piątek, 21 grudnia 2012

Święta i Nowy Rok 4/4

Muszę was z przykrością zawiadomić, iż skończył mi się mój zeszycik do yaoi ;_; Składka, potrzebuję 2.40zł! XD


Dla Yume, bo my obydwie kochamy takie rzeczy, ne? <3 (jak już groziłam u Ciebie na blogu w komentarzu, masz dedyk ode mnie dla siebie :D) Mam nadzieję, że Ci się spodoba :3

~~~


 Byłem już totalnie nawalony kiedy wybiła północ i każdy zaczął wiwatować, bo nowy rok się zaczął.
Niezbyt ogarniając sytuację pozwoliłem Kyo poprowadzić się do jakiegoś pokoju, w którym naturalnie musiało być ciemno - on i te jego dziwne miejsca.
-Muszę się położyć, bo inaczej rzygnę. - zakomunikowałem mu.
Niższy tylko skinął głową i popchnął do tyłu, jak się okazało chwilę potem na łóżko.
Nie lubię tego, że procenty tak szybko ze mnie schodzą, nienawidzę wręcz.
Jakieś pół godziny później kiedy zrobiłem się już bardziej trzeźwy niż pijany, poczułem, że obok mnie pod ciężarem jakiejś osoby ugina się łóżko.
-Kyo. - wymamrotałem. To z pewnością on, te perfumy poznam wszędzie. Zawsze mi się cholernie podobały, a on nie chce mi powiedzieć, gdzie je kupuje. 
 Jego dłonie powoli zaczynają błądzić po moim ciele.
-Toshi? - pyta o pozwolenie. Przyciągam jego głowę żeby go pocałować. Rozbieramy się szybko, nie zwracając na nic uwagi. U nas w zespole takie sytuacje są na porządku dziennym, każdy z każdym. Jest jeden warunek - nikt nie może się w żadnym zakochać
Dotykam jego penisa, a później pośladków.
-Jak?
-Szybko, bez nawilżenia, jak kurwę.  - krzywię wargi.
-Pokurwiony, mały, zjebany masochista.
-Zamknij mordę i rżnij jak dziwkę. - śmieję się cicho.
Przewracam go na brzuch, podnoszę biodra, przesuwam jeszcze kilka razy dłonią po moim chuju i wchodzę w niego jednym płynnym pchnięciem. Słyszę jego jęk.
-Zamknij mordę, ty pojebana ździro! - krzyczę, uderzając go pod żebra pięścią.
Charczy, a ja się śmieję. Na przemian przyśpieszam i zwalniam tempo, a on się wije pode mną, zapewne przygryzając wargi do krwi, aby nie krzyczeć.
-Jęcz, mów jak ci dobrze. - mamrocze coś pod nosem.
Wychodzę z niego, mimo iż mój kutas stoi na baczność i siadam na brzegu łóżka. 
-Czemu?
-Nie ma jęków, nie ma mojego chuja u ciebie w dupie.
-Najpierw kazałeś nie jęczeć.
-Ale zmieniłem zdanie.
-A co, kobieta zmienną jest?
-Ty mała jebana, gnido. - warczę i uderzam go pięścią w twarz, a później szarpię za włosy i siłą zmuszam, aby wziął mojego kutasa do mordy.
-Kobieta? - krztusi się, gdy zaczynam poruszać biodrami gwałtownie. Śmieję się szyderczo i rzucam nim o łóżko, a potem ustawiam go w takiej pozycji w jakiej był wcześniej. Wchodzę w niego i wychodzę bawiąc się jego reakcjami. W końcu wciskam mu głowę w poduszkę i rżnę. Kiedy mi się to nudzi i Kyo mamrocze coś, zapewne że nie może oddychać, szarpię go za włosy tak, że musi uklęknąć - nadal z niego nie wychodzę. Pierdolę go jak zwykłą tanią szmatę, a lewą ręką mu obciągam. Naturalnie moja prawda dłoń nadal znajduje się we włosach, które co chwila szarpię.
-Jak ci tam, nn?
-Zajebiśśście, o kurwa, tak, nn, Toshi! Mrau. 
-Posłuszna kurewka. 
Kiedy czuję, że drży natychmiast zaprzestaję jakichkolwiek ruchów.
-Powiedz, Kyo, kto jest twoim panem?
-Chyba śnisz.
-Och, nie to nie. - wychodzę z niego i zamiast kutasa wkładam mu palca w dupę. - Co ty na kolejnego palca, albo mojego kutasa? - palcem ruszam, zginam go, ogólnie rzecz biorąc bawię się w jego wnętrzu i trafiam nim w końcu w prostatę.
-Taak, daj go, wsadź  go!
-A kto jest twoim panem?
-Ty, kurwa, tylko rżnij mniej już.
-Nie słyszałem...
-TY! - cóż za piękny wrzask.
W nagrodę popycham go znów na łóżko, wkładam w jego dziurkę chuja i dwa palce. Oo, cóż za tarcie. Poruszam się w miarę szybko, uważając na to żeby żaden palec nie "wypadł", jednak żadnemu z nas nie trzeba dużo żeby dojść.
Jego krzyk informuje mnie, iż osiągnął szczyt dlatego wyjmuję palce, pochylam się nad nim i wgryzam się w jego łopatkę, aż do krwi, poruszając się chaotycznie. Spuszczam się i wychodzę z niego.
Po skończonym seksie obydwaj przybijamy sobie piątki, ubieramy się i wychodzimy dalej imprezować. 
Zdecydowanie muszę się napić.       

Święta i Nowy Rok 3/4

-Dobra, koniec. Możecie już iść, najlepiej idźcie szybko, bo będę rzygał od nadmiaru słodyczy. - mówię, błyskając ząbkami.
-No już, idziemy. - mówi basista, wypychając wszystkich za drzwi. Przed ich zamknięciem wkłada jeszcze między nie głowę i mówi z tajemniczym uśmiechem. - Słodycze są dobre. Uważaj, bo Książę Ciemności nadchodzi.
Otwieram szeroko oczy i usta w odruchu niedowierzania, i paniki.
O boże, o boże, on tu idzie! Co mam robić? Co?
Nie zdążyłem poruszyć się nawet o milimetr kiedy drzwi ponownie się otworzyły, ukazując postać ubraną na czarno, z włosami o tym samym kolorze co strój. Stoję nadal jak ten kretyn, nie mogąc nic wykrztusić, ani się poruszyć.
-Ohayo, Kai-kun. - uwaga, sukces! Na dźwięk jego głosu drgnęła mi powieka! To już coś. W końcu udaję mi się kiwnąć głową. Co za niezręczna sytuacja.
Czerwienię się i odwracam żeby zwinąć do końca przewód mikrofonu.
Słyszę kliknięcie drzwi, które oznajmuje mi, iż są one zamknięte i w tym momencie mogę liczyć wyłącznie na siebie, perkusję, kanapę, i wzmacniacze - cudownie.
 Kroki - ocho, podchodzi w moją stronę. 
I co teraz? Dobra Kai, bez spiny, nie panikuj i się w końcu odezwij do jasnej cholery!
-Em, powiesz mi dlaczego zamknąłeś drzwi? - cóż za elokwencja, należą mi się brawa.
-Żeby nikt nam nie przeszkadzał.
-A w czym? - pytam niepewnie. 
-A w czym chcesz aby nam nie przeszkadzano? - jeden oddech, drugi oddech, nic kurwa to nie pomaga!
-Wpadłeś tu, zamknąłeś drzwi i zadajesz jakieś dziwne pytania! Co ty sobie wyobrażasz, hm? Że jestem jakimś jasnowidzem i wiem o co ci chodzi? - dobra, koniec tego cyrku, gościu mnie zirytował . Moje onieśmielenie całą jego postawą uleciało.
Pan ciemności tylko szczerzy białe ząbki i zmniejsza odległość między nami tak, że czuję jego ciepło.
-Chciałem zaprosić cię na kolację, a gdyby ewentualnie nie wyszło to cię na nią porwać. - unosi dłoń, w której błyszczą kajdanki.
-Aha. - mówię cicho, niepewnie i przełykam gulę w gardle.
-To jak? Kolacja, czy porwanie?
-Zdecydowanie kolacja. - piszczę przerażony wizją siebie przykutego do jakiegoś kaloryfera. 
-W takim razie cieszę się, chodźmy.
-Etto, teraz? Jestem dopiero po próbie i...
-Tak wiem, ale przecież nie idziemy nigdzie na miasto.
-Nie? - próbuję zdusić w sobie chęć ucieczki.
-Nie, idziemy do mojego domu, wszystko już przygotowane, chodź.
Jeezuu, a jednak moje najgorsze objawy się ziściły. Weźcie mnie nawet nabijcie na jakiś pal, abym tylko nie musiał z nim nigdzie iść.
Po przejażdżce jego drogim autem (w którym się bałem poruszyć, bo myślałem, że coś pobrudzę, albo popsuję) zatrzymujemy się przed willą. Bez słowa otwiera mi drzwi, bierze pod rękę i prowadzi w stronę swojego (ogromnego!) domu.
Kiedy wchodzimy do środka zatrzymuję się gwałtownie i rozglądam niepewnie. Taki przepych zawsze mnie onieśmielał, a poza tym na podłodze są porozstawiane świeczki tak, aby zrobiła się z nich droga.
Patrzę na Tatsuro, który uśmiecha się do mnie łagodnie.
-Chodźmy. - kiwam głową i idę za panem domu.
Stać mnie na takie coś, ale ja nie chcę. Mama zawsze wychowywała mnie na skromnego, trochę nieśmiałego faceta, dlatego w zupełności wystarcza mi moja kawalerka.
Docieramy w końcu do łazienki, w podłodze, której znajduje się wielka wanna, a na w niej tafli wody porozrzucane płatki szkarłatnych róż (to znaczy, że chce mnie przelecieć).
Wzdycham cicho. Ładnie to rozplanował.
-Podoba ci się. - stwierdza. Spoglądam na niego ukradkiem żeby zobaczyć jak kieruje się po tacę z talerzami i kieliszkami wina. Na ten widok burczy mi w brzuchu, na co Tatsuro śmieje się pod nosem. Boże, jaki ja jestem żałosny. 
Wbijam swój wzrok w podłogę, z odrętwienia wybudza mnie jego głos.
-A ty?
-Co "ja"? - patrzę na niego tak jakbym widział go po raz pierwszy.
-Nie rozbierasz się? Mówiłem, że zjemy w wannie. - dopiero teraz zauważam, że jest nagi, odwracam się gwałtownie i biorę głęboki oddech. 
Już, Yutaka, spokój. Nie myśl o tym seksownym świrze, przecież nie jesteś prawiczkiem żeby się podniecać widokiem nagiego seksownego (nie pogrążaj się!) ciała.
 Tak się zamyśliłem, że podskoczyłem ze strachu kiedy jego dłonie zmusiły mnie do obrócenia się o 180 stopni.
Wkłada dwa palce pod moją brodę i siłą sprawia, że patrzę mu w oczy. Swoją drogą bardzo ładne ma te oczy.
-Wychodzisz, czy zostajesz? - nie wiem co to za magnetyzm mnie do niego przyciąga, ale podnoszę ręce do góry, niemo pokazując co ma zrobić z moją koszulką. Zdejmuje ją, a ja sam pozbywam się spodni i skarpetek.
-A tego nie? - pyta ciągnąc za gumkę od bokserek.
-A to jak nie będziesz patrzył. - śmieje się głośno, na co obrzucam go zirytowanym spojrzeniem.
-No już, już. - podnosi  ręce w obronnym geście i kieruje się w stronę wanny. Idę za nim i wchodzę do niej pierwszy, zamykam oczy i rozkoszuję się błogim ciepełkiem wody. Słyszę chlupot z mojej lewej strony, a później jego łokieć trąca mój bok. Uchylam ślepia i widzę przed sobą talerz pełny jedzenia.
Uśmiecham się z wdzięcznością i zaczynam wcinać. Kiedy talerz jest pusty, odkładam go na podłogę za sobą.
-No to teraz deser. - spoglądam na Tatsu, który trzyma w dłoni pucharek z lodami. - Otwórz buzię, Kai. - wzdycham i niepewnie spełniam jego rozkaz.
-Mm, zielona herbata. - karmi mnie tak aż do ostatniej łyżeczki, którą później dosłownie wylizuje z mojej jamy ustnej.
-Nie mogłeś powiedzieć, że chcesz ją zjeść i skonsumować ją jak normalny człowiek? - pytam z wyrzutem.
-Nie, z twoich ust papu jest o wiele lepsze. - uśmiecha się zadowolony z siebie.
-Papu? - podnoszę brew w geście zdziwienia.
-Nie wiesz co to znaczy? - jak w lustrzanym odbiciu jego brew również się unosi.
-Wiem, ale nigdy nie powiedziałbym, że używasz takiego słownictwa. - śmieje się cicho, trochę jakby gorzko?
-Mało o mnie wiesz. Powiedz mi jak minęły ci święta? - krzywię się na samą myśl o nich. - Wnioskuję po minie, że niezbyt dobrze.
-Nie, nawet... W porządku. - mówię tak nieszczerze, iż mam wrażenie, że zaraz nawet jego kot będzie się ze mnie śmiał. Swoją drogą ciekawe kiedy tu przyszedł. Jego zielone oczy z lekka mnie przerażają.
-Oj, ktoś bardzo nieładnie kłamie. - wzdycham cicho, opierając się o wannę. - Mów. Prawdę. - zastrzega, na co przewracam oczami.
-Może ty zaczniesz? - próbuję złapać się ostatniej deski ratunku. Patrzy na mnie zaskoczony, ale ku mojemu zdziwieniu kiwa głową na zgodę.
-Ano, w zasadzie to nie działo się nic ciekawego. Święta spędziłem po części z zespołem, a po części z kotem. - wzrusza ramionami, a na moją niedowierzającą minę, przysuwa się do mnie i patrzy głęboko w oczy. - To prawda. - szepcze, a ja czuję jak wyskakuje mi gęsia skórka na ramionach i przyjemny dreszcz płynie po kręgosłupie, aż dociera do lędźwi. Głupi, nie myśl teraz o tym jak cholernie przyjemny i pociągający jest jego głos. Posyła mi słodki uśmiech, a ja czuję wypieki na policzkach. No bez jaj! Rumieniec? Teraz? Odchrząkuję lekko skrępowany.
-Byłem u mamy, która przedstawiła mi swojego nowego faceta. Nie lubię go, nie chodzi tu o to, że jestem zazdrosny o rodzicielkę, czy coś w tym stylu... Po prostu mu nie ufam. Wygląda na kogoś kto jest z nią tylko po to, aby czerpać z tego korzyści. Bardzo zależy mi na jej szczęściu, ale wydaję mi się, że on jej go nie da.  - chowam nagle głowę w ramionach, zawstydzając się własną szczerością. Niestety muszę przyznać, że ten facet miesza mi w głowie i sprawia, że mam ochotę mu zaufać, a obiecałem sobie, że ufam tylko mnie.
-Ne, Tatsuro, było bardzo miło, kolacja zjedzona, więc lecę do siebie. - muszę wyjść. Muszę, bo obdarzę go zaufaniem i znowu ktoś potraktuje mnie jak dziwkę, śmiecia, którego uczucia można deptać ile wlezie, a później śmiać się z tego mu prosto w oczy. Nigdy więcej nie chcę tego czuć, nigdy.
-Nigdzie cię teraz nie wypuszczę. Po gorącej kąpieli, w mokrych bokserkach chcesz wyjść na mróz? Zastanów się trochę co będzie jak się pochorujesz. - mówi ciepłym głosem.
-Czego ty właściwie ode mnie chcesz, Tatsuro? Zapraszasz na kolację, jesteś miły i teraz jeszcze się o mnie troszczysz. Chcesz mnie przelecieć, czy udowodnić, że jestem słaby psychicznie?
-Kotku, skąd ci takie coś przyszło do głowy? - prycham cicho, zdejmuję bokserki, które nadal osłaniają mi tyłek. W tym momencie chcę mieć wrażenie, że jestem komuś potrzebny. W jakikolwiek sposób. A to jedyny, który on może mi zaoferować. 
Siadam na jego biodrach i imituję ruchy stosunku, w przód i w tył, w przód i w tył. Odchylam głowę do tyłu, zamykając powieki. Oddycham coraz ciężej, zaczynam szybko twardnieć. Zresztą nie tylko ja. Spoglądam mu prosto w oczy uśmiechając się psotnie. Przyciąga mnie do pocałunku, jego wargi są bardzo miękkie, ociera je delikatnie o moje usta, jednak mi to nie wystarcza. Wpijam się zachłannie w zaczerwienione wargi Tatsu, rozchylając je na siłę językiem. 
-Mm... - mruczę seksownie, ocierając się o jego erekcję. Chwilę później jakby od niechcenia łapię oba członki w dłoń i poruszam nią szybko. Zagryza zęby z przyjemności, co skutkuje moją rozwaloną dolną wargą, którą w tamtym momencie ssał.
-Nie tak szybko.
-Ale, Tatsu, ja, teraz, zaraz, bo... - mówię bez ładu i składu, naprawdę potrzebuję żeby ktoś mnie przeleciał. Chcę orgazmu.
-Kai. - mówi chrapliwym głosem. Wiem, że wygrałem.
-Potrzebuję cię. Teraz. W sobie. - widać, że wszelkie hamulce właśnie mu puściły.
-Muszę cię, nn, rozciągnąć. 
-Niee, ach, nie musisz. Tatsu, proszę. - głos łamie mi się przy ostatnim wyrazie, co przekonuje go do spełnienia mojej prośby.
Wchodzi we mnie do końca. Wyginam się w łuk i mamroczę pod nosem kilka przekleństw pod adresem bólu.
-Mówiłem, że... Ach, nn, och,. - zaciskam zęby i zaczynam podskakiwać. Z każdą chwilą czuję coraz większą rozkosz, która obezwładnia mnie później do tego stopnia, że moja głowa upada na jego ramie. Dochodzi chwilę po mnie. We mnie.
Siedzimy tak jeszcze chwilę, aż w końcu przerywam tą sielankę wstając z jego ud.
-Mam nadzieję, że zabawa się podobała. - puszczam mu perskie oko, wychodzę z lodowatej już wody. Pośpiesznie zgarniam wszystkie swoje ciuchy i kieruję się do wyjścia, tą samą drogą poustawianą ze świeczek. Ubieram się przy drzwiach, a później pędem ruszam w stronę mojego dom. 
Kiedy w końcu drżącymi dłońmi udaje mi się rozprawić z zamkiem rzucam się na łóżku, w kurtce i zaczynam głośno szlochać.
Musiałem to zrobić - zraniłem sam siebie, gorzej by było gdyby to ON zranił mnie. 
Kiedy na dworze zaczyna świtać, pierwsze promienie słoneczne utulają mnie do snu.

Próba dopiero po Sylwestrze więc mogę pozwolić sobie na słodkie lenistwo, leżę i nie robię nic, dosłownie. A poza tym trochę trudno jest mi się poruszać. Trzeba przyznać, że pan Pencil* ma dużego.
Uch, i znów do niego wracam myślami. Już mnie to tak nie boli, jak pierwszego dnia, który spędziłem rycząc jak bóbr w poduszkę. 
Jednak dzisiaj czuję się dużo lepiej. Prawdopodobnie spotkam go jutro na imprezie u Akiry z Plastic Tree. Troszkę mnie to rusza, ale tylko troszkę. Dobra, troszkę bardzo. Nie mogę się jednak rozklejać, jeśli to zrobię to pewnie wyjdę z łóżka dopiero za miesiąc albo w tym czasie zagłodzę się na śmierć. Nie myśl o tym, nie myśl. Wstajemy, ogarniamy tyłeczek, jemy i możemy obejrzeć kilka odcinków "One Piece". 
Kilka zamienia się w kilkanaście, kiedy odrywam się od telewizora za oknem jest ciemno, a oczy szczypią mnie do tego stopnia, że nie widzę zbyt dobrze.
Przenoszę się tylko do sypialni i tam zasypiam snem sprawiedliwego człowieka.
Bum, bum, bum. Uchylam jedną powiekę, walenie nie ustaje. Odchylam głowę w tył i patrzę w okno, które znajduje się w ścianie za łóżkiem. 
Oho, ludzie już świętują Nowy Rok, co za tępoty. To dopiero wieczorem, a oni już biegają i strzelają petardami i fajerwerkami. Biorę tylko uspokajający wdech i idę doprowadzić się do porządku.

Kiedy kończę uświadamiam sobie, że muszę już wychodzić. Dzwonię po taksówkę - autem nie pojadę, bo będę musiał je później tam zostawić, a piechota = fanki, a ja chcę jeszcze żyć, serio. A one czasami potrafią być jak krwiożercze bestię, z tymi swoimi długimi pazurami.
Schodzę na dół, wchodzę do pojazdu, który później zatrzymuje się pod podanym przeze mnie wcześniej adresem. Płacę, wysiadam, patrzę na trzypiętrowy dom i biorę głęboki oddech. 
Może się z nim nie spotkam, biorąc pod uwagę wielkość budynku, w którym ma się odbyć impreza. Podobno większość zespołów j-rockowych ma się pojawić, a główną atrakcją wieczoru (oprócz fajerwerków i alkoholu)  to brak atrakcji! Może wydaje się to niektórym dziwne, ale dla sławnych ludzi to wybawienie od motłochu codziennych "zabaw" - próby, nagrania, etc.
Muzykę słuchać oczywiście odkąd tylko wjechałem z taksówkarzem na tą ulicę.
Dobra, wypadałoby wejść. Dzwonię do drzwi, które od razu się otwierają. Uśmiecham się delikatnie do Hyde-samy, składam mu pokłon i wchodzę do środka. Z tego co widzę niektórzy Nowego Roku nie dotrwają, ba nawet do 22 nie dadzą rady, a jest w tym momencie 21:18.
Witam się ze wszystkimi skinięciem głowy i rzucam się w wir imprezowania. Alkohol, fajki, więcej alkoholu i jeszcze trochę fajek, a później taniec, który zaczyna wychodzić mi coraz bardziej niegrzecznie.
W końcu ktoś wyłącza muzykę na co wszyscy reagują głośnym jękiem sprzeciwu. 
-Nie ma "buuu", za 3 minuty zaczyna się nowy rok! Odliczamy! - każdy wrzeszczy na całe gardło cyferki, ale ja w tym nie uczestniczę, wychodzę na balkon.
Trzeźwieję i teraz czuję jeszcze bardziej jak doskwiera mi brak towarzysza. Takiego co będzie przy mnie podczas zwykłej szarej codzienności.
Na balkonie, który jest tak duży jak moja cała kawalerka, wpadam na kogoś. Przepraszam pod nosem i chcę iść dalej, ale ręka na moim przegubie mi nie pozwala. Znajoma ręka, lubię ten dotyk.
-Tatsu. - odwracam się i niepewnie patrzę mu w oczy.
-Kai. - za naszymi plecami słychać głośne odliczanie: dziesięć, dziewięć, osiem - przybliżam się do niego jak tylko mogę. Siedem, sześć, pięć - patrzę mu w oczy. Cztery, trzy, dwa - zarzucam ręce na jego szyję. Jeden - całuję go w usta.
Nasze wargi ocierają się o siebie spragnione swej bliskości. Całujemy się dotąd aż fajerwerki przestają w końcu wybuchać.
-Szczęśliwego nowego roku. - mówię ze łzami w oczach.
-Teraz na pewno będzie szczęśliwy. - wtulam się w niego bardziej, a on przyciska mnie do siebie.
Czy mogę zamówić sobie szczęście w postaci wokalisty MUCC?



~~~

*pan Pencil - zostawiam wam się dowiedzieć dlaczego akurat pencil xD (tumblr najlepiej)

Cała notka to chaos xD ale, chaos is fantastic, right? XD


To jest Pan Pencil :D

Święta i Nowy Rok 2/4

To jest krótkie, ale zasługuje na swój własny, oddzielny post (przynajmniej według mnie). 
Uwaga, bo grozi cukrzycą <3

~~~


-Ruki! Pierwsza Gwiazdka już na niebie!
-Skąd wiesz? Przecież to ja stoję na balkonie! I nic nie widać przez te chmury! - uśmiecham się z czułością.
-Kochanie, jak to skąd wiem? Jedna właśnie spadła i stoi u mnie na balkonie! Chodź, zjemy, a później obdarujemy się prezentami. - ciągnę go za rękę w stronę stołu, na którym już wszystko stoi przygotowane.
Zjadamy posiłek w ciszy, patrząc sobie jedynie ciepło w oczy i czasami muskając się dłońmi.
-Mogę dać ci pierwszy prezent? - pytam niepewnie, chwytając go za rękę. 
-Jasne. - uśmiecha się promiennie, co pozwala mi przezwyciężyć strach i uczucie niepokoju.   
Klękam na kolano, wyjmując z tylnej kieszeni spodni pierścionek.
-Znamy się już długo, jesteśmy razem od 4 lat, kochamy się, wspieramy, żyjemy wspólnie, martwimy się o siebie i dzielimy smutkami. Dlatego chciałem zapytać czy ty Takanori Matsumoto zgodzisz się zostać moim mężem? - patrzy na mnie roziskrzonym wzrokiem i zaczyna płakać. Klęka naprzeciwko mnie i wtula się we mnie.
-Oczywiście, że tak! Tak! Tak! Tak!
Uśmiecham się z ulgą i przeczesuję palcami jego włosy.
-Kocham cię najbardziej na świecie.
-Ja ciebie też, Taka, ja ciebie też... A teraz, powiedz co dostanę pod choinkę. - patrzy na mnie przez chwilę rozkojarzonym wzrokiem żeby chwilę później zacząć delikatnie uderzać pięściami o mój tors, śmieje się przy tym. Szybko idę za jego przykładem i po chwili leżymy obok siebie na podłodze piejąc ze śmiechu.

Kocham cię.     

Święta i Nowy Rok 1/4


Chyba zawsze będę robiła z Aoica rozpieszczoną nastolatkę ;__; Ale, on mi tak bardzo pasuje do tej roli, trololololo.

Jak już zapewne zauważyliście opowiadania są 4 (miały być 2, góra 3, ale żem się rozpędziła XD) każdy paring jest inny więc mam nadzieję, że każdy znajdzie jakiś odpowiedni prezencik od Talci dla siebie :3
Shoty nie są długie, ale mam nadzieję, że się ucieszycie, że są :)
Chciałam żeby każdy miał swój, oddzielny post, bo TAK.

Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! *tuli wszystkich*





~~~


-No chłopaki, na dzisiaj koniec! Zresztą mamy urlop więc spotykamy się za przed Sylwestrem, czyli za 2 tygodnie, nie zapomnieć o tym proszę.
-Mamy Święta! - ucieszył się Ruki, wyglądał jak szczeniak, który będzie zaraz sikał ze szczęścia.
-Tsa, to wszystkiego najlepszego, czy coś. - mówię pod nosem, obrzucając każdego obojętnym spojrzeniem.
-Aoi-kun, nie bocz się tak! Przecież Gwiazdka, Mikołaj, prezenty! 
-Dajcie spokój z tymi europejskimi tradycjami. Podoba się wam - okej, ale mnie w to nie mieszajcie. Spadam do domu. Do zobaczenia po urlopie. - kłaniam się i wychodzę ze studia.

Nie wiem co ich napadło z tymi świętami, chociaż dorośli są, niech se robią co chcą. Ja mam ochotę się porządnie wyspać, bo ostatnio nie było okazji. Próby, koncerty, nagrania, projektowanie stroi, wymyślanie teledysków, non stop to samo po 18 godzin dziennie - Kai to szatan, wcielone zło, nie ufajcie jego dołeczkom!    
Zaczynam powoli pierdzielić trzy po trzy - kładę się spać jak tylko wejdę do domu.

*20 godzin później - królewna Aoi wstaje w końcu z łóżka i zaszczyca nas swą obecnością*

-W tym domu to nic wiecznie nie ma! - warczę, trzaskając drzwiami lodówki. Muszę się przejść na zakupy. 
Kiedy wychodzę na dwór mam ochotę natychmiast ukryć się z powrotem w domu. Kto w ogóle wymyślił zimę?! 
Po wejściu do centrum handlowego, z każdym kolejnym krokiem mój humor ulega coraz większej destrukcji. Co im odbija z tymi świętami? Nie zrozumcie mnie źle, ale to europejskie zwyczaje, a Japonia ma swoje, własne.
Dobra, macie mnie, wcale nie o to mi chodzi. Po prostu nie mam z kim ich spędzić. Naturalnie mógłbym sprowadzić sobie jakąś dziewczynę, albo chłopaka, kupić zwierzątko... Jednak nie chodzi o kogokolwiek, ani o cokolwiek. Mam kogoś z kim chciałbym spędzić ten czas, kogoś kogo kocham, żeby było śmieszniej jest to przyjaciel, a konkretniej Uruha.
  
Dlaczego jestem taki beznadziejny? Nie dość, że przyjaciel to jeszcze członek (zbyt dużo skojarzeń z tym słowem, error. Aoi, masz przeciążony mózg. O ile coś takiego posiadasz, bo właśnie stoisz w supermarkecie z wasabi w ręku jak ten kretyn i wgapiasz się w jeden punkt na białej ścianie przed tobą) zespołu, w którym gram. Joł, to się nazywa prawdziwa beznadzieja.   

Wkładam w końcu zieloną papkę zamkniętą w słoiku do wózka sklepowego i idę dalej.
Po skończonych zakupach (podczas, których miałem jeszcze kilka takich wspaniałych zawiech), w końcu dobrnąłem do domu. Jak to miło usiąść przed telewizorem z kubkiem, który parzy dłonie, a w którym jest zaparzona malinowa herbata.
W sumie to brakowało mi takiego dnia, w którym mój czas będzie tylko i wyłącznie dla mnie, i będę mógł go podzielić między telewizor, Playstation i komputer.
W końcu po wielu wyczerpujących rzeczach zrobionych tego dnia (czytaj wyżej), położyłem się, padnięty spać. W tej branży jest zdecydowanie zbyt mało czasu na sen. A tak w ogóle to już jutro Wigilia... 
Obyś był jutro szczęśliwy. To znaczy zawsze! Dobra, bo znowu zaczynam gadać głupoty. Yuu, mózg ci chyba fajki przepaliły.
Budzi mnie przyjemny zapach, który z każdą chwilą nabiera na intensywności i coraz bardziej drażni moje nozdrza. Te sąsiadki mogłyby sobie darować gotowanie z samego... Popołudnia. Jest 16. Nie wiem jakim cudem przespałem ponad 19 godzin, ale dobra, mniejsza z tym... Zresztą nic mnie nie boli więc jest dobrze. Człapię pod prysznic, a później wędruję do kuchni, w której zastaję cały stół pokryty potrawami. Okej... Chyba dalej śnię. Idę do salonu, w którym stoi choinka, a obok niej Uruha zaplątany w łańcuch, który powinien wisieć na drzewku. Podchodzę cicho, skradając się na palcach.
-Pomóc ci? - pytam, z cieniem uśmiechu na ustach.
-Wstałeś, w końcu! No jasne, że mi pomóc! Pewnie wyglądam jak kretyn.
-Ty zawsze wyglądasz uroczo. - mówię cicho, ale pewnym głosem. Nadal uważam, że to musi być sen. Jego policzki powoli oblewa rumieniec. Pomagam mu się wyplątać z "dzikich objęć węża" - kocham wyolbrzymiać, dlatego jestem pewny, że nigdy nie zostanę liderem, zwyczajnie się do tego nie nadaję.
-Chodź, pójdziemy zjeść. - kiwam głową i chwytam go za rękę żeby zaraz skierować się do kuchni.
Przed posiłkiem dzielimy się opłatkiem, po złożonych życzeniach całuję go w usta. Świadome sny są super! Później idziemy do salonu i dajemy sobie podarunki. To znaczy on dla mnie ma już naszykowany - bilet do gorących źródeł. Uśmiecham się pod nosem, bo tyle im trułem o takiej wycieczce, że pewnie na najbliższe 10 lat mają dość takich instytucji.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja dla niego nic nie mam, dlatego idę do pokoju i wracam z pozytywką w dłoni. Pamiętam jego zachwyt kiedy zobaczył ją pierwszy raz, zresztą teraz też widać, że mu się podoba.
-Yuu-kun, nie mogę tego przyjąć, przecież to pamiątka po twoim zmarłym dziadku. - mówi wyraźnie speszony.
-Oddaję ci ją, ja jej nie chcę więc albo weźmiesz, albo wyląduje w koszu. - oczywiście to nie jest do końca prawda, ale chcę żeby ją zatrzymał.
Uśmiecha się słodko i przygarnia mnie do siebie ramieniem. Jaki on jest ciepły! I jak ładnie pachnie, mm. Teraz do szczęścia brakuję mi tylko pocałunek. Młodszy jednak ma inne plany, wychodzi z pomieszczenia, a po chwili wraca z dwoma kubkami, w których znajduje się kakao.
Siadamy razem przed telewizorem i oglądamy "Kevin sam w domu", a później "Kevin sam w Nowym Jorku". Naturalnie jestem do niego przyczepiony jak przysłowiowy rzep do psiego ogona. Dawno nie było mi tak dobrze. Naprawdę nie chcę się budzić, bo popadnę w depresję. Niestety po jakimś czasie oczy zaczynają mi się kleić, nieodzowny znak, że zbliża się chwila pobudki.
-Uru, nie idź! - mówię panicznie i patrzę na niego szukając jakichkolwiek oznak tego, że zaraz zniknie, jak każda senna mara.
-Nie idę.
-A będziesz spał ze mną? - pytam piskliwie, tak jak mała dziewczyna, która upewnia się, że pod łóżkiem nie ma żadnych potworów. Przy okazji wgniatam go prawie w kanapę, ale nie wygląda na nieszczęśliwego.
-Będę. - mówi i obdarza mnie najpiękniejszym uśmiechem świata.
-To chodźmy się już położyć. - kiwa głową i jedyne co pamiętam to to jak niósł mnie w stronę sypialni.
Budzę się wyspany jak nigdy dotąd, uśmiecham się lekko, ale wtedy rzeczywistość szarpie mną jak chorągiewką wiatr. Siadam na łóżku, przecierając oczy. No przecież mówiłem, że nie chcę się budzić! Mam ochotę zacząć wrzeszczeć histerycznie, ale zamiast tego kaszlę, przez co nie mogę złapać oddechu. Czyżbym się przeziębił?
W sumie to i tak mamy wolne. Wstaję i kieruję się pod prysznic - dzień zaczęty od niego nie może być beznadziejny! Szczególnie kiedy zastaje się pod natryskiem nagiego Uruhę. Wróć! Yy, że co? Wybałuszam oczy.
-K'you?! - odwraca się jak oparzony i pod wpływem mojego badawczego spojrzenia, rumieni się jak buraczek.
-Etto... Ohayo, Aoi-kun. - mamrocze pod nosem, nie patrząc na moją twarz.
-To może... Ja już wyjdę. - mówię szybko. Niestety dla mnie, nigdy nie zapomnę jak jest zbudowany. Witajcie senne mary! 
Doliczyłem się 211 spokojnych oddechów zanim wyszedł z łazienki.
-Wolne, możesz już iść. - kiwam lakonicznie głową i znikam za drzwiami.

*pół godziny później królewna Aoi wychodzi z łazienki*

-Chodź zjesz tosty i napijesz się kawy. - mówi Uru, wychodząc z pokoju, gdzie zapewne ścielił łóżko. Kiwam głową i kieruję się za nim w stronę kuchni. Siadam grzecznie na krześle i jem posiłek, który podstawia mi pod nos. Nie patrzę na niego tylko na kubek, w którym aktualnie znajdują się resztki kawy, które wyplułem do niego przez nagły atak kaszlu. Krzywię się, do tego jeszcze z nosa zaczęło mi ciec. 
-Rozchorowałeś się. - mówi Uru, przyglądając mi się bacznie.
-Zwykłe przeziębienie.
-Nie sądzę, szczekasz jak pies. Zadzwonię po naszego lekarza to przyjedzie i cię osłucha.
-Nie ma sensu.
-Yuu, nie kłóć się ze mną, dzwonię, a ty w tym momencie kładziesz się do łóżka.
-Aleee
-Nie ma żadnego "ale", bez dyskusji. Panu już podziękujemy. Chyba wiesz, gdzie masz łóżko, czy mam cię zaprowadzić? - wstaję mamrocząc pod nosem przekleństwa i kieruję się do mojego pokoju, gdzie rzucam się na łóżko i od razu zapadam w drzemkę, którą co i raz przerywa mi kaszel.
Po około pół godzinie doktor wpada do pomieszczenia, w którym aktualnie przebywam i zaczyna swoją paplaninę na temat dbania o siebie. Wyłączam się na samym początku, co zauważa po krótkiej chwili. Zirytowany bada mnie, informuje że to zapalenie oskrzeli, zostawia receptę i wychodzi. A razem z nim Uruha.

Czy wczorajszy dzień był snem, czy jawą? Rzeczywiście pokazałem siebie prawdziwego, bezbronnego? Którego można zranić nawet najgłupszym gestem? Przecież on mnie znienawidzi. Może nie za to jaki jestem, ale za to, że go pocałowałem, bo zrobiłem to, prawda? Kiedy on odejdzie zostanie ze mnie wrak człowieka, bo odchodząc zabierze ze sobą moje serce. Chociaż pokusiłbym się o stwierdzenie "jego serce", gdyż ono bije tylko w mojej piersi, ale należy do niego. Bez niego jestem niczym.
Nie mam siły już nad tym myśleć dlatego zamykam oczy i idę spać.

*półtorej doby później (36h)*

Pogubiłem się w dniach, nie mam siły wstać, kaszel mnie dusi i mam zatkany nos. Siedzę właśnie na łóżku, opatulony kołdrą i gapię się w ścianę. Zastanawia mnie czy jesteś tutaj gdzieś. Blisko. 
Nie mogę uwierzyć, że zrobiłem się taki sentymentalny. Mimo, że to boli, podoba mi się. Nie myślę trzeźwo, ale jednak wnioski wysuwam, może nie są jakieś super, ale wiem, że zależy mi na gitarzyście. Pewnie wszystkim ludziom tego świata zależy na człowieku, którego kochają.
Fizycznie czuję się lepiej dzięki lekom, ale psychicznie nie mogę się pozbierać. Mój humor jest nastawiony na "przygnębiające", a mimo to w jakiś chory sposób jest mi z tym dobrze. Jeszcze nigdy tyle nie myślałem o uczuciach, świecie, ludziach. Zawsze analizowałem wszystko na chłodno, ale teraz nie jest zawsze. Teraz jest Aoi-który-kocha i Aoi-który-boi-się-odrzucenia. Sam nie wiem czy mam płakać, czy się śmiać.
Słyszę skrzypnięcie drzwi, przenoszę wzrok ze ściany na przybysza, który stoi w progu.
-Uruha. - skrzeczę, schrypniętym głosem. Czyli jednak został. Jest tu.
-Aoi, połóż się, odpocznij. - mówi cicho, siadając na łóżku.
-Nie mam ochoty spać i leżeć. Niedługo będę miał odleżyny i oczy mi zgniją od tego spania. - śmieje się cicho, na co wyginam delikatnie wargi w uśmiechu.
-Muszę sprawdzić czy masz gorączkę. - kiwam głową na znak, że zrozumiałem i czekam na to, aż położy swoją dłoń na moje czoło, jednak zamiast tego czuję jego wargi. Uchylam powieki, które zamknąłem sam nie wiem kiedy i patrzę mu prosto w oczy.
-Słyszałem.
-Co słyszałeś?
-Jak wołałeś przez sen.
-Co wołałem?
-Że mnie kochasz. Czy to prawda? - spuszczam smętnie głowę, wzdycham i mówię ciche "tak". Gotuję się na wyzwiska, uderzenia, ale nic takiego nie następuje.
-To dobrze - podnoszę wzrok - bo ja też cię kocham. - patrzę na niego spojrzeniem pełnym ciepła, pewnie gdyby trzeba było to stopiłoby lód.
-W takim razie... Chodź tu do mnie, bo mi zimno. - szczerzę się jak wariat i robię mu miejsce na łóżku.

*pierwsza próba po świętach*

Wchodzę do sali rozpromieniony, bo wiem, że zaraz zobaczę moją kochaną Gwiazdkę.
-Oo, proszę, proszę! Cóż to za uśmiech! A podobno świąt nie lubisz! - woła Ruki. 
-Takie święta jak te mogę mieć zawsze. - uśmiecham się tajemniczo i idę do swojej przyjaciółki gitary, która czeka na mnie na stojaku, po drodze niby przypadkiem dotykam swoim ramieniem, ramienia Shimy.
-W takim razie opowiadaj! - piski wokalisty są nie do wytrzymania, nawet uspokajający wzrok Uruhy nie pomaga. A Taka-chaaan zaczyna skakać wokół mnie piszcząc "mów".
-Nie twój interes, knypku. - mówię opryskliwie. Małemu zaczynają szklić się oczy, w końcu nie wytrzymuje i wrzeszczy "Reita", a basista podbiega do niego i tuli go do piersi, patrząc na mnie groźnie. Nie mogę się nie roześmiać, bo zrobiłbym tak samo z Uruhą, jeśli byłbym w takiej sytuacji, dlatego wybucham śmiechem co zwraca uwagę wszystkich - zresztą nic dziwnego: kiedy ja się ostatni raz śmiałem na cały głos? Sam nie pamiętam. Czochram włosy frontmenowi i mówię przez łzy śmiechu. 
-Widzisz, Taka, te święta nauczyły mnie wierzyć w to, że marzenia się spełniają. - patrzę niepewnie na gitarzystę, a ten kiwa głową. Podchodzę do niego i splatam nasze palce.
-Jesteśmy razem. - na to stwierdzenie Ruki odskakuje od swojego chłopaka i nas przytula.
-W końcu! A myślałem, że dłużej wam się zejdzie! My z Kaiem nawet zakłady obstawialiśmy. - piszczy, za co dostaje w łeb od perkusisty.
Wszystko dobre co się dobrze kończy.