poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Niemożliwe (GabrielxKondrat)

Siema, siema <3 Wpadam z nową notką, suprajs! Święta się udały, Misie? 

Nie sprawdzane, pisane szybko x czas temu, a ja po prostu jestem leniwa i mi się nie chce. W sumie wszystko, na końcu jeszcze was podręczę chwilę.


~*~

-Kondrat! Kondrat, do jasnej cholery! - wrzasnąłem i zacząłem gwałtownie potrząsać ramieniem swojego kochanka.
-Hm? - odmruknął w odpowiedzi.
-Żadne "hm?"! Jest 9! Miałeś mnie obudzić na wykłady!
-Gabryś, zamiast na mnie krzyczeć mógłbyś się zacząć ubierać, a tak to tracisz czas. - mówi złośliwie.
-Niech cię szlag! - wstaję szybko z łóżka.
Skubaniec jeden miał rację, jak zawsze zresztą. To on w tym związku jest tą "racjonalną" stroną. Przed wyjściem wbiegam jeszcze do sypialni, całuję go w blond loczki i zasuwam pędem na zajęcia.
Wpadam na salę spóźniony, rozglądam się za wolnym miejscem, a później siadam i automatycznie notuję, zagłębiając się w swoich własnych myślach.
Kondrat - duże, niebieskie oczy, blond loczki sięgające do szyi, miły głos i ciepły uśmiech. Metr osiemdziesiąt osiem chodzącej doskonałości, złośliwy, gdy go się obudzi. Nadal nie wiem za bardzo co we mnie widzi. Mój Adonis ma 29 lat, czyli jest starszy ode mnie o sześć wiosen. Kiedyś w kafejce internetowej potrąciłem go przez przypadek, a on w ramach rekompensaty kazał zaprosić się na kawę. Nie pamiętam co mną wtedy kierowało, że się zgodziłem, może to był jego ciepły uśmiech, albo błękitne tęczówki, w których z miejsca zatonąłem? Nie wiem co mną wtedy kierowało, ale jestem z tego "kierowania" niezmiernie zadowolony. Gdyby nie to, nie miałbym za sobą trzech udanych lat związku. Naturalnie jak to w każdym bywa są wzloty i upadki, przeszkody, ale dajemy sobie z nimi radę, bo się kochamy, ufamy sobie i szanujemy się. Miałem dzisiaj gotować, ale kompletnie nie mam pomysłu, co by to mogło być, dlatego wracając do naszego "gniazdka" kupię pizzę, albo chińszczyznę.
Tak mnie wzięło na wspominki, że nie zauważyłem nawet kiedy skończyły się zajęcia. Dopiero puknięcie w ramię sprawiło, że powróciłem do rzeczywistości.
-Gabriel, może wyjdziemy dzisiaj na piwo albo kawę?
-Mati, nie dzisiaj. Kondrat ma wolne, muszę wrócić wcześniej do domu, bo mu obiecałem. - mówię szybko, jednocześnie wrzucając swoje rzeczy do torby, którą podwędziłem skarbowi.
-Ale, Gabi, on... - mówi cicho, smutno patrząc w moje oczy.
-Mateusz nie mam czasu na gadki w stylu "nie zasługuje na ciebie", przecież tyle razy Ci mówiłem, że nic z tego nie będzie. Serio nie mam czasu, pójdziemy kiedy indziej, ok? - klepię go w plecy i opuszczam duszne pomieszczenie. Chyba klimatyzacja znowu się popsuła. W tym roku kwiecień jest wyjątkowo ciepły i duszny. Wszystko odżyło po zimie, w końcu. Odpinam kurtkę, wpadając do baru z chińskim jedzeniem.
-Co podać, proszę pana? - patrzę jak młoda, na oko dwudziestoletnia dziewczyna, pochyla się w moją stronę żeby wyeksponować piersi. Krzywię wargi z niesmakiem.
-Wołowinę w pięciu smakach i krewetki z warzywami. Na wynos.
-Już się robi. - uśmiecha się jeszcze, jej zdaniem zapewne powabnie i znika za kuchennymi drzwiami, aby poinformować o nowym zamówieniu.
Rozglądam się dyskretnie po pomieszczeniu - jedna para z dzieckiem i jedna bez. Nienawidzę tych małych potworów - wszędzie ich pełno i są takie głośne.
Po niespełna dwudziestu minutach otrzymuję zapakowane jedzenie, a wraz z nim "puszczone" oczko. No, teraz to na pewno nie będę jadł, bo zwrócę. To nie tak, że nie doceniam urody dziewczyn, ale te które próbują mnie poderwać, w jakiś sposób mnie odpychają.
Wsiadam szybko w tramwaj, pętla 26, po czterech minutach wysiadam prawie przed blokiem, w którym wynajmujemy z moim kochaniem.
-Kondrat! - krzyczę, zdejmując buty - Jeśli śpisz to wstawaj, mam chinkę! Wołowina na ciebie czeka, jeszcze cieplutka. - nęcę. Zrzucam z siebie kurtkę, idę przygotować stół.
Wrzucam do zlewu brudne naczynia, ścieram mokrą szmatką resztki jedzenia z blatu i stawiam plastikowe pojemniki na czystym już meblu.
Uśmiecham się, gdy czuję motyli pocałunek na szyi.
-Wyspałeś się?
-Tak, w końcu nikt mi się nie wiercił i nie zabierał kołdry. - prycham, na co on się śmieje i z czułością targa moje orzechowe włosy.
Siadamy przy stole i zaczynamy pałaszować ulubione jedzenie.
-Jak tam Ci dzień minął?
-Dobrze, dziękuję. Mateusz chciał zaciągnąć mnie na piwo, ale się nie dałem, bo doskonale wiedziałem, że jesteś głodny. - kiwa delikatnie głową w podzięce i mruga porozumiewawczo okiem.
-Zdradzę ci tajemnicę, Gabi.
-Hm?
-Nie tylko mój żołądek jest głodny.
-Nie, a co jeszcze? - udaję, że nie widziałem sugestywnego kiwnięcia głową w stronę krocza.
-Zaraz Ci pokażę. - szepcze, co powoduje przyjemny dreszcz wzdłuż mojego kręgosłupa. Podchodzi do mnie, zrzucając po drodze bokserki.
-On? - pytam, próbując zahamować śmiech i nadal zgrywać durnia, ale kiedy podchodzi do mnie tak blisko, że czuję jego zapach, od razu wszelkie złośliwości wyparowują mi z głowy. Nakierowuje moją dłoń na swojego członka, a kiedy ta zaciska się, wydaje z siebie ciche westchnienie. Żeby on tylko wiedział jak cholernie podniecająco wygląda w tym momencie. Klękam szybko na kolana i biorę go całego do buzi, patrząc mu przy tym w oczy. Poruszam głową, co wywołuje całą arię seksownych jęków w wykonaniu Kondrata.
-Gabi... Starczy. - odsysuję się od jego męskości, ściągam swoje spodnie wraz z bielizną i rzucam je gdzieś w bok. Siadam na stole, rozkraczam nogi i wodzę palcem zachęcająco po moim rowku. Odtrąca moją dłoń i wchodzi we mnie szybko, do końca, od razu zaczynamy się poruszać, znajdując wspólny rytm. Nie potrzebuję przygotowania, bo kochaliśmy się wczoraj do upadłego, właśnie dlatego zaspałem na zajęcia. Kończę na swoim brzuchu, a on we mnie, kiedy czuje zaciskające się pierścienie moich mięśni na swoim członku. Przytula mnie, a ja wtulam się w niego ufnie, kładąc głowę w zagłębieniu jego szyi.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też.
W końcu kiedy zaczynamy drętwieć odrywamy się od siebie i idziemy oglądać filmy - tak jak mi wczoraj obiecał.
-Kondrat, dziś ty robisz kolację.
-Wiem, ale skończył się twój ulubiony serek topiony więc musisz iść do sklepu, bo zapewne nie zjesz ze mną pasztetu. - krzywię wargi i z cichym jękiem zrezygnowania wysuwam się z jego ramion.
W sklepie każdy patrzy na mnie z autentycznym współczuciem, niektórzy sąsiedzi nawet podchodzą i mówią, że im bardzo przykro. Nie rozumiem tego więc patrzę na nich zdziwiony, a oni zapadają się w sobie jeszcze bardziej . Powariowali czy co? Zdążam akurat wejść do mieszkania, podać Kondratowi mój serek i wygnać do kuchni, z poleceniem zrobienia kolacji, kiedy zaczyna dzwonić mój telefon. Zgłodniałem po tym maratonie horrorów. Wyświetlacz ukazuje uśmiechniętą buzię mojej mamy.
-Cześć, mamsiu.
-Gabryś, jak się czujesz?
-Niezbyt rozumiem pytanie, a jak mam się czuć? - przekładam telefon do drugiej ręki, nadal trzymając go przy uchu zrzucam okrycie wierzchnie i rozsznurowuję buty. Idę do kuchni zachęcony pstryknięciem czajnika, który oznajmił, że woda się zagotowała.
-Skarbie? Na pewno wszystko gra?
-Oczywiście, że tak. Kondrat! Nie nakładaj tyle masła na te kanapki, bo ich nie zjem! - krzyczę w między czasie - Przepraszam mamuś, już jestem.
-Kondrat? - powtarza jakoś tak dziwnie głucho. Nie rozumiem, przecież zawsze go lubiła.
-No tak. Kondrat. Mój chłopak, wiesz ten, z którym spotykam się od 3 lat?
-Kochanie, wpadnę jutro, dobrze?
-Jasne, ja akurat mam wolne od wykładów, a Kondrad nie idzie do pracy.
-Dobrze, tylko uważaj na siebie. - mówi jakoś ostrożnie.
-Jasne, całuję. - mówię szybko, rozłączam się i przecieram zmęczone oczy.
-Co jest?
-Mama jutro wpadnie, a tak ogólnie to wszyscy sfiksowali.
-Jak to?
-Wszyscy patrzą na mnie ze współczuciem i mówią, że im przykro, a mama pytała się o ciebie, wiesz? Tak jakby cię nigdy nie poznała. Nie rozumiem o co tu chodzi. - wzruszam ramionami i rzucam się na kanapki.
-Kładziemy się już?
-Mhm. - potakuję zmęczony i idę do łazienki żeby wziąć szybki prysznic, a potem położyć się spać przy moim ukochanym.

Budzę się po południu, a właściwie Kondrat mnie budzi, przynosząc śniadanio-obiad do łóżka.
-Misiu, posprzątałem w całym domu, żebyśmy się wstydzić przed twoją mamą nie musieli.
-Kocham cię.
-Wiem, ja ciebie też.
Kiedy słychać dzwonek do drzwi jestem już wyszykowany. Biegnę otworzyć, a kiedy rodzicielka przekracza próg obejmuję ją w pasie i okręcam kilka razy wokół własnej osi, śmiejąc się przy tym cicho.
-Tęskniłem. Mamo, tak dla przypomnienia to jest Kondrat. - mówię kiedy odstawiam ją na podłogę, pokazując na mojego chłopaka, który stoi w progu drzwi sypialni.
-Gabriel.
-No co?
-Gabriel, tam nikogo nie ma.
-O czym ty bredzisz? - patrzę jej uważnie w seledynowe oczy.
-Tam nikogo nie ma, Gabriel. Kondrat nie żyje od dwóch tygodni, rozumiesz?
-Mamo, to nie jest zabawne. Proszę cię przestań opowiadać takie niestworzone historię.
-Gabriel, ale ja...
-To nie jest śmieszne. - powtarzam, kiedy obraca mnie w stronę drzwi sypialni. Kondrata rzeczywiście tam nie ma.
-Kondrat? Kondrat! Wyłaź stamtąd! To nie jest zabawne, na prawdę!
Biegam po wszystkich pomieszczeniach, ale nigdzie go nie ma.
-Mamo?! Mamo! Gdzie on jest?!
-Kochanie, on nie żyje.
-To nie może być prawda. - mamroczę pod nosem. Podaje mi gazetę sprzed dwóch tygodni, w której widnieje nekrolog. Mojego chłopaka. Robi mi się niedobrze, idę do kuchni i siadam na krześle, tarmosząc swoje włosy.
-Mamo?
-Przykro mi. Naprawdę. - mówi cicho, kojącym głosem i przytula do siebie. Czuję się jak maszyna. Wstaję powoli, a później wybiegam z mieszkania, z bloku. Mam wrażenie, że głowa mi pęknie, niebo się na mnie zwali zaraz. Biegnę przed siebie, oddychając spazmatycznie, dławiąc się własnymi łzami. Co chwila na kogoś wpadam, ale nie zwracam na to najmniejszej uwagi, tak samo jak na sygnalizację świetlną. Wbiegam na ulicę, słyszę trąbienie samochodu, coś we mnie uderza, wyrzuca do góry, spadam, czuję ból, a później ogarnia mnie błoga ciemność.

-Nie zostawisz mnie? Nigdy?
-Nigdy.
-Kocham Cię.
-Ja ciebie też.


~*~

Ogłoszenia parafialne:

1. koncerty na które jadę, zapraszam do przeczytania, być może ktoś z was także na nich będzie to moglibyśmy się spotkać :)
2. Helmi pilnie poszukuje bety, więc jakby ktoś chciał, bądź miał jakieś znajomości z ludźmi, którzy betują, a mają ochotę to robić to proszę o kontakt albo ze mną, albo z autorką Zakazany owoc
3. Jak ktoś nie oglądał tego filmu to odsyłam, niech zobaczy O-jik-Geu-dae-man ja przy nim wczoraj siedziałam i roniłam łzy, piękna fabuła i genialne wykonanie.
4. Punkt najważniejszy: komentarze=wena=nowe notki! brak komentarzy=brak weny=brak nowych notek=zawieszenie bloga. Więc jak będzie? >D

6 komentarzy:

  1. Toto jest takie niezwykle prawdziwe, kocham ;A; . Z początku zupełnie normalny shot, a potem... T__T . Mam jakiś dziwny zmulony dzień, słucham smutnej piosenki... rozkleiłabym się, gdybym sobie nie obiecała, że nie będę płakać. I wgl jbgfkrevbgfejrkfdbg... Nie umiem się porządnie wysłowić, ogej. Czo Ty ze mną robisz słońce, no czo ;_______;

    OdpowiedzUsuń
  2. Boziu.. Ja wiedziałam , że Ty coś zrobisz ! Że nie może być być tak różowo i słodko. T^T No ale widzę że naprawdę polepszyłaś się w pisaniu. Robisz się coraz lepsza, onee-chan! :3 Trzymam za Ciebie kciuki że będzie tak dalej. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Że niby Kondrat nie żył od samego początku shota? o.o Co? Naprawdę?
    Niezła faza, Gabryś musiał mieć prze wyobraźnię, żeby go nadal widzieć.
    życzę wenaaa na więcej tekstów, ale mniej smutnych!:3

    OdpowiedzUsuń
  4. Fszyscy kohamy trópy *_* Hocmy róhać trópy *_*

    Lubię takie szczęśliwe zakończenia. Cały komplet umiera i wszyscy są szczęśliwi. No, oprócz rodzinki... Mniejsza z tym.
    Brakuje mi jedynie motywu z psychiatrykiem. Mogli go trochę potelepać elektrowstrząsami, ten by uciekł i wtedy wpadł pod auto. Ale to nie było konieczne, bo i tak mi się podobało.

    Ićemy róhać te trópy?

    NN NA ASK.

    OdpowiedzUsuń