piątek, 12 października 2012

Łazienka (KaixDie)

Ohayo, Słoneczka <3.
Właśnie wymyśliłam najgłupszy tytuł w historii bloga! :D
Dziękuję za komentarze i mam nadzieję, że właśnie tak zostanie - 5 komentarzy (przynajmniej), wierzcie mi jest mi to potrzebne, bo wtedy wiem, że mam dla kogo pisać i że w ogóle ktoś to czyta (no i dzięki temu współpracuję z Weną i wychodzą różne twory, które macie możliwość czytać).
No chyba tyle. Miłego czytania :)
 Aa, i nie odpowiadam za waszą psychikę po przeczytaniu "tego czegoś" :D
~~~ 


Kolejna super impreza u Shou, a zawsze myślałem, że Uruhy nikt nie przebije.
Przecieram zmęczone oczy. Wszystko mnie boli, od koncertu minęły dopiero dwa dni (DWA dni, ludzie!), a oni już mnie ciągają po imprezach, toż to barbarzyństwo jest.
Spoglądam znudzonym wzrokiem na ludzi, trzymając w dłoni drinka, w którym od czasu do czasu maczam usta. Byou ze Screw, Ryoga z Born, Satoshi z Girugamesh, w sumie to sporo się ludzi nalazło. O! Nawet Dir En Grey zawitało. Szczerze powiedziawszy to nie lubię ich. Nie chodzi mi o muzykę, którą tworzą, bo dobrze im to wychodzi, tylko o ich charaktery. 
Kyo - mały złośliwy kłębuszek energii. Zawsze wszędzie go pełno.
Shinya - zbyt cichy i spokojny jak na perkusistę zespołu, który gra TAKĄ muzykę.
Toshiya - dziecko z uzębieniem piranii.
Die - zbok; przystojny, ale zbok.
Kaoru - groźny facet, który się nie uśmiecha, przez co wygląda jakby miał szczękościsk. 
Ciekawe kto ich tu zaprosił? O, Saga! Jego się zapytam. Szarpię basistę za koszulkę.
-Co oni tu robią? - pokazuję głową na bandę popaprańców (jak zacząłem nazywać ich już w głowie)
-A bo ja wiem? Może się wprosili? Kazałbym zgłosić ci się do Shou z tym pytaniem, ale już chyba nie jest w stanie odpowiedzieć na cokolwiek. - kiwam głową w podzięce i siadam z powrotem na kanapę. 
Obserwuję jeszcze chwilę całą tę bandę kretynów, aż twórczo stwierdzam, że muszę siusiu.
Po skończonych czynnościach fizjologicznych, podchodzę trochę chwiejnie do umywalki i nachylam się żeby opłukać twarz. Ja to się chyba będę już do domu zmywał. Całe towarzystwo nie jest w stanie nawet normalnie gadać. Gdy prostuję plecy w lustrze zauważam drugą twarz, obok mojej - blednącej już ze strachu.
-Ohayo, Kai-chan.
-Ohayo. - mówię szybko i przełykam nerwowo ślinę. Co on tu robi? Kurwa, ja kretyn myślałem, że całe towarzystwo jest tak pijane, że nie wie, gdzie jest łazienka i że muszla klozetowa służy również do opróżniania żołądka otworem gębowym, a nie na przykład kafelki w kuchni, albo dywan na korytarzu.
Próbuję się uśmiechnąć, ale pewnie wyglądam jakbym był chory na niestrawność. Podchodzę do drzwi i szarpię za klamkę, która nie chce ustąpić pod naporem mojej dłoni. 
-Ne, Die-san? Gdzie jest klucz?
-Ja mam. - odwracam się w jego stronę żeby zobaczyć jak majta w powietrzu złotym przedmiotem.
-Mógłbyś mi go oddać? - pytam drżącym głosem. To naprawdę nie jest fajne.
-Chodź i go sobie weź. - patrzę na niego ze strachem, ale podchodzę i wyciągam rękę. 
-Poproszę? - mówię cichutko, nie patrząc mu w twarz, jestem właśnie zamknięty w łazience z największym zboczylem tego świata!
Czerwonowłosy śmieje się głośno i zaciska dłoń na przegubie mojej wyciągniętej w jego stronę kończyny.
Próbuję się wyrwać, ale wychodzi na to, że stoję twarzą do ściany, oparty o jego brzuch, a klucz leży gdzieś koło drzwi.
-Nie tak szybko, Kruszynko. - mamroczę pod nosem masę przekleństw na "to coś" stojące za mną. 
Dobra, jak to było jak zboczony pederasta chce cię zgwałcić w kiblu na imprezie u kolegi, a ty trochę wypiłeś? Krzyczeć? Odpada, każdy schlany w cztery dupy. Pobić go? Odpada, jest za duży i silniejszy ode mnie. Swoją drogą, ciekawe ile czasu spędza na siłowni. Stop! O czym ja myślę w ogóle w takim momencie?! Mam! Zachować względny spokój, a później w najmniej oczekiwanym przez niego momencie, odwrócić się, sprzedać mu kopa i spierdolić. Jednak jestem genialny. 
Postępując zgodnie z planem stoję grzecznie, a później używając całej siły jaką posiadam, wyszarpuję się, kopię go w jaja i rzucam się do drzwi.
Niestety, gdy tylko dopadam klucza, czuję szarpnięcie za włosy do tyłu. Upadam na tyłek i dostaję cios prosto w szczękę, a następnie w brew, która natychmiast zaczyna krwawić. Oczy szklą mi się z bólu, tym bardziej, że następuje mi na dłoń, w której mam klucz do wolności.
-Aniołku, dlaczego jesteś taki niedobry, hm? - mówi cicho, mrużąc wściekle oczy i ciągnąc mnie za włosy stawia w pionie. Nogi mi drżą, skóra głowy boli, a do tego piecze twarz. 
-Puść mnie. - mówię błagalnie, łamiącym się głosem.
-Nie, Skarbeńku. Najpierw musisz zadośćuczynić za kopnięcie mnie w klejnoty. 
-Wypuść mnie! Przepraszam, okej?! A Ty jakbyś postąpił na moim miejscu?!
-Kochaniutki, słuchaj mnie uważnie. Pomasujesz usteczkami dobrowolnie to co skrzywdziłeś i pójdziesz sobie do domu, albo pobawimy się inaczej. - patrzę na niego szeroko otwartymi oczami.
-Chyba sobie żartujesz! Puść mnie do cholery jasnej! - szarpię się, wkładając w to całą siłę jaka mi jeszcze została. 
-Nie ma takiej opcji. - to mówiąc rozrywa moją koszulkę. Połowa zostaje zawinięta na moich nadgarstkach, którymi nie mogę przez to ruszać, a drugi kawałek ląduje w moich ustach jako knebel.
Próbuję się wyrwać, ale nie pozwala mi na to jego prawa ręka, którą wplótł boleśnie w moje włosy. 
Słyszę rozpinanie rozporka i walnięcie klamry od paska o podłogę, a później czuję jak pozbywa się moich dżinsów razem z bokserkami. Szarpię się coraz bardziej i spazmatycznie łapię oddech przez nos.
Odwraca mnie w swoją stronę gwałtownie i kopie w kolano. Nie za mocno, ale i tak klękam przez to, że nie mogłem złapać równowagi w nowej pozycji.  Wyjmuje knebel z moich ust, dzięki czemu szybko je zamykam.
-Otwórz buzię, aaa. - kręcę głową i szukam ucieczki, której niestety nigdzie nie ma.
Łapie mnie za policzki przez co otwieram usta, po chwili wkłada swojego kutasa prosto do mojego gardła. Zaczynam się krztusić i odchylać głowę w tył żeby tylko od niego uciec. Niestety nie jest taki kretynem na jakiego wygląda, bo drugą ręką nadal szarpie moje włosy. Kiedy jego chuj zaczyna pęcznieć, a moje pokłady łez powoli się kończą, bo cały czas zdobią moje policzki, wplata obie dłonie w moje włosy. Mówiłem, że nie jest kretynem? Żartowałem. Zaciskam zęby na jego członku.
-Kurwa! - wrzeszczy dziko, szarpie mnie za włosy dzięki czemu wyjmuje penisa z moich ust, a później powala mnie na podłogę i wyprowadza serię uderzeń. Twarz, nos, ucho, policzek, żołądek. 
Cios w brzuch powoduje zwrócenie przeze mnie resztek niestrawionego pokarmu i alkoholu.  
Leżałem obok mojego bełta i patrzyłam jak się uspokaja nade mną. Najpierw przestał dygotać i dyszeć, a następnie jego żyła z czoła i czerwony odcień skóry zniknął.
-Mówiłem, Kotku. Będziesz grzeczny to pójdziesz do domu, będziesz niegrzeczny to na tym się nie skończy. Sam wybrałeś. 
Leżę taki zmarnowany tym wszystkim, od koncertu począwszy na Die'u skończywszy. Nie ruszam się nawet, gdy odwraca mnie na brzuch i rozszerza moje pośladki. Słyszę jak spluwa, a później dowiaduję się GDZIE to zrobił. Czuję coś ciepłego między moimi pośladkami. A później jego fiut przesuwa się wzdłuż szczeliny między moimi czterema literami. 
-Nie. - protestuję cicho, ochrypłym głosem, ale odpowiada mi tylko śmiech. 
Później wydaję z siebie dziki wrzask, bo mam wrażenie, że coś rozrywa mnie na pół. Czuję każdy jego ruch biodrami, jakby ktoś wbijał mi miliardy szpilek w pierścienie mięśni w odbycie. Kiedy się spuszcza, pluje mi jeszcze na lewy policzek, bo prawy cały czas jest przyciśnięty do podłogi i wychodzi.
Nie wiem ile wytrwałem w takim bezruchu, bo straciłem chyba przytomność, ale w końcu podnoszę się, co powoduje tylko większy ból i uczucie, że coś spływa mi po nogach. Patrzę w dół i widzę krew zaschniętą na udach. 
Gdy trafiłem już do domu, pierwsze co to było rzucenie się na łóżko. Nie mogłem ustać na nogach, a oczy w taksówce przez całą drogę miałem zamknięte. Swoją drogą musiałem ciekawie wyglądać - czerwone zapuchnięte oczy, zaschnięte łzy na policzkach, ślady pobicia na twarzy, brak koszulki... Zresztą nie ważne. 

Następnego dnia odwołałem próby na dwa tygodnie i spędziłem cały dzień pod prysznicem. Nie jadłem nic. 

Tak wyglądały cztery dni, a później ktoś zapukał.

Otworzyłem drzwi bez zaglądania w Judasza, bo byłem pewny, że to któryś z chłopaków pokwapił się mnie odwiedzić. 
Najgorsze było to, że diabelnie się pomyliłem. To był mój kat - Die, lub jak kto woli Daisuke Andou. 
Wszedł, korzystając z mojego oniemienia. 
-Co TY tu robisz? - pytam cicho, głosem, który przypomina skrzypienie - tak to jest jak nie mówisz ani słowa przez 96 godzin.
-Nic takiego. - mówi i wchodzi w głąb mieszkania jakby był u siebie. Idę za nim do kuchni. 
-Wnioskuję po tym jak wyglądasz, że dawno nic nie jadłeś. 
-O co ci chodzi? Zgwałciłeś mnie, a teraz udajesz miłosiernego samarytanina? 
-Przyszedłem żebyś się oswoił z moją osobą. 
-Oswoił? A co ja pies jestem, że mam się oswajać?! Wynoś się stąd! Słyszysz?! Natychmiast!
Podchodzi do mnie, szarpie tak, że leżę brzuchem na kuchennym blacie. Zsuwa moje spodnie i chyba scyzorykiem wycina swoje imię na moim pośladku.
-Nie zapominaj czyj jesteś. - wychodzi, tak po prostu. To dobrze. 
Będę musiał układać sobie życie na nowo, a przede wszystkim uważać na niego, bo nie wiadomo co mu przyjdzie do tego głupiego czerwonego łba. 

*Dwa miesiące później*

-Bardzo się cieszę, że przyszliście. - odwracam się w stronę, w którą spogląda nasz dyrektor. Mam wrażenie, że oczy zaraz mi wypadną. Dir En Grey, z Die'm na czele wchodzi sobie do gabinetu tak jakby nigdy nic.
Kłaniają się witając. Nasz zespół robi to samo. Tak wypada, tak trzeba. Siadamy z powrotem, a kanapę na przeciwko naszej zajmuje drugi zespół.
-Mówiłem, że będziecie mieli niespodziankę jak dowiecie się z kim jedziecie w trasę! - dyrektor ucieszony, aż klasnął w dłonie. 
Nie chcę z nim jechać, nie chcę go widzieć, nie chcę go w ogóle znać! Mam ochotę zacząć wrzeszczeć, zrobić scenę, albo po prostu stamtąd wybiec, ale mam wrażenie, że zostałem przespawany do kanapy. Nie mogę się ruszyć. Kiwam tylko automatycznie głową, wstaję dopiero, gdy Ruki mnie szturcha. 
Wsiadamy do autobusu - tego samego. Nie mogę uwierzyć w to co się dzieje. Co za farsa! Nie prosiłem o tak wiele, chciałem tylko nigdy nie musieć z nim spędzać czasu. Okazuje się jednak to niemożliwe kiedy docieramy na miejsce i losujemy kto z kim będzie miał pokój. 
Shinya z Rukim.
Toshiya z Reitą
Kyo z Uruhą
Kaoru z Aoim
A ja z NIM. 
Po kilku nieudanych próbach wymieniania się z kimś (czytaj ze wszystkim) pokojami, człapię w końcu z bagażem do pokoju. 
Rzucam się na łóżko tak jak stoję. 
Chcę do domu! Naprawdę niczego innego nie pragnę. 
Naturalnie nikomu nie powiedziałem o tym co zaszło wtedy na imprezie. Nie chciałem obarczać kogoś swoimi problemami, dlatego wyszło jak wyszło. Przyznaję - jestem na siebie wściekły. Gdyby ktoś wiedział całkiem możliwe, że ta trasa nigdy nie doszłaby do skutku. 

Przez cały dzień Die nie odezwał się do mnie ani słowem. Kiedy już wyszedłem z pod prysznica i ułożyłem się wygodnie na łóżku, owinięty kołdrą jak kokonem, usłyszałem kroki, a później poczułem jak łóżko ugina się pod czyimś ciężarem. 
-Kai-chan. - nie odzywam się ani słowem tylko zaciskam mocno powieki. Błagam niech to będzie tylko sen!
Zapala lampkę, stojącą koło mojego łóżka. Dobrze, że twarz mam odwróconą do ściany. 
-Okej, tak się chcesz bawić? Mi to nie przeszkadza. - wstaje i wyszarpuje mnie z pod przykrycia. Stękam żałośnie kiedy moja głowa uderza w ścianę. 
-Kai, pokaż mi mój autograf. Pokaż mi czyj jesteś. - mówi podekscytowanym głosem. Patrzę na niego z przerażeniem i odkrywam, że jego oczy świecą się niezdrowym blaskiem.
Nie ma sensu nawet z nim walczyć - jestem z góry skazany na porażkę. Dlatego odsłaniam prawy pośladek i pokazuję bliznę, którą "uhonorował" mnie w mojej kuchni.
Jego palce delikatnie przesuwają się po jego podpisie, a później lekko klepie mnie w pośladek. 
-Przesuń się. 
-Po co? - mówię trochę niewyraźnie.
-Śpię dzisiaj z Tobą. 
Odsuwam się pośpiesznie pod samą ścianę ze strachem przed jakimkolwiek jego dotykiem. Przykrywa nas kołdrą, potem słyszę już tylko jego spokojny oddech. 

Tak minęły całe dwa tygodnie. Nawet mnie nie dotknął. Mimo, że spał ze mną w jednym łóżku, nie ruszył mnie nawet palcem.

Przyznaję, że dziwnie mi teraz samemu zasypiając. Przyzwyczaiłem się do jego obecności, do jego zapachu i oddechu, który po trzecim dniu zaczął być potrzebny mi do zaśnięcia. 

Dwa tygodnie później przychodzę zmęczony do domu, a pod drzwiami odkrywam gitarzystę DEG. Wpuszczam go bez słowa do środka. Nie odzywamy się do siebie w ogóle. Kładzie się bez jakiegokolwiek pozwolenia na moim łóżku, a ja w końcu zasypiam spokojnym snem.

"Dziki lokator" jak zacząłem go nazywać w myślach wprowadził się do mnie po dwóch tygodniach takiego "mieszkania bez słowa". 

Dziwnie mi było na samym początku, ale później zacząłem się od niego wręcz uzależniać. Nie mogłem wytrzymać bez jego głosu i zapachu nawet jednego dnia. 
Zrobił swoje "oswoił" mnie - tak jak chciał. 

Kiedy po pół roku mieszkania razem oświadczył, że się wyprowadza wpadłem w szał. Błagałem na kolanach żeby tego nie robił, żeby mnie nie zostawiał. Zgwałcił mnie tak jak wtedy w łazience. Nie miałem do niego o to pretensji, najważniejsze było to, że został ze mną.
Stałem się marionetką.

~~~
Tak, wiem, jestem okrutna. Nie wiem jak mogłam zgwałcić mojego ulubieńca TG i zrobić z Die psychicznego O.o, jestem dziwna ^^".

"Nie ściągaj od kogoś" - powiedział mój tata jak wszedł do pokoju i zobaczył, że coś czytam xD, 10 minut wcześniej powiedziałam mu, że muszę przepisać opowiadanie na bloga XD