niedziela, 30 września 2012

Chemia (NarutoxSasuke)

Dzień dobry moi kochani <3. 
Jestem, żyję! :D 
Jak już pisałam notki będą pojawiały się raz w miesiącu, bo inaczej naprawdę nie dam rady.
Koniec notki (seks) jest drętwy, bo w czasie pisania go kłóciłam się z ojcem -.-'.
Miłego czytania <3.
Mam nadzieję, że nie straciłam czytelników, bo naprawdę byłoby mi strasznie przykro.
Zostawcie jakiś ślad po sobie żebym wiedziała czy mam nadal prowadzić tego bloga i czy nadal (w miarę) wychodzi mi pisanie. 
Mam nadzieję, że SasuxNaru was nie odstraszy, a jeśli lubicie to moje wypociny też wam się spodobają :)


~~~

Wbiegłem spóźniony do szkoły. Nie mogłem złapać oddechu więc schyliłem się kładąc dłonie na kolanach. No już, spokojnie. To tylko chemia... Ja pierdziele! To jest AŻ chemia! Nic z niej nie rozumiem, a nauczyciel się na mnie uwziął. Cholernie seksowny nauczyciel, ale ON zostaje w sferze marzeń. Dobra, wdech, wydech. Otwieram drzwi i pędzę jak strzała do sali numer 40. Stoję niepewnie i nie wiem czy zapukać i wejść, czy zostać tu, na korytarzu i poczekać na dzwonek, a później wytłumaczyć Żylecie, że zaspałem. Tsa, już sobie wyobrażam jak klepie mnie po ramieniu i mówi "No jasne, że nic się nie stało! Każdemu może się to zdarzyć!" Chyba musiałby zamienić się z nauczycielem fizyki. Dobra, raz się żyje. Wyciągam dłoń ówcześnie składając ją w pięść i delikatnie uderzam nią we wrota do piekieł, to znaczy do klasy.
-Wejść. - na sam jego głos przechodzą mnie ciarki, a co będzie jak tam wejdę i stanę przed nim? Waham się jeszcze przez chwilę, aż w końcu szarpię za klamkę i wchodzę ze spuszczoną głową do środka.
-No proszę, proszę. Uzumaki Naruto. Spóźnienie? A cóż to się tym razem stało? Pomagałeś ratować kotka z płonącego domu, czy staruszka zasłabła na pasach i musiałeś jej pomóc?
-Ta, to znaczy nic z tych rzeczy. Ja po prostu... Etto. - zaczynam drapać się po karku z głupawym uśmieszkiem na ustach.
-Dosyć tego. Siadaj, masz spóźnienie. Zostaniesz po lekcjach, muszę z Tobą porozmawiać. Dobrze wiesz, że prawdopodobnie nie zdasz z chemii, prawda? - kiwam smętnie głową i siadam w czwartej ławce od okna.
Cholera jasna! Wiedziałem, że tak będzie! A miałobyć tak pięknie! Tylko 4 lekcje, a później z Kibą, Shikamaru i Sakurą do kawiarni na kawkę. Ale niee... Ja to zawsze muszę coś wywinąć. Przepisałem cały temat z zeszytu Gaary, który podetknął mi go pod nos. Dziwny z niego chłopak, z nikim nie rozmawia, ale jak coś się dzieje, albo ktoś ma zły humor to jest obok i można z nim pogadać. No dobra, właściwie to Ty mówisz, a on słucha. Jednak dażę go jakąś dziwną sympatią. Noo, i jest w moim typie (zawsze lubiłem osoby wyróżniające się z grupy). Kiedyś nawet udało mu się odpowiedzieć mi "cześć". Stałem wtedy z otwartą gębą, a później stwierdziłem, że musiałem mieć jakieś omamy słuchowe i nie rozdrabniałem tej sprawy. Ale ten głos mnie prześladował (i czasami nadal to robi) w nocy.
Gdy w końcu zadzwonił dzwonek wypadłem z klasy jako pierwszy. Wystarczy, że będę musiał z nim gadać po lekcjach.
-Stary! Co się stało?! Przecież wiesz, że NIE możesz się spóźniać na lekcje Żylety, bo cię chce udupić! A ty co?! Wpadasz, blamm... - reszty nie zdążył powiedzieć, bo usta zasłoniła mu Sakura. Dłonią zasłoniła mu te usta. Żeby nie było. Zboki.
-Naru, co się stało?
-Zaspałem. - odpowiadam posępnie i znowu spuszczam głowę.
-Ehh, Naru, Naru. Ja ci chyba kupię budzik.
-To nie zadziała, przecież ostatnio mu kupowałem, zapomniałaś? - wtrącił się Shika. Oj, cholera, ma rację. Z budzika zostały tylko jakieś śrubki i dwa pokrętła. Zakończył swój marny żywot na ścianie...
-Dobra, wiem, zawiniłem i poniosę tego konsekwencję dzisiaj po lekcjach. Właśnie chodźcie pod salę, bo zaraz będzie biologia, wiecie, że Iruka-sensei nie lubi jak ktoś się spóźnia. - akurat po moim stwierdzeniu zadzwonił dzwonek. Wszyscy pobiegliśmy jak opętani do sali numer 15.
Później była fizyka z Kakashim.
A potem matma z Sasorim.
Według mnie lekcje skończyły się o wiele za szybko. Chyba pierwszy raz tak pomyślałem, no ale zresztą nieważne.
Dobra, idziemy powoli pod klasę numer 40. Noga za nogą. Jedna, druga, jedna, druga. Głowa spuszczona w dół, nie za wesoła mina i smętnie opuszczone ramiona. Miałem nadzieję, że jakiś nauczyciel się mnie spyta o cokolwiek, a ja będę mógł się dzięki temu wymigać chemikowi, ale niestety byłem coraz bliżej piekła i z dala od jakiegokolwiek ratunku.
Stoję przed drzwiami do klasy i patrzę się jak ten kretyn na liczbę 40, która jest wygrawerowana na tabliczce zawieszonej na gwoźdźu na środku dębowego drewna, z którego były zrobione drzwi. Delikatnie tak jak wcześniej pukam i czekam na odpowiedź. A jakby go nie było w klasie to mógłbym powiedzieć, że nie chciałem go szukać i zawracać mu tyłka? - ale niestety po 3 sekundach od pomyślenia tego słyszę głośne.
-Wejść. - no suuuuper. Wchodzę żwawym krokiem z zamiarem zgrywania kretyna. Może mnie szybciej wypuści, bo go zmęczę?
-Usiądź, Naruto. - szybko spełniam jego polecenie i przełykam głośno ślinę - jednak nie potrafię przy nim udawać roześmianego idioty.
-Boisz się mnie Naruto? - kręcę nerwowo głową. - Nie bój się, ja nie gryzę. No przynamniej nie mocno. - uśmiecha się delikatnie, a ja siedzę jak zaczarowany i wpatruję się w niego jak w bóstwo. Mała poprawka - ja przy nim NIE muszę udawać kretyna, bo nim JESTEM.
-Słuchaj, Młody. Wiesz, że możesz nie zdać, a ja nie mam zamiaru naciągać ci oceny od tak. - mówi przy czym strzela palcem środkowym o kciuki przed czubkiem mojego nosa. Kiwam tylko głową, bo cała moja elokwencja nagle gdzieś uleciała.
-Czy Ty mnie w ogóle słuchasz? - znowu kiwam głową patrząc na jego idealną twarz. Przecież mieć takie oczy i usta to grzech! A przynajmniej u nauczyciela.
-Naruto. - przekrzywiam delikatnie głowę żeby móc spojrzeć w jego oczy z innej perspektywy. A może on nosi soczewki?
-Naruto! - niee, raczej nie. On po prostu jest taki idealny. A co z ustami? Maluje je? A nos? Może miał operację plastyczną?
-Uzumaki! - budzę się nagle z tego otumanienia bliskością jego osoby i zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie przez cały czas coś do mnie mówił. Czerwienię się, bo w końcu się na niego gapiłem jak jakiś kretyn, no i do tego nadal nie wiem o mu chodzi. Co za porażka.
-Mogę dać ci korepetycję z chemii pod warunkiem, że nie będziesz spóźniał się na lekcje.
-Ja, etto. Nie mam pieniędzy, a poza tym tak można?
-Oczywiście, że można. A pieniądze to żaden problem. Po pierwsze masz się nie spóźniać na lekcje, a na to, że nie masz pieniędzy można coś poradzić.
-Co takiego?
-Możesz mi płacić w naturze. - mówi ze śmiechem. A ja kretyn zamiast zacząć śmiać się razem z nim, otwieram tylko usta i patrzę się na niego jakby obiecał mi lizaka.
-Naruto, ty chyba jesteś chory, ne? Bo siedzisz czerwony i oczy ci się szklą. Dzisiaj jest piątek, więc mam nadzieję, że jutrzejszy dzień spędzisz w łóżku kurując się. - kiwam głową czerwony jak burak.
-Mogę już iść?
-Naturalnie. - gdy jestem już przy drzwiach zatrzymują mnie jego słowa. - A, Naruto, daj mi swój numer telefonu to do ciebie zadzwonię. - zapisuję mu numer i wybiegam ze szkoły jakby mnie gonił sam szatan.
Dobra, Naru, spoko loko. Żyleta zaproponował ci korki z chemii i wziął od ciebie numer telefonu. Kazał ci jutro leżeć w łóżku żeby się wykurować. I do tego powiedział, że "możesz płacić w naturze". OmatkoPrzenajświętsza! Spokojnie, wdech, wydech.
Nawet nie wiem jak to się stało, że stoję pod prysznicem i zaspokajam się z myślą o Żylecie.
Po wytarciu się i walnięciu na łóżko stwierdzam, że bankowo coś padło mi na mózg.
Jakoś po godzinie 3 w nocy budzi mnie brak możliwości oddechu. Siadam szybko na łóżku i kaszlę jak opętany. Chemik chyba miał rację, jednak jestem chory. Metodą prób i błędów w końcu udaję mi się podnieść i wziąć jakieś leki. Z powrotem do pokoju było dużo gorzej, bo siła skończyła mi się przy wyciąganiu szklanki i wody żeby połknąć medykamenty. Kiedy po jakimś kwadransie (musiałem jeszcze siusiu) udaje mi się doczłapać do łóżka rzucam się na nie i natychmiast zasypiam.
Po pobudzce zafundowanej mi przez Sakurę, której jakimś cudzem wytłumaczyłem, że:
a) chemik mnie nie zjadł i był dla mnie dosyć miły
b) tak chemik był dla mnie miły - nie przesłyszała się
c) jestem chory
d) nie, nie potrzebuję żadnej pomocy
e) jestem tego pewny
f) mam leki, mam co jeść i idę spać
g) tak, naprawdę mam wszystko.
h) dobranoc
i) tak, na pewno nie mam cukrzycy tylko jestem przeziębiony
j) no oczywiście, że gdybym czegoś potrzebował to do ciebie zadzwonię.
było mi już trochę lepiej, więc wziąłem prysznic, zjadłem, połknąłem kolejne leki i z powrotem położyłem się spać.
Następnego dnia obudziłem się z dużo lepszym samopoczuciem - zjadłem, wykąpałem się, wziąłem leki (tak żeby być pewnym w stu procentach, że pozbyłem się przeziębienia) i odrobiłem lekcje.
Gdy kładłem się znowu do łóżka zadzwonił telefon - numer nieznany.
-Słucham.
-Naruto?
-Tak, a kto mówi?
-Twój nauczyciel chemii.
-O, dzień dobry.
-Mam nadzieję, że czujesz się dużo lepiej.
-Hai, dziękuję.
-Słuchaj, co do tych korepetycji to możesz jutro zostać godzinę po lekcjach i na mnie poczekać?
-Oczywiście, że mogę.
-No dobra, to jesteśmy umówieni. Na razie.
-Do wiedzenia.
Po rozłączeniu się podbiegłem do lusterka i jak zobaczyłem krwisty rumieniec na policzkach to myślałem, że zacznę walić głową w lustro. No ludzie! To nie jest żadna randka tylko korepetycję! KOREPETYCJĘ! Wdech, wydech. Nie ma sensu o tym myśleć, idę spać.
Nie wiem jak to się stało, ale pierwszy raz WSTAŁEM NA CZAS i nie spóźniłem się do szkoły! Każdy się na mnie patrzył jak na anomalię pogodową, ale w sumie to się im nie dziwię. Sam się czułem jakbym stał się jakimś okazem do badań.
Na żadnej z lekcji nie mogłem spokojnie wysiedzieć przez co byłem odpytywane dzisiaj 14 razy (po dwa na każdej lekcji). Nawet Deidara-sensei mnie pytał na lekcji plastyki! Czekając na chemika odrobiłem wszystkie lekcje - jak się okazało nie były wcale trudne. Cóż przyznaję się sam przed sobą - mam takie oceny, a nie inne, bo mi się nie chce. Owszem stać mnie na dużo więcej, co słyszałem już naprawdę dużo razy, ale po prostu jestem leniwy, tyle w tym temacie. Siedząc w bibliotece (swoją drogą pani w niej pracująca pytała się mnie czy na pewno jestem uczniem tej szkoły) jak trusia w końcu się doczekałem upragnionej godziny. Po dzwonku wręcz wybiegłem z pomieszczenia pachnącego starością i okurzonego na wszystkie strony. Przy wyjściu wpadłem akurat idealnie na chemika.
-Uzumaki Naruto czy nikt nie nauczył Cię jak się NORMALNIE chodzi?! Musisz biegać?! Ile Ty masz lat?!
-Ja, etto. Przepraszam, nie chciałem. Jakoś tak... Bo bałem się, że korepetycje są nieważne i biegłem żeby jeszcze pana znaleźć. - albo mi się wydawało, albo rysy jego twarzy w jakiś sposób złagodniały.
-Chodź już.
-To nie zostajemy w szkole?
-Nie.
-Aha... - okej, szczerze? To nie wiem co mam robić! Ja pierdziele, dobra, spoko, nie panikuj! To twój nauczyciel i nic ci nie może zrobić więc uśmiech na twarz, wypnij pierś i pośladki, a potem za chemikiem naprzód!
Po 10 minutach drogi zatrzymaliśmy się koło kawiarni, w której nigdy nie byłem. Zresztą co się dziwić? Na takie luksusy to mnie nie stać, a nawet jeśli mam więcej kasy to zostawiam na "czarną godzinę", bo nigdy nie wiadomo co się może zdarzyć.
-Proszę pana, ale ja nie mam pieniędzy przy sobie. Naprawdę nie moglibyśmy wrócić do szkolnej biblioteki? To co, że ta wiedźma pani Amagawa nie była pewna czy jestem uczniem tej szkoły, ja... - dłoń mojego nauczyciela, która znalazła się na moich ustach przerwała mój wywód.
-Naruto, wejdź. Ja zapłacę. Następnym razem pójdziemy gdzieś indziej, dobrze? - kiwam głową, bo jego kończyna nadal znajduje się na mojej (rozpalonej już) twarzy.
Po zajęciu miejsca i zamówieniu kawy chemik od razu wziął się do rzeczy, czytaj - zaczął tłumaczyć mi materiał. W sumie, gdybym się przyłożył na samym początku w tym momencie miałbym same 5. Ale oczywiście ja - leń patentowany - i przykładanie się do nauki to dwie sprawy, które do siebie nie pasują.
Siedzieliśmy tam od 16 do 21, czyli do zamknięcia. Miałem ochotę skakać i śpiewać, bo cała ta chemia wcale nie jest trudna!
-To co? Robimy jeszcze jedne korepetycję, a później w razie czego to możesz do mnie przychodzić na bieżąco, gdybyś czegoś nie rozumiał?
-Jasne, ja się zgadzam! Jak najbardziej! - wyświergotliłem zadowolony. Gdyby ktoś 2 tygodnie temu powiedział mi, że dzisiaj będę sobie szedł ramie w ramie z chemikiem i cieszył się po dodatkowych lekcjach chemii to bym go wyśmiał, a później wysłał na badania psychiatryczne.
-O której kończysz lekcję w piątek?
-O 11, najlepszy dzień tygodnia!
-Ja kończę o 10 to poczekam na ciebie tą godzinę, a później pójdziemy...
-Na pewno nie do tej kawiarni! Przecież tam zwykła kawa kosztuje tyle co 5 porcji ramen!
-Dobra, jak nie chcesz iść do tej kawiarni to pójdziemy do mnie.
-Okej. To w takim razie do widzenia.
-Do widzenia, Naruto. Słodkich snów.
-Dziękuję. Na wzajem. - odwróciłem się na pięcie z szybko bijącym sercem. Chemik - najprzystojniejszy facet na ziemi właśnie życzył mi "słodkich snów".  Czuję się jakbym był spity.
Wchodzę do mojej kawalerki, biorę szybki prysznic i od razu kładę się na łóżeczku pod kołderkę.
Ten tydzień wlókł mi się niemiłosiernie. Dla zabicia czasu zacząłem odrabiać lekcję i nawet się uczyć! Dziwnie się zdobywało same 5 i 4. Nauczycielom szczęki opadały na biurko kiedy zgłaszałem się sam do odpowiedzi, no ale nieważne. Najważniejsze, że piątek w końcu nadszedł i że chemik po lekcjach zawiózł mnie swoim samochodem do jego domu, który tak naprawdę okazał się posiadłością. Dobra może wyolbrzymiam, ale dla mnie dom jednorodzinny z ogrodem naprawdę jest duży. Mogłem się jednak zgodzić na tą kawiarnię.
W środku było ciepło - nie chodzi mi o temperaturę (chociaż a i owszem była jak dla mnie ciut za wysoka) kolor ścian był brzoskwiniowy co z mahoniowymi meblami i panelami na podłodze dawało efekt ciepła, wręcz rodzinnego, i akceptacji. Kuchnia z kolei była już w kolorze czarno-szarym, ale mimo wszystko wyglądała fantastycznie.
Kiedy weszliśmy na górę od razu w oczy rzuciły mi się duże dębowe drzwi, które mieściły się po lewej stronie; na resztę nie zwróciłem nawet uwagi. Chemik podszedł do mojej chwilowej fascynacji i popchnął je, a te otworzyły się bez skrzypnięcia.
-Wejdź proszę. - wszedłem właśnie do jaskini smoka. To znaczy do sypialni chemika. Nie wiem dlaczego mnie tu przyprowadził, ale wnętrze mnie oczarowało. Po lewej stronie koło ściany duże małżeńskie łoże z jedwabną granatową pościelą. Na przeciwko drzwi wejściowych były oszklone drzwi na taras. Koło nich postawione zostało duże drewniane biurko i 2 krzesła. Na prawej ścianie zawieszono plazmowy telewizor a przed nim stała granatowa kanapa. Koło telewizora były drzwi, a gdybym chciał teraz się przeciągnąć prawą ręką zawaliłbym w ogromną szafę. Wszystkie dodatki były granatowe, ściany też, a puszysty dywan, który zajmował całą podłogę był koloru białego.
-Gdybyś chciał skorzystać z łazienki to tam są drzwi. - wskazał na prawo, kiwnąłem tylko głową na znak tego, że zrozumiałem. Fajnie tak mieć pokój z łazienką.
Po przejściu do biurka, wyciągnięciu chemii i powtórzeniu oraz wytłumaczeniu wszystkiego co tylko można i trzeba było, zauważyłem że na dworze jest ciemno. Najbardziej zaskakujące jest to, że prawie na przeciw mnie są oszklone drzwi, a ja zauważam dopiero teraz, że słońca już nie ma na niebie.
-Ja już lepiej pójdę. - mówię szybko. Nie chcę wyjść na niewychowanego smarkacza, który nie pójdzie sobie dotąd dokąd go nie spławisz.
-Zostań, jest już ciemno. Naszykuję Ci pokój.
-Ale...
-Nie ma żadnego "ale". Chodź zrobię kolację, a później dam Ci jakieś ciuchy to się pójdziesz wykąpać. - kiwam głową i idę za nim na dół do kuchni.
Po zjedzeniu posiłku i wygrzebaniu ciuchów co było wyczynem ekstremalnym - ta szafa naprawdę jest ogromna! Zostałem skierowany do łazienki z nakazem wykąpania się.
Gdy już czysty i pachnący wyszedłem zostałem skierowany do pokoju na przeciwko. Ten też był ładny - w kolorach błękitu. Przez chwilę miałem wrażenie, że ten błękit wygląda jak moje tęczówki, ale szybko odgoniłem od siebie te absurdalne myśli.
-Gdybyś czegoś potrzebował to wiesz, gdzie mnie szukać.
-Dziękuję.
-Dobranoc.
-Branoc. - mówię cicho. Gdy tylko opuścił pomieszczenie z szybkością sprintera rzuciłem się na łóżko, a nos schowałem w poduszkę. Nie liczyłem, że będzie pachniała nim, ja zawsze lubię wdychać świeżość narzuty. Tak, wiem. Jestem dziwny.
Po jakiś dwóch godzinach przewracania się z boku na bok stwierdziłem, że nie zasnę. Dlatego wstałem, wyszedłem z pokoju i zapukałem w drzwi naprzeciwko.
-Proszę.
-Nie śpi pan? - mamroczę, widząc jak siedzi na kanapie w dresowych spodniach i czarnej koszulce oglądając telewizję.
-Nie, a Ty dlaczego jeszcze nie śpisz?
-Bo dziwnie mi się śpi u kogoś kogo nie znam. - mówię cicho, podnosząc głowę wyżej żeby móc spojrzeć na jego twarz.
-Chodź, siadaj. - przycupnąłem na samym końcu kanapy czując się niesamowicie nieswojo w jego mieszkaniu, w jego ciuchach i jego towarzystwie.
-Opowiedz mi trochę o sobie, Naruto.
-Ale, ja... Etto, nie wiem od czego zacząć. - podrapałem się po karku i "spiekłem raka" pod jego badawczym spojrzeniem.
-Najlepiej od początku.
-Noo, dobra. Gdy miałem 10 lat rodzice zginęli w katastrofie lotniczej, a później wychowywał mnie przyjaciel ojca, bo innej rodziny nie mam. W szkole uchodzę za rasowego kretyna.
-Robisz to specjalnie, prawda?
-Tak.
-Dlaczego?
-Bo inaczej by mnie nie zaakceptowali.
-Jesteś tego pewny?
-W stu procentach.
-Dobra.
-Opowie teraz coś pan?
-Nie mów do mnie "pan" jak jesteśmy sami, tylko Sasuke. - uśmiecham się niepewnie, ale dzielnie kiwam głową.
-To?
-Mam starszego brata, który jest fotografem i podróżuje po świecie. Moi rodzice zginęli w tym samym wypadku, w którym Twoi. Mieszkam sam, chociaż czasami odwiedza mnie mój porąbany braciszek.
-Porąbany?
-Tak na niego mówię, ale z pewnością byście się polubili. - uśmiecha się do mnie, a moje ciało przybiera konsystencję masła.
-To teraz mam pytanie. - mówi po chwili ciszy podczas, której oglądaliśmy reklamy. Patrzę na niego trochę pewniej.
-Nigdy nie widziałem cię z żadną dziewczyną. - czerwienię się jak burak. - Jesteś homoseksualny?
I co mam teraz zrobić? Powiedzieć mu prawdę czy zaprzeczyć i naściemniać, że nie spotkałem tej jedynej?
-Jestem gejem.
-Ja też. - słyszę ciche stwierdzenie. Spoglądam na niego kątem oka i stwierdzam jednak, że to jakieś omamy słuchowe, bo siedzi nadal w tej samej pozycji i patrzy się w telewizor. Nie jest ani odrobinkę spięty.
-To może ja już pójdę.
-Myślisz, że zaśniesz?
-Ano, nie wiem.
-To może zagramy w butelkę?
-Czy to nie jest gra na miarę gimnazjum? - pytam z cichym śmiechem.
-Możliwe, ale poznamy się jeszcze bliżej. - uśmiecham się odrobinę zażenowany, ale kiwam głową.
-Mam tylko jedno pytanko, mianowicie czy ta butelka jest potrzebna jeżeli siedzimy tu tylko we dwóch? - chemik uśmiecha się niesamowicie urzekająco.
-Widzisz, to był sprawdzian twojej inteligencji. Masz rację możemy sobie zadawać pytania nawzajem, butelka rzeczywiście nie jest potrzebna.
-Czyli to była podpucha?
-Hai. - uśmiecham się szeroko.
-To kto zaczyna?
-Możesz Ty.
-No więc Sasuke, etto... Nie zabijesz mnie za to pytanie?
-No nie wiem, nie wiem. Spróbuj szczęścia.
-Ty chyba nie jesteś taki niemiły, prawda? Tylko zgrywasz takiego w szkole, bo chcesz żeby się ciebie uczniowie bali czy co?
-Cóż, byłem dzieckiem, które zawsze lubiło samotność, inne dzieci mnie nie akceptowały i nazywały "dziwakiem", więc byłem sam, z wybory czy nie, zawsze sam. Po tym jakiś uraz do ludzi mi został.
-Dobra, to teraz Ty.
-Miałeś kiedyś chłopaka? - czerwienię się jak piwonia na jego pytanie.
-Miałem, ale był ze mną tylko po to żeby mnie przelecieć.
-Dałeś się?
-No wie pan co! Oczywiście, że nie!
-Czyli jesteś prawiczkiem?
-Teraz chyba ja powinienem zadawać pytanie, prawda? - sapię ze złością.
-To może odpowiedz mi teraz na to, a ja później na dwa twoje po kolei? - kiwam głową na zgodę.
-Tak, jestem prawiczkiem, zadowolony?
-Jak najbardziej. Dawaj, masz dwa pytania.
-Jesteś gejem?
-Jestem.
-Masz teraz kogoś?
-A co to za pytanie?
-Takie same jak "czy jesteś prawiczkiem"! - mrużę oczy ze zirytowania.
-Wygrałeś. Nie mam nikogo, ale ktoś mi się podoba.
-Mogę jeszcze jedno?
-Dobra to zadaj mi tyle pytań ile chcesz, a w zamian mnie pocałujesz. - po chwili zastanowienia zgadzam się na tą propozycję, bo to nie będzie raczej jakieś traumatyczne przeżycie, zawsze chciałem to zrobić.
-Twój ideał chłopaka.
-Czyli się zgadzasz. - uśmiecha się zadziornie. - Mój ideał chłopaka, hmm... Lubię osoby, których zawsze wszędzie jest pełno, ale jak trzeba o czymś porozmawiać na poważnie to potrafią usiąść spokojnie i wysłuchać. Jeżeli chodzi o wygląd to podobają mi się moje przeciwieństwa, czyli osoby z jasnymi włosami i oczami. - nie wiem dlaczego, ale rumienię się i spuszczam wzrok na moje splecione dłonie. 
-Ile lat miałeś jak pierwszy raz poszedłeś do łóżka z facetem?
-16
-Czyli byłeś ode mnie młodszy. 
-Ano, zawsze lubiłem robić Itashi'emu na złość.
-Itashi'emu?
-Mój starszy brat.
-Aha. Etto, chyba nie mam już pytań.
-To teraz, musisz spełnić warunek.
Patrzę się na niego spod rzęs i na kolanach przysuwam się do niego.
-Ale...
-Ćśś. - mówi dotykając mojego policzka, kciukiem gładzi moje wargi. Pochylam się jeszcze bardziej w stronę jego twarzy i zauważam, że jego oczy wokół źrenicy mają jakby złoty połysk. Przymykam powieki, gdy czuję jego oddech na swoich wargach, po chwili oddech zastępują usta. Pełne, ciepłe i smakujące miodem. Wzdycham cichutko i otwieram buzię dając mu pełne przyzwolenie na wetknięcie do niej języka. Czuję wilgotny narząd smaku na wargach, na których zostaje trochę śliny. Po dwóch sekundach nasze języki stykają się i wtedy nie mogę powstrzymać jęku. Mam ochotę usiąść mu na kolanach co chyba przeczuwa (albo czyta mi w myślach?), bo przyciąga mnie i sadza sobie na udach. Nasze języki przestają ze sobą lawirować, gdy brakuje nam już powietrza. Odrywam się od niego i przykładam moje czoło do jego.
-Naruto, chyba powinieneś już iść spać. - mówi zachrypniętym głosem. Nie potrafię wyjść dlatego kręcę tylko głową i wtulam się w niego bardziej przez co czuję jego erekcję na swojej też stwardniałej już męskości.
Kto by pomyślał, że jeden pocałunek może aż tak podniecić?
-Uzumaki Naruto, ja Cię ostrzegam, że jeśli teraz nie wyjdziesz to opuścisz te pomieszczenie dopiero jutro, albo w niedzielę. - śmieję się cicho i poruszam biodrami żeby się o niego otrzeć, odrzucam głowę w tył z westchnieniem.
-Wiesz co teraz robisz? Jak bardzo mnie prowokujesz i jak bardzo mam teraz na ciebie ochotę? - mruczy mi to wszystko do ucha żeby zaraz mnie po nim polizać.
-Sasuke. - mówię drżącym głosem i znowu ruszam biodrami.
-Tak, mów do mnie jeszcze. - mówi zadowolonym głosem. Wstaje i pokonuje odległość do łóżka ze mną na rękach. Kładzie mnie delikatnie, a sam siada na moich biodrach i podtrzymuję moje nadgarstki nad moją głową.
-Wiesz, jak seksownie teraz wyglądasz? Taki uległy, zarumieniony, mniam. - uśmiecham się tylko szeroko.
-Pocałujesz mnie w końcu czy nie? - mówię po chwili milczenia, której towarzyszył bezruch.
-A myślałem, że tego nie usłyszę.
Całujemy się namiętnie, a ja korzystając z chwili jego nieuwagi wyszarpuję swoje ręce i wkładam mu pod koszulkę.
-Zdejmij.
-To mnie rozbierz. - patrzę się na niego rozpalonym wzrokiem i niewprawnie pozbawiam go ubrań, on robi to samo z moimi. Zawstydzony lustruję jego sylwetkę. Porcelanowa cera, mięśnie delikatnie zarysowane. A ja w porównaniu z nim jestem taki nijaki.
Przyciągam go do kolejnego pocałunku jednak on ma inne plany i zamiast pocałować mnie w usta cmoka w policzek, a z szafki nocnej wyjmuje lubrykant, który kładzie na poduszce obok. Jego usta zsuwają się na moją klatkę piersiową i na zmianę podgryzają i liżą moje sutki, oczywiście wszystkie te zabiegi kwituję głośnym jękiem. Ocieram się o niego jak kot i mruczę, gdy dociska swoje biodra do moich. Drapię go po plecach kiedy drażni moje wejście.
-Rozluźnij się, bo teraz włożę jeden palec. - kiwam głową na znak zrozumienia. Patrzę w jego oczy i staram się skupić tylko i wyłącznie na nich.
-Bardzo dobrze, teraz dołożę drugi. - syczę z bólu.
-Pocałuj mnie. - uśmiecha się delikatnie i całuje.
-Teraz trzeci. - dziwne uczucie, ale gdy porusza nimi boli coraz mniej.
-Boli?
-Tylko trochę. - krzyżuje palce wewnątrz mnie i przez przypadek dotyka "tego" punktu na co szarpię biodrami i jęczę głośno.
-Jeeeszcze raaz. - mówię szybko oddychając. Znowu dotyka prostaty i wyjmuje ze mnie palce żeby zastąpić je swoim członkiem. Dziwne uczucie wypełnienia ogarnia moje ciało, ale uśmiecham się delikatnie i po chwili przyzwyczajenia poruszam biodrami dając mu znak, że może się poruszyć.
Mógłbym dojść od samego patrzenia na jego półprzymknięte oczy, zaciśnięte usta i pot, który powoli zbiera się na jego skroniach.
-Szybcieej, Sasuke. Nie jestem z-z poorcelany!
Chemik się nie powstrzymuje, wchodzi i wychodzi ze mnie pod różnym kątem, starając się dać mi jak najwięcej przyjemności. Udaje mu się to, gdy znowu trafia w prostatę. Dochodzę bez dotykania swojego penisa z jego imieniem na ustach.
Mój seme szczytuje chwilę po mnie.
-Byłeś genialny, Naru. - gdy wychodzi ze mnie nachodzą mnie wątpliwości.
-Co teraz będzie?
-W szkole będziemy udawać, że jest jak było, a tak naprawdę będziemy się spotykać. Oczywiście jeśli tylko chcesz. - uśmiecham się samymi kącikami ust.
-Oczywiście, że chcę.
  

                                                                    *trzy lata później*

-Nie mogę uwierzyć, że rok temu skończyłem liceum, a my nadal jesteśmy razem.
-Naruto, od kiedy Ty jesteś taki sentymentalny?
-Nie czepiaj się, dzisiaj ślub Sakury i Shikamaru, a jutro Kiby i Hinaty, a ty się dziwisz, że zebrało mi się na wspomnienia. - mój mężczyzna objął mnie ramieniem i pocałował mnie we włosy.
-Kocham Cię, blondasku. Zostaniesz moim mężem?
-Nie żartuj, Sasuke. 
-Nie żartuję. - mówiąc to puszcza mnie i klęka na kolano, a z marynarki od garnituru wyjmuje pierścionek. Patrzę się oniemiały, a łzy wzruszenia zaczynają płynąć mi po polikach.
-Wyjdziesz za mnie?
-Oczywiście, że wyjdę! - wkłada pierścionek i wstaje z kolan, a ja rzucam mu się na szyję.
Mnóstwo ludzi zastanawia się czym jest szczęście. Ja znam definicję dzięki Tobie. Szczęście to Ty. Twoje zaspane oczy o poranku, twoje usta rozciągnięte w uśmiechu, twoje dłonie, które trzymają moje, twoje rozczochrane włosy, gdy wstajesz z łóżka, twój zapach, twój głos, gdy mówisz "kocham", twój dotyk. Kocham cię.