piątek, 17 sierpnia 2012

The Feelings

Bry kochani :* 
Dzisiaj coś krótkiego, ale mam nadzieję, że dające do myślenia i skłaniające do głębszej refleksji (znowu coś krótkiego, ale mam nadzieję, że wybaczycie T^T). Miałam dziwny humor i jakoś wyszły takie 2 twory. (Wszystko pisane po 00:00 mam jednak nadzieję, że da się znieść)
Nie wiem co z następnym piątkiem, bo w poniedziałek dowiem się kiedy dokładnie idę do szpitala, a to że pójdę jest pewne na 100%. Jednak postaram się wrzucić jakąś notkę.

Dziękuję za bardzo miłe komentarze i cieszę się, że poprawił mi się styl <3.
Wszystko pisane przy Plastic Tree - Sanatorium


~~~


Nie rozumiem, Shima. W czym zawiniłem? Co takiego zrobiłem źle? Co takiego zrobiłem, że mnie zostawiłeś? A teraz siedzę sam w pustym mieszkaniu i wyczekuję szczęku klucza w drzwiach, patrząc tępo przed siebie. Uzależniłem się od kawy, a wiesz dlaczego? Bo piję ją żeby nie zasnąć. Czekam na ciebie 24 godziny na dobę. W nocy zamiast spać to piję tą ciemną ciecz nasłuchując twoich kroków. Czekam na ciebie, ale ty nie przychodzisz... I tak mija dzień za dniem. Ta sama monotonia. Jestem żałosny? Ja cały czas tak o sobie myślę, ale nie potrafię przestać czekać. Mam chorą nadzieję, że przyjdziesz. Nie musiałbyś nawet przepraszać - tak bardzo łaknę twojej obecności. Odchodząc zostawiłeś bluzę, mógłbyś tu wrócić pod pretekstem odzyskania jej. Zapewne narobiłbym sobie nadziei, że gdy tylko zobaczysz mój stan to ze mną zostaniesz. Nie zostałbyś, prawda? Czyżby twoje uczucia do mnie wygasły? Szukam w sobie winy. Jednak wydaję mi się, że to nie ja tu zawiniłem, tylko ty. Pamiętam każde ciepłe słowo skierowane pod moim adresem. Nie zawsze było cukierkowo, ale potrafiliśmy to przetrwać. Więc dlaczego teraz to wszystko zmarnowałeś, wyrzuciłeś do śmieci? Tak bardzo zawadzałem w twoim życiu, że postanowiłeś się mnie pozbyć? Nigdy nie byłem w stosunku do ciebie nachalny, wręcz przeciwnie - to zawsze ty mnie zdobywałeś. Jeśli teraz byś przyszedł i kazał się przepraszać na kolanach, zrobiłbym to. Nie wiedziałbym pewnie za co, ale zrobiłbym to. A później zapewne zacząłbym się nienawidzić. Jednak to nie byłoby ważne. Ważne byłoby tylko ty, że byłbyś blisko, tuż obok mnie. Czułbym wtedy twój zapach i twoje ciepło. Co noc siedząc w kuchni lub przedpokoju układam sobie scenariusze tego co by się działo, gdybyś stanął w tych drzwiach. Jednak nie wydaję mi się, że kiedykolwiek do tego dojdzie. Ale robię to dalej. Dalej czekam i wyobrażam sobie "co by było gdyby". Jestem żałosny. Wiem, przepraszam. Zdaję sobie z tego sprawę. Nadal naiwnie czekam na ciebie. Prawdopodobnie gdzieś w głębi duszy jestem masochistą. Zamiast zapomnieć o tobie to wręcz katuję się twoją osobą. Rozpamiętuję każdy dzień, gdy byliśmy razem. Nawet te kiedy miałeś zły humor i wyładowywałeś całą swą frustrację na mnie. Jestem jak szczeniak, który czekam na swego pana mimo iż ten zostawił go przywiązanego do drzewa w lesie. Żałosne i męczące. Jednak chwilowo nie potrafię inaczej. Czekam i czekam, upływa czas, a ty nadal jesteś bliski mojemu sercu. Zabawne, mam rację? 


~*~


Wchodzę do szpitala już trzeci raz dzisiejszego dnia, bynajmniej nie dlatego, że czegoś zapomniałem i musiałem się wracać. Po prostu nie miałem odwagi wejść dalej niż na hol. Dopiero dzisiaj się dowiedziałem, że leży na jednej ze szpitalnych sal. Prawdopodobnie gdyby nie jego sąsiadka nadal bym nie miał pojęcia, gdzie jest. Już sam nie wiem czy mam być jej wdzięczny - rozwiała moje nadzieję, że czuję się dobrze i wyszedł po prostu na zakupy. Chociaż to chyba lepiej, że wiem gdzie jest niżbym miał tak gdybać i na niego czekać.
Wchodzę do windy i ruszam na czwarte piętro - pokój 443. Wchodzę bez pukani, bo widzę przez szyby znajdujące się koło drzwi, że śpi. Podsuwam krzesło do łóżka i siedzę patrząc na jego twarz, czekając aż się obudzi. Najlepiej to on nie wygląda - biały jak ściana, jedynie since pod oczami się wyróżniają. 
Nie wiem ile czasu tak spędziłem, ale w końcu słyszę ciche niewyraźne "cześć". Odpowiadam skinięciem głowy i delikatnym uśmiechem. Cały dzień spędziliśmy gapiąc się na siebie bez słowa.
Wiem dlaczego tu jest. Narkotyki go tak "popsuły". Z tego co słyszałem od sąsiadki lekarze dziwią się, że przeżył te dwie doby w szpitalu - tak bardzo ma wyniszczony organizm. 
Nagle słyszę coraz rzadziej "pik pik". Doskonale wiem co to znaczy - powoli zaczyna umierać. Mój najlepszy przyjaciel umiera przy mnie, a ja nie jestem w stanie mu pomóc! Do oczu napływają mi łzy.
-Nie płacz. Muszę ci coś powiedzieć. Mam nadzieję, że nie będziesz miał mi za złe, że mówię to w takim momencie. - mówi coraz ciszej. - Ale... Kocham cię. Od zawsze, aż do śmierci. - szepcze z nikłym uśmiechem, zamyka oczy, a po chwili rozlega się długi przeraźliwy pisk. Za bardzo zaskoczony i przerażony żeby coś zrobić po prostu stoję koło jego łóżka i patrzę na jego bladą twarz. Po chwili czuję jak pielęgniarz siłą wypycha mnie na korytarz. Patrzę przez szybę jak próbują go ratować, ale jemu już i tak nic nie pomoże. Zanim nakrywają jego twarz prześcieradłem w jego włosach słońce mieni się milionem kolorów.
W końcu wyprowadzają łóżko z jego ciałem. Zagradzam im drogę. Robię wszystko jak maszyna, czuję się pusty.
-Chcę się z nim pożegnać. - mówię spokojnym tonem mimo, że twarz mam mokrą od łez. Odchodzą kawałek od łóżka, a ja odkrywam materiał i znowu patrzę w jego bladą twarz. Składam czuły pocałunek na zimnych już wargach, a potem siadam pod ścianą. Po chwili podchodzi do mnie lekarz z tą fałszywą smutną miną, którą pokazuje każdemu kto kogoś stracił.
-Przykro mi.
-Wcale nie jest ci kurwa przykro! Nawet go kurwa nie znałeś! - wrzeszczę histerycznie i z płaczem zsuwam się na podłogę. Lekarz odchodzi, a ja podpieram czoło o kolana, a dłonie wplątuję we włosy. Kiedy już trochę się uspokajam słyszę kroki i pytanie.
-Był dla ciebie kimś ważnym? - podnoszę wzrok i widzę delikatnego chłopaka stojącego obok mnie. Wygląda na zmęczonego życiem dlatego stwierdzam, że mogę poświęcić mu chwilę czasu.
-Ćpałeś kiedyś? Ale nie chodzi mi o zielsko tylko o coś konkretnego. - uśmiecha się smutno i kiwa głową. - Gdyby nie on już dawno leżałbym gdzieś zaćpany na śmierć, albo dawał dupy na ulicy za prochy. - uśmiecham się gorzko przez łzy, które znowu zaczynają skapywać po brodzie. - Powiedział mi właśnie, że mnie kocha. Kurwa! Jaki ja byłem ślepy. - mówię już bardziej do siebie niż do niego. Wstaję i kieruję się w stronę windy.
Ironia losu - mnie uratował, siebie nie zdołał.

2 komentarze:

  1. O mój boże, zabiłaś go! -.- Jak mogłaś? ;(
    To było piękne aż mi słów braknie, żeby wyrazić co czułam czytając to. Pod koniec zwilgotniały mi oczy -.- wstyd -.-
    Szkoda, że takie krótkie, ale czasami krótsze jest lepsze niż takie długie i bez klimatu. Chciałabym coś jeszcze dodać, ale kompletnie nie wiem co :o
    Weny życzę i zdrowia (bez powodu do szpitala się nie idzie, coś o tym wiem) ;)
    Gdybyś miała ochotę to zapraszam do siebie: http://jrock-fanfiction-by-meg.blogspot.com/ ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Wzruszające.
    Zanim napisałam ten komentarz, przeczytałam to opowiadanie kilka razy. Piękne w swej prostocie.

    OdpowiedzUsuń