-To dobrze.
-Tak, dobrze. - uśmiecham się lekko - Niewygodnie mi tu. Chodź, pokażę ci jak zawsze siedzę.
Wstajemy, a potem siadamy na podłodze, opierając się plecami o łóżko. Wyłączam telewizor i otwieram piwa - najpierw dla niego, później dla mnie. Wypijam duszkiem pół, a potem odchylam głowę do tyłu.
-Ethan?
-Tak?
-Moim ulubionym owocem jest banan, kolorem fiolet, szczęśliwa liczba to 6. Lubię wszystkie kryminalne seriale, ulubiony film to "Inkarnacja", roztkliwiam się beznadziejnie na komediach romantycznych, a kiedy w filmie umiera bohater to płaczę. Kocham jeżdżenie na łyżwach, co zresztą robię zawodowo, słucham zazwyczaj jazzu albo rocka. W wolnych chwilach siedzę w domu i czytam książki. Nie lubię zbyt często chodzić do klubów, a moim ulubionym drinkiem jest wódka z colą. Sok, który zazwyczaj piję to sok bananowy, lubię zdrowo się odżywiać i lubię konie.
Patrzę na niego wzruszony, żeby nagle odstawić piwo swoje i jego, wyciągam w jego stronę obie ręce, a on je chwyta. Podciągam go i popycham na łóżko, kiedy się kładzie, ja robię to samo, wtulam się do niego i chlipię w jego koszulkę.
-Moja męskość właśnie poszła się jebać. - mruczę, pociągając nosem.
-Wcale nie. Po prostu pokazałeś, że jesteś wrażliwy.
-Dziękuję, dziękuję, na prawdę, dziękuję. - powtarzam jak mantrę.
-Cśśś. - głaszcze mnie po plecach.
-Johnny?
-Tak, Ethan?
-Pocałujesz mnie w końcu? - reaguje na to pytanie śmiechem.
Wyplątuje się z moich objęć, kuca między moimi rozchylonymi nogami, pochyla twarz w moją stronę, przykłada dłoń do mojego policzka i całuje. Lekko, muska swoimi wargami moje. Ma bardzo przyjemne, miękkie, ciepłe usta. Ciągnę go tak, że kładzie się na mnie, a ja uśmiecham się delikatnie, kiedy odrywamy od siebie usta. Wplatam rękę w jego włosy i bawię się nimi, a kciukiem drugiej ręki gładzę jego dolną wargę.
-Mrau. - mówi cicho, patrząc mi prosto w oczy.
-Nosisz soczewki?
-Nie, dlaczego pytasz?
-W życiu nie widziałem tak czarnych oczu jak twoje.
-To dobrze?
-Są fascynujące. - uśmiecha się do mnie.
Przyciągam jego głowę z powrotem, żeby go pocałować. Przesuwam językiem po jego wargach, a on go zasysa. Tym razem to ja mruczę z rozkoszy. Odrywamy się od siebie, a ja zmieniam pozycję, popycham go tak, aby usiadł wygodnie na łóżku, a ja sam rozsiadam się na jego kolanach. Włączam z powrotem telewizor i wsadzam rękę pod jego koszulkę, żeby zacząć gładzić go po brzuchu. Bardzo umięśnionym brzuchu. Gładzi mnie po głowie, przez co oczy same zaczynają mi się zamykać.
-Zaraz zasnę. - mamroczę.
-To śpij.
-Nie chcę spać.
-Nie? To co chcesz robić?
-A na co masz ochotę?
-Zapytałem pierwszy.
-Długo tak będziemy?
-Nie wiem.
-Gr. - mówiąc to podciągam się na jego kolanach i całuję.
Pocałunek z każdą chwilą robi się coraz bardziej gorący, a kiedy gryzie mnie w wargę nie mogę powstrzymać jęknięcia, zawsze lubiłem lekkie sado-maso. Ręce wędrują z powrotem pod jego koszulkę, zaczynam palcami drażnić jego sutki i ocierać się o jego krocze.
-Aw, lubię tak. - mruczę, kiedy gryzie mnie w szyję. Śmieje się cicho, po czym przewraca mnie na plecy, uprzednio pozbywając się mojej koszulki.
-Śliczny. - mówi cicho i zaczyna całować mnie po szyi.
-Ja? W porównaniu do ciebie to nie mam się czym pochwalić. - odchylam głowę do tyłu dając mu większe pole do manewru i szukam tarcia między naszymi kroczami, ale unieruchamia mnie, ręką dociskając moje biodro do łóżka. Krzywię wargi, ale wyrywa mi się z nich westchnienie zadowolenia, kiedy liże mnie po sutku i schodzi w dół. Jego ślina robi szlak, który zdobi mój tors i podbrzusze.
-Rozpinaj. - warczę zirytowany jego powolnością.
-Niecierpliwy.
-No coś ty? - zaczyna się śmiać, dzięki czemu spycham go z siebie i rozbieram nas w ekspresowym tempie.
-Miało być powoli. - mamrocze pod nosem.
-Będzie. Kiedy indziej. A poza tym to nikt tak nie mówił. - dostaje ataku śmiechu, a ja zsuwam się między jego nogi. Trącam językiem jego penisa, żeby zaraz wziąć go całego do buzi, w pierwszym momencie trochę się krztuszę, ale zaraz przechodzi, więc poruszam głową. Jęczy cicho, a ja nie mogę powstrzymać uśmiechu zwycięstwa cisnącego mi się na usta. Czyli nie wyszedłem z wprawy, milusio.
Poruszam głową, co chwilę zmieniając tempo, żeby nie doszedł zbyt szybko. Bawię się językiem w malarza, czyli „rysuję szlaczki”, w końcu nie wytrzymuje, szarpie za włosy i kładzie pod sobą. O, jak szybko zmieniliśmy pozycję.
-I co teraz? – pytam z uśmiechem.
-A co chcesz? – na jego wargach błądzi łobuzerski uśmieszek. Przewracam oczami.
-A jak myślisz?
-Ja nie myślę. – śmieję się głośno, a on wyciąga buteleczkę lubrykantu spod mojej poduszki.
-Skąd wiedziałeś?
-Przeczucie. – znowu zaczynam się śmiać. Ten facet jest niesamowity.
Wylewa trochę na swoją rękę, pociera palcami, żeby płyn zrobił się cieplejszy i wsadza dłoń między moje pośladki. Masuje wejście, które zaczyna pulsować i otwiera się na niego. Wkłada palce i zaczyna mnie rozciągać, mruczę cicho, kiedy chwilowy dyskomfort zamienia się w oczekiwanie pełne napięcia. Prześlizguje się na kolanach bliżej.
-Na kolanach do Częstochowy. – znów się śmieję, chyba przy nim nigdy nie przestanę.
-Co?
-Nie, nic, jedno z polskich powiedzonek. – kręci tylko głową.
Przykłada swojego penisa do mojego wejścia i zaczyna powoli rozpychać. Zdążyłem już zapomnieć jakie to przyjemne uczucie mieć kogoś w sobie.
Czeka chwilę, aż się przyzwyczaję do jego obecności, a potem zaczyna się powoli ruszać. Wychodzę mu ruchami na przeciw i zaciskam się na nim, co kwituje głośnym jękiem, a ja westchnieniem.
-Możesz mocniej. – dyszę chwilę potem.
Przyśpiesza, jego ruchy są szybsze i mocniejsze, a ja nie mogę opanować odruchów swojego ciała. Jęczę, błagam, krzyczę kiedy uderza w moją prostatę. Przyciągam go do siebie i skradam mu pocałunek. Dyszymy w swoje usta, a kiedy osiągam spełnienie prawie widzę tęczę i jebane jednorożce. Przez chwilę tracę kontakt z rzeczywistością. Jest mi cholernie dobrze, dawno tak nie było. Mam ochotę krzyczeć z radości, wychodzi ze mnie dopiero kiedy jest miękki. Kładzie się obok mnie, a ja się w niego ufnie wtulam. Jego ciało jest nadal rozgrzane i spocone po seksie.
Kurwa, wychodzi ze mnie pierdolone, słodkie uke.
-Zostawisz mnie teraz?
-Chyba zwariowałeś.
Uśmiecham się jeszcze sennie, kiedy czuję jak całuje mnie w czoło i okrywa nas kołdrą.


Budzi mnie zapach jajecznicy i irytująco głośne pogwizdywanie.
Co to ma kurwa być?
Wstaję i krzywię się delikatnie, jeszcze trochę boli, ale co się dziwić po tak długiej przerwie. Owijam się kołdrą i wchodzę do kuchni, gdzie wita mnie moje seme z uśmiechem na ustach.
-Czemu budzisz ludzi?
-Bo lubię, a poza tym jest już jedenasta.
-Słodkie ukesie lubią spać do dwunastej.
-Nie jesteś słodki.
-Ej! – podchodzę do niego, nabieram powietrza w poliki i przykładam do nich palce wskazujące. Zaczyna się śmiać, a ja razem z nim.
Coś czuję, że od dzisiaj zacznę być niepoprawnym entuzjastą.





*cztery lata później*

-Wynoś się z mojego życia, do cholery! – warczę zły i zaczynam pakować jego ciuchy do torby. Mojej torby. Ale w tym momencie to nieważne.
-Ethan, przestań! Co cię napadło?!
-Widziałem cię w klubie z tym sukinkotem!
-Z jakim znowu sukinkotem?
-Tym, który ma czarne włosy!
-To mój brat!
-Brat? – studzi mój zapał do pakowania jego rzeczy jak leci.
-Tak, kochanie. – milczę jak zaklęty, żeby zacząć z powrotem wypakowywać jego ubrania.
-I znowu będzie trzeba wszystko prasować. – mruczę pod nosem, a on całuje mnie w szyję i robi mój słynny ryż z warzywami.