wtorek, 27 sierpnia 2013

Hide and seek

Witam <3 Nie obiecuję, że to będzie normalne >D.


~*~


-Idziemy na lody?
-Mi się nie chcę.
-Ja odpadam, nie mam siły.
-Mi też się nie chcę.
-No weźcie chłopaki, chodźcie. Ta stara szmata mnie wkurwiła i nie chcę mi się wracać do domu.
-To dlatego chcesz iść na lody? - Mark razem z Tomem parsknęli śmiechem.
-Dajcie mu spokój, a poza tym skąd wiecie na jakie lody chce iść? - uśmiecham się, sugestywnie poruszając brwiami.
-O, to zmienia postać rzeczy. - mruczą pod nosem.
-Na razie do lodziarni. - Sam zadowolony wyprzedza nas wszystkich i nadaje nowy kierunek drogi, skręcając po chwili w lewo.
Na szczęście zaraz jesteśmy na miejscu i możemy usiąść w rogu, rozkoszując się błogim zimnem, dzięki klimatyzacji.
Kelnerka podchodzi, pyta o zamówienie, odchodzi. Przy stoliku panuje głucha cisza, nikt nie ma siły podjąć żadnego tematu dopóki lody się nie zjawiają, wtedy głos zabiera Sam.
-Ostatni tydzień szkoły tego roku, a ona pyta się mnie o podział komórki zwierzęcej, czaicie to?
-Byliśmy przy tym. - wcinam się grzecznie, na co blondyn nie zwraca uwagi i dalej podejmuje temat.
-To druga liceum! Koniec roku, jest ciepło! Nikt już nie myśli! Styki w mózgu się przegrzały, potopiły, a ona dalej lekcje chce prowadzić. Ona jakaś popierdolona jest! A poza tym czy w późniejszym życiu będzie mi potrzebny podział komórki zwierzęcej? Nie. No właśnie, więc na chuj mi to?
-Już się tak nie bulwersuj, cipeczko. Spokój, usiądź na dupie, zjedz do końca lody, a potem spadamy do domów, w takie gorąco nie ma sensu się szwendać po mieście. - Mark jak zawsze "pan-wiem-wszystko-najlepiej". Jak on mnie tym wkurwia.
-No, dobry pomysł. - Tom "pan-popychadło; wlezę ci w dupę bez mydła pod warunkiem, że masz kasę".
Sam - inteligentny chłopak, ale nie zna słowa "asertywność" i swojej wartości, zawsze zgadza się ze wszystkimi.
Ja - Gabriel; wierny, czujny obserwator, ratujący wszystkich z opresji swoją gadką.
-Może wyjdziemy gdzieś wieczorem? Jakiś klub? - rzucam propozycję, która szybko jest rozpatrzona pozytywnie. W nagrodę dostaję od Sama uśmiech, który ukazuje jego dołeczki w policzkach.

Wzruszające.
No nie?
Wiesz czego dawno nie robiliśmy?
Cicho, nie teraz.
Wyjście do klubu, dużo sposobności.

Zamykam oczy, liczę do pięciu, pomaga.
-Dobra, to widzimy się o dwudziestej przy fontannie?
-Ta.
-Spoko.
-Ok.
-No to nara. - rzucam krótko i wychodzę.

Tęsknisz za tym, przyznaj się.
Jasne, że tak.
Dzisiaj jest nas czas.
Nasz?
Dobra, mój. Nie ważne.
Nie mogę. Nie pozwalam.
W mojej głowie rozniosło się echo śmiechu, który zmroziłby każdego normalnego człowieka.

Przed dwudziestą jestem na miejscu, Sam już czeka.
-Yo. Dzwoniłeś do nich?
-Nie, jeszcze trzy minuty zostały. - kiwam głową na to stwierdzenie i siadam na ławeczce.
Patrz jaki ma tyłeczek, nie chciałbyś go spenetrować?
Uśmiecham się krzywo i czekam dalej. Cztery minuty po czasie zjawiają się obaj.

Krew na twarzy Marka, jego rozjebany nos, wzrok pełen błagania i głos drżący od przerażenia. 
Wizja była na tyle realistyczna, że w moich spodniach zabrakło miejsca.
Wygrałem.
Nie możemy.
Kto zabroni?

Uśmiecham się i idę w tłum ludzi na parkiecie.
Tom jest idiotą, najpierw on. Trzeba go gdzieś zaciągnąć. Zwabić go. Wymyśl coś.
Kiwam głową i już idę w stronę Toma, który kieruje się do łazienki.
Patrz co za ofiara, nawet po jednym drinku idzie rzygać, ale to dla nas lepiej.

-Tom, wszystko ok?
-Taaak, nie mów im nic.
-Spoko. Słuchaj, bo przypadkiem usłyszałem, że impreza dla VIP'ów przenosi się na dach, idziemy?
-A co z chłopakami?
-Nie możemy iść wszyscy, bo wzbudzimy podejrzenia, idziesz czy mam iść sam?
-Jasne, że idę.
Prostsze niż myślałem.

W kieszeni marynarki masz nóż.
Skąd?
Odpowiada mi tylko śmiech. Bardzo chory śmiech.
Windą do nieba~
Nie śpiewaj, bo mnie rozpraszasz.
Soooorry, bejb.

-Ej, tu nikogo nie ma.
-O, rzeczywiście.
-Kurwa, stary, tak się nie robi. Nie wkręca się kumpli.
-Tak. Masz absolutną rację. - podchodzę do niego z każdym słowem coraz bliżej.
-Co jest?

Zrób to, szybko, przed nami długa noc.

Wyjmuję nóż z kieszeni i szybko podrzynam mu gardło. Chłopak pada na kolana, otwiera usta jego oczy robią się wyłupiaste. Uśmiecham się do niego, kucam, wycieram nóż o jego koszulkę i podchodzę do drzwi, które prowadzą z powrotem do windy. Opieram się jeszcze i framugę barkiem i patrzę jak trzyma się za gardło, a po chwili upada twarzą w żwir.
-Goodbye. - macham mu raz ręką, po czym wracam na dół do klubu.
Znikam w łazience, żeby się umyć i na wszelki wypadek zmieniam koszulkę na drugą stronę; takie są bardzo praktyczne.

Kto teraz?
Mark.

Kiwam głową i idę po drinka. Wracam do stolika udając najebanego w trzy dupy.
-Widziałeś Toma? - mam ochotę się roześmiać, ale nie mogę, popsułbym całe przedstawienie, więc odpowiadam wolno, dbając o to, żeby język mi się plątał.
-No. Ostatni raz w kiblu, jakieś pół godziny temu.

Co? Nie ma kto drinka przynieść? Lizodup mu zginął?
Zginął, w dosłownym znaczeniu tego słowa.

Wypijam haustem drinka i siadam koło nowobogackiego. Tacy ludzie to ścierwa, gardzę nimi.
-Jak chcesz to możemy go poszukać. Pewnie się schlał i wyszedł przed klub się przewietrzyć.
-O, pewnie masz rację.
Uśmiecham się lekko pod nosem, idę kupić butelkę whiskey i truptam za Markiem przed budynek.
-Tam. - pokazuje w prawo. - Pewnie siedzi w tym zaułku, bo mu głupio.

Patrz jak nam ułatwia zadanie.
Idiota.

-I co? Jest?
-Nie.
-Może za tym kontenerem? - pytam, wskazując głową duży zielony kontener na śmieci*.
Wylewam zawartość butelki i staję za nim.
-Nie ma go.
-Szkoda.
Uśmiecham się, widzę lekki strach w jego oczach. Podnoszę butelkę do góry i uderzam go nią w głowę. Pada natychmiastowo.

Takie łatwe?
Kurwa, zero zabawy.

Czekam aż częściowo odzyska przytomność, a następnie kopię go w brzuch.
-O co ci chodzi? - wydusza przez łzy. - Chcesz kasy?
-Nie. All I want it's your death. - nucę pod nosem w tonacji "All i want for christmas is you".

Skończ to!

Kopię go coraz mocniej, szybciej, wszędzie gdzie dosięgam. Śmieję się cicho zadowolony. Patrzę chwilę na to jak ledwo oddycha i nogą łamię mu kark.

Brawo, jakbyś grał w pierwszej lidze!

Kłaniam się, jakbym występował w teatrze. Ciało zasłaniam czarnym plastikowym workiem i wracam do środka szukać Sama.
-Sam! Sam! - przekrzykuję dudnienie głośników.
-No?
-Impreza przenosi się do mnie. Chłopaki już pojechali!
Kiwa głową i wychodzimy.
-Dlaczego nie poczekali na nas?
-Nie znasz Marka? - podnoszę brwi, na co on tylko wzdycha i spuszcza głowę.
-Czuję się od niego gorszy. - wyznaje cicho.
-Nie jesteś, uspokój się.
Szybko dochodzimy do mojego domu. Specjalnie zostawiłem otwarte drzwi przed wyjściem.

Mądry chłopak!

Uśmiecham się na komplement, na co Sam cofa się krok w tył. Zatrzaskuję drzwi.
-Chłopaki! - wrzeszczy.
-Są u mnie w pokoju.
-Co masz na bucie?
Spostrzegawczy chłopaczek.

Dociekliwy, zabij go, bo może nas skrzywdzić. Szybko.

Wzdycham tylko cicho, podbiegam do blondyna, który próbował chyłkiem wydostać się z domu i uderzam go tak, że traci przytomność. Przerzucam go przez ramię i wnoszę po schodach do mojego pokoju gdzie kładę go na łóżku. Rozbieram go starannie i układam na pościeli.

Idealnie się komponuje. 

Przypinam kajdankami jego ręce i nogi.
-Gabryś? Co się dzieje? - próbuje złapać się za bolącą głowę, ale nie ma pola do manewru. Szarpie kończynami, a ja stoję i się patrzę na jego piękno.
-Gab! Puść mnie! Co ty odwalasz?
-Ja? Nic takiego. - posyłam mu uśmiech, na co jego oczy otwierają się szeroko z przerażenia. Czy ja wyglądam psychicznie?
Rozbieram się i klękam między jego rozchylonymi nogami.
-Gabi, przestań. Ja chciałem to z tobą zrobić, ale nie w taki sposób! Co ty masz na klatce piersiowej? O mój boże, czy to krew? Gabriel, puść mnie! Kocham cię, słyszysz?!
Sztywnieję na to wyznanie i patrzę się na niego jak dziecko, które czeka aż matka zaaprobuje jego decyzję.

Kłamie, chce przeżyć. Kłamliwy szczur. Zrób to! 

Głos ma rację. Opuści mnie, ucieknie. Tak jak wszyscy inni. Głupi ludzie!
Wchodzę w niego szybko, nie dobijam do końca, bo za ciasno. Ciszę przerywają jego wrzaski bólu, spazmatyczne oddechy i prośby o przestanie.
Poruszam miarowo biodrami. Sam się rozluźnia, a jego krew działa jak oliwka. Pod koniec stosunku łkanie blondyna cichnie, a on sam mdleje z bólu. Spuszczam się w nim i idę pod prysznic.
Kiedy wracam chłopak spogląda na mnie z tak ogromnym przerażeniem, że aż muszę go pogłaskać po włosach.
-Ćśś, nie bój się. - mruczę nadal bawiąc się jego kosmykami. Po czym nagle wstaję, idę po scyzoryk i kładę się obok niego.
-Wypuść mnie. - pociąga nosem błagając o coś, czego nie mogę zrobić. Kręcę głową i przystępuję do zdobienia jego ciała sznytami.
Na początku są płytkie, Sam tylko syczy, ale potem dociskam scyzoryk mocniej i wchodzi coraz głębiej i głębiej, jest coraz więcej krwi. Ten zapach, jego pot, strach, przerażenie.
Zaczynam się śmiać, czując jak mój fiut znowu stoi na baczność. Wbijam nożyk w jego ciało, zadaję mu rany kłute, już nie krzyczy. Jego krew opryskuje całe moje ciało. Dostaję orgazmu.

Już, koniec. 

Biorę głęboki oddech, wcieram jego posokę w moje ciało jak krem, a potem idę przed lustro.
Źrenice mam nienaturalnie rozszerzone, dyszę, wszędzie jest krew, jestem cały we krwi. Nagle dociera do mnie to, co zrobiłem. Upuszczam scyzoryk, który cały czas ściskałem kurczowo. Wyglądam z łazienki i patrzę z przerażeniem na łóżko, gdzie leżą zmasakrowane zwłoki Sama.

Teraz możesz wziąć te białe tabletki, o których mówił doktor Fieldman. 

Głos w głowie się śmieje, a ja zsuwam się po ścianie, łapię za głowę i zaczynam bujać się jak dziecko z chorobą sierocą.
Trochę później, może dzień, może tydzień, albo kilka godzin, wpada policja. Krzyczą, kiedy tylko wejdą do pokoju. W końcu któryś otwiera okno, robią zdjęcia, zabierają mnie gdzieś. Wszystko jest takie, jakbym znajdował się pod wodą.
Przechodzi kiedy zakładają mi białe wdzianko przez które nie mogę ruszyć rękoma i robią zastrzyk.

Żegnaj.
Nie! Czekaj! Gdzie idziesz?! Nie opuszczaj mnie! NIE ZOSTAWIAJ! 
Za późno, dałeś się złapać.



~*~


Hide and seek - zabawa w chowanego, powinno wam to rozjaśnić ostatnie słowa Głosu.
Mam nadzieję, że nie było poplątane aż zanadto ^^".

3 komentarze:

  1. Było...dziwne...Zagmatwane strasznie...Podejrzewam schizofrenie. Lub po prostu jakiegoś psychopate, sadyste, czy coś...Jakoś niezbyt mi się podoba, nie jest złe, ale nie wiem...Takie...niedopracowane jakby.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze nie przeczytałam notki, przeczytam ją, jak się ogarnę. Wtedy też może coś składnego napiszę. Nie mam głowy do niczego, powiedzmy, że jestem w depresji. Nie, że emo, mam powody.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem w szoku...
    Genialne...
    Kurde...
    Nie wiem, co powiedzieć...
    Muszę ochłonąć. Tak, muszę to sobie wszystko poukładać.

    OdpowiedzUsuń