środa, 24 lipca 2013

Nowy dom (Ruki)

Witam, absolutnie nie mam humoru. Najdłuższy shot, który jest sprawdzony. Wstawiam, endżoj.

A tak, jeszcze jedno pytanie - chcecie coś z yuri, które w zasadzie nie ma żadnych scen erotycznych, po prostu pisane z perspektywy dziewczyny, czy coś krótkiego i zamulającego dupę z perspektywy chłopaka?

Beta: Grief


~*~

Wchodzę do domu, zmęczony podróżą i zakupami, a pierwsze co mi się rzuca w oczy, to dwie koszulki rozrzucone na podłodze w korytarzu. Jedna z nich na pewno jest Kai'a, a druga... Sam nie wiem, czyja, dlatego idę w ich stronę, biorę niezidentyfikowany obiekt do ręki i przyglądam mu się przez chwilę. Chyba widziałem taką u Reity, ale nie jestem pewien.
Może Kai kupił nową? Na tę myśl wybucham cichym śmiechem. Tak, z pewnością kupił nową i dlatego teraz wala się po podłodze. Stoję tak z tą koszulką jak kretyn i nagle słyszę przytłumiony krzyk. Krzyk, który na pewno można zaklasyfikować do "krzyków przyjemności".
Idę w stronę sypialni, a właściwie skradam się. Kiedy stoję już przed drzwiami, do moich uszu docierają jęki. Kładę dłoń na klamce i sam nie wiem, czy ją przekręcić. A jak zobaczę coś, czego nie chcę widzieć?
Jednak moje ciało porusza się wbrew woli i po chwili stoję przed uchylonymi drzwiami. Otwieram usta i zaczynam się histerycznie śmiać, czym zwracam na siebie uwagę kochanków.
Kai siedzi nagi, na również obnażonym Reicie.
Nie mogę przestać się śmiać, ale moje oczy powoli zachodzą łzami.
- Ruki? - pyta MÓJ chłopak. Mój chłopak, który jest właśnie posuwany przez mojego najlepszego przyjaciela.
- A spodziewałeś się kogoś innego? - pytam całkiem chłodno, bez emocji.
- Ruki! - nagle krzyczy, jakby zdając sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji go nakryłem.
Chce mi się nadal śmiać z mojej naiwności. Co ta miłość robi z człowiekiem, że ten przestaje racjonalnie myśleć i jest tak podatny na wszelkie działania drugiej osoby?
Mój chłopak - jak to zabawnie teraz brzmi - wstaje z kolan mojego przyjaciela - kolejne zabawne określenie - i podchodzi do mnie.
- Ruki, to nie tak jak myślisz! - jesteś teraz taki żałosny, Yu-kun.
- Nie muszę myśleć, przecież widzę. Dokończcie sobie, a ja pójdę posiedzieć w kuchni.
Nie wychodzę z domu, bo i po co? Kiedyś i tak będę musiał z nim porozmawiać - im szybciej tym lepiej. Zresztą, mieszkamy ze sobą, więc i tak bym tego nie uniknął.
Człowiek, któremu ufałem bezgranicznie, po prostu mnie zdradził. Najnormalniej w świecie zdradził. Z moim najlepszym przyjacielem.
Co za farsa.
Robię herbatę i siadam przy stole. Gdy napój zaczyna stygnąć, wynurzają się w końcu z pomieszczenia naprzeciwko. Żaden z nich nie patrzy mi w oczy. Nie mają odwagi? Nie potrafią się przyznać, że ze sobą sypiają? Cisza zaczyna mi ciążyć, więc zadaję pytanie, na które nie chcę znać odpowiedzi.
- Ile to trwa?
- Dwa miesiące. - mówi cicho Kai.
Dlaczego nie potrafił mi powiedzieć? Mam ochotę zrobić dziką awanturę, wrzeszczeć tak, żeby cała okolica mnie usłyszała, potłuc i rozwalić wszystko, co znajduje się w moim zasięgu, ale zamiast tego upijam tylko łyk zimnej herbaty.
- Skończę pić i zacznę się pakować. - oznajmiam zbyt głośno, patrząc na mężczyzn stojących w drzwiach ze spuszczonymi głowami.
Nie rozumiem, czy oni myśleli, że nigdy się nie dowiem? Czy może czekali na "dogodny moment", żeby mi to powiedzieć? Znowu chce mi się się śmiać - przecież takie momenty nie istnieją! Wlewam sobie do ust całą zawartość kubka i idę do sypialni, w której czuć jeszcze zapach potu i seksu. Nie zatrzymują mnie, bo i po co? Wyśmiałbym ich teraz. Pakuję swoje rzeczy i wychodzę z domu dzierżąc w dłoni telefon - szukam numeru do Aoi'ego, ale po chwili rozmyślam się i zawracam w stronę hotelu.
Nie ma sensu zwalać się przyjacielowi na głowę, przecież sam sobie poradzę. Wchodzę do wynajętego pokoju i zaczynam wyciągać wszystko z kieszeni. Komórka, gumy do żucia, drobniaki, klucze, pomadka... Zaraz, zaraz. Klucze? A, no tak. Przecież nie oddałem Kai'owi swojej pary. Można by to jakoś wykorzystać. Ale, jeszcze nie teraz, dopiero, gdy znajdę mieszkanie.
Właśnie, mieszkanie. Mógłbym już zacząć szukać. Siadam przed laptopem i szukam odpowiedniego - jak dla mnie, oczywiście, co jest ciężkie, bo mam wymagania. Ignoruję wszystkie telefony od Kai'a i Reity, a dzwonią co chwilę.
Po trzech godzinach i przeszukaniu całej sterty ogłoszeń w końcu widzę idealny azyl. Biorę telefon i dzwonię umówić się na zwiedzanie. Dzięki temu, że facet wyjeżdża jutro po południu, idę od razu pod podany adres.
Mieszkanie jest czyste, pachnące, zadbane, przestronne, przez co od razu przypada mi do gustu. Z tego, co mówił właściciel to sąsiedzi są mili i po pięćdziesiątce, więc nie powinienem mieć żadnych problemów, że będą za mną biegać i piszczeć "Ruki-kuuun". Gorzej będzie jak mają jakieś wnuczki, ale nie będę teraz o tym myślał. Jak zajdzie taka potrzeba, to się tym zajmę.
Po dwóch godzinach jestem prawowitym właścicielem mieszkania.
Wracam do hotelu i patrzę na nierozpakowane walizki. Dzisiaj jeszcze prześpię się tutaj, jutro pojadę wszystko poukładać w moim małym azylu.
Wyjmuję z kieszeni wibrujący telefon - Aoi.
- Słucham?
- Ruki! Co się stało? Chłopaki mi coś mówili, że...
- Nic się nie stało, Yuu-kun. Porozmawiamy kiedy indziej, teraz jestem zajęty. Sayo. - rozłączam się szybko. Facet o złotym sercu z tego naszego gitarzysty, ale nie będę mu zawracał głowy swoimi problemami, z którymi sam muszę sobie poradzić.
Kto ma miękkie serce, ten musi mieć twardą dupę.
Wychodzę na balkon z zapalonym papierosem między zębami.
Muszę to wszystko sobie przeanalizować. W ciągu niecałej doby straciłem przyjaciela, chłopaka, mieszkanie, godność, a serce zostało bezlitośnie poszarpane na malutkie kawałeczki, przez ludzi, którym ufałem. Następnie kupiłem sobie mieszkanie i w tym momencie stoję na hotelowym balkonie.
Najprawdopodobniej najłatwiej byłoby teraz się z niego rzucić - 11 piętro. Jednak ja nie należę do ludzi, którzy robią zawsze wszystko "najłatwiej", "na odwal", "aby było". Gdybym taki był, Gazette nie przetrwałoby tylu lat.
Nie mam zamiaru przez nich, przez to, co zrobili, zniszczyć swojego marzenia. Nie odejdę z zespołu. Wiem, że będzie mi trudno patrzeć na nich. Na pewno będę miał przed oczyma to, co wyprawiali w naszym - raczej moim, chociaż też już nie pasuje - łóżku, które wybrałem, w którym spałem, jadałem posiłki i kochałem się ze swoim dotychczasowym chłopakiem; łóżku, które stoi w moim byłym, już, mieszkaniu.
Zachciewa mi się płakać, ale nie mogę teraz tego zrobić, dlatego biorę dwa uspokajające, głębokie oddechy i gaszę papierosa o barierkę. Wchodzę z powrotem do pokoju i mimo, że zdaję sobie sprawę z tego, że tej nocy nie zasnę, kładę się na łóżko, przymykając zmęczone oczy.

Następnego dnia, stojąc już w mieszkaniu, pozwalam sobie popuścić hamulce, które powstrzymywały wszystkie emocje.
Wybucham szlochem, który zabiera całą moją energię, dlatego upadam na kolana, a potem daję ukojenie moim mięśniom, kładąc się na podłodze. Zaczynam płakać; rozpaczliwie, histerycznie łkam, nie mogąc złapać oddechu, a przed oczyma mam scenę z wczoraj. Kiedy nie mam już nawet siły płakać, przekręcam się na plecy i patrzę pustym wzrokiem na biały sufit, jakby on znał odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Łzy moczą moje włosy, niektóre kończą wędrówkę w uszach.
Dlaczego, do jasnej cholery?! Dlaczego mi się to przytrafia?! Dlaczego?! Dlaczego? Dlaczego? Kładę się z powrotem na prawym boku i przyciskam kolana do klatki piersiowej.
Nie czuję się dobrze - ani fizycznie, ani psychicznie - mam dreszcze i mdłości od tego płaczu, jest mi zimno, a zaraz gorąco, a zmiany temperatury wywołują ból głowy. Oczy mnie szczypią, a usta popękały przez oddychanie nimi, zamiast nosem. Nadal coś mnie dławi w gardle, drażni mnie niemiłosiernie, więc próbuję przełknąć gulę, ale gówno to daje, więc ustępuję. Siadam i zaczynam się bujać w przód i w tył niczym człowiek z chorobą sierocą; obejmuję się rękoma, a nogi zginam po prostu w kolanach.
Psychicznie czuję zamęt, ból, wściekłość, upokorzenie, rezygnację, jeszcze więcej bólu i rezygnacji, a poza tym, to nie mam ochoty żyć. Jest mi tak cholernie źle. Zawsze się śmiałem z tych wszystkich kobiet, które w filmach, tasiemcach, dokumentach, lub po prostu gdzieś koło mnie w normalnym życiu rozpaczały z powodu zdrady, końca miłości, lub nagłej tragedii, bo ich chłopak nie powiedział albo nie zrobił tego, co w danym momencie powinien (mój wczoraj nie przerwał i nie błagał o wybaczenie). Ja załapałem wszystko na raz, hura ja! Zdrada - jest, koniec miłości - odhaczony, nagła tragedia - jeżeli wlicza się w nią utratę przyjaciela, domu, chłopaka i pękniętą wargę, to wszystko się zgadza, jak najbardziej. Formalności załatwione.
Kulę się w sobie, zalany nagłą falą wspomnień sprzed kilku miesięcy. Po cholerę było to całe wyznawanie miłości, pokazywanie jej, szacunek, durne plany, uzależnienie od drugiej osoby? Pytam się : na co to było mi potrzebne? Te czułe pocałunki, słodkie słowa, delikatne gesty i dotyk?
Z irytacją notuję, że znowu nie mam siły, więc przytłoczony przeszłością kładę się z powrotem na podłodze, tuląc kolana do klatki piersiowej. Z krtani wydobywa się cichy, świszczący oddech, a powieki same zaczynają mi się zamykać. Nie mam siły, tak bardzo nie mam siły. Tak bardzo jest mi źle. Tak bardzo wiem, jaki teraz jestem żałosny, co nie wprawia w zadowolenie, wręcz przeciwnie, kopie jeszcze większy dół pode mną. Kiedy to się skończy? Jestem ciekawy, czy odbędzie się to tak, jak koniec naszego związku? Tak, że pewnego dnia, kiedy uporam się już w miarę z tym wszystkim, przejdę do porządku dziennego, wrócę do mieszkania z zakupami i nagle dotrze do mnie, że to już koniec, że nie mam ochoty płakać, szarpać się i gryźć wszystko i wszystkich dookoła, a łzy już zostały wylane i gardło swego czasu też przeszło swoje.


Napisałem do Kaia, że biorę chorobowe. Dwa tygodnie. I tak mam zaciśnięte gardło do tego stopnia, że nie mógłbym śpiewać, nawet, gdybym pojawił się na próbie. Próbuję dojść do siebie. Małymi kroczkami, ale prę do przodu. Wstałem z podłogi i wysłałem SMS-a. Nie kłopotałem się z odczytaniem odpowiedzi, która przyszła minutę po dostarczeniu wiadomości. Przecież on nie ma nic do gadania w kwestii mojej nieobecności, a po części sam ją spowodował.
Stoję w kuchni oparty o kuchenkę, na blacie przed stobą położyłem papierosy i nie mogę zdecydować się, czy chce mi się palić czy nie. Zamykam oczy i liczę do dziesięciu. Nie, jednak narazie pasuję. Nalewam wody do szklanki i wypijam pół jej zawartości. Nagle, chęć zajęcia się czymkolwiek wyparowuje, więc siadam na podłodze i patrzę na drzwiczki szafki tępym wzrokiem. Co się z nami stało? W którym momencie się posypało, bo nie zauważyłem? Co mnie ominęło i dlaczego? Zatykam ręką usta i zanoszę się cichym płaczem. Zastanawiam się, ile jeszcze w ten sposób pozbędę się wody z organizmu, i jaki będzie jej końcowy deficyt? Jestem zmęczony, ale nie mogę zasnąć i mam wrażenie, że tracę kontakt z rzeczywistością. Może to przez przeleżenie dwóch dni na podłodze w salonie? Myślałem, że jak zmienię mieszkanie, to zmienię siebie, a przynajmniej chociaż trochę własne uczucia. To przykre, że nic mi nie wychodzi.
Najgorszy tydzień mojego życia. Kładę się na zimnej podłodze, która jest pokryta czarnymi płytkami. Nie włączyłem ogrzewania, zresztą, kto by pamiętał o tak prozaicznych rzeczach, kiedy liczy każdy swój oddech i uderzenie serca, bo nie jest pewien, czy żyje. Egzystuję, to na pewno, ale co dalej? Przecież będę musiał wrócić do śpiewania, tylko powinienem najpierw pozbyć tej guli z gardła, która zatyka słowa i pozwala się wydobywać tylko świszczącemu oddechowi. Kiedyś myślałem, że miłości nie ma, potem zacząłem czuć coś do perkusisty, uwieńczeniem tego był związek, który teraz się rozpadł.

 Dwa tygodnie później nadal nie czuję się lepiej. Gula do tej pory tkwi w gardle, ale idę dzielnie na próbę, bo przecież nie jestem małym, nieodpowiedzialnym chłopcem. Dorosłość wrzeszczy o obowiązkach, więc wykonuję je jak robot, zaprogramowany z wirusem, bo kocha. Źle jest czuć, chciałbym to wyłączyć, ale boję się, że potem tego nie włączę, więc pozwalam, żeby było tak, jak jest.
Wchodzę na salę, wszystkie oczy skierowane są na mnie, jednak nie zwracam na to najmniejszej uwagi. Podchodzę do Kai'a, który chyba myśli, że chcę go uderzyć, bo nadstawia policzek, ale jak dla mnie to zbyt melodramatyczne.
- Nie wiem, czy dam radę zaśpiewać. - mówię zachrypniętym głosem, na którego dźwięk każdy obecny się krzywi, włącznie ze mną.
- Ale spróbujesz? - pyta Uruha, jakby nigdy nic. Jakby moje życie nie stanęło na głowie i się nie rozsypało. Trudno się je potem zbiera, chociaż żeby troszkę przypominało takie, jakie było przedtem.
- Spróbuję, ale nie obiecuję, że coś z tego wyjdzie. - podchodzę do mikrofonu, zaczynam rozgrzewać gardło, piję wodę po tym wysiłku i kiwam głową na wszystkich. Każdy zajmuje swoje miejsce i zaczynamy grać "Guren".
Ciekawe jak Kai czuje się teraz z tym tekstem? Z samym początkiem, chociażby z samym "przepraszam", które wyśpiewuję drżącym głosem. Przez całą piosenkę dzielnie walczę ze łzami, które chcą się wydostać z moich oczu. Odnoszę zwycięstwo. Uśmiecham się sam do siebie, dumny, że mi się udało.
- Myślę, że powinniśmy skończyć na dzisiaj. Nie sądzę, żeby Takanori dał radę śpiewać dalej.
- Yuu...
-Tak, jestem za.
- Reita, sądzę, że sam lepiej zdecyduję, co jest dla mnie dobre, a co nie. - jak on może mi cokolwiek sugerować?
- Ale...
- Nie kłóćcie się, ja wychodzę. - tak, Uru, jak zawsze wygodniej jest wyjść niż słuchać, albo coś zrobić.
Wzdycham cicho i kiwam głową.
- Dobrze, możemy skończyć.
Zbieram moje rzeczy i chcę wychodzić, ale w drzwiach zatrzymuje mnie pytanie.
- Czy kiedyś nam wybaczysz? - odwracam się na pięcie i patrzę na Kai'a i Reitę, którzy stoją, wpatrując się we mnie błagalnie.
- Nie wiem, na razie staram się zapomnieć. Nie wymagajcie ode mnie zbyt dużo w tak krótkim czasie.
Spuszczają głowy, a mi robi się jeszcze bardziej przykro.
- Jesteście razem? - pytam po chwili niezręcznej ciszy.
- Nie.
- Dlaczego?
- Nie potrafimy. Jest nam ciężko po tym wszystkim. - Reita robi w powietrzu gest, jakby zataczał koło. Kiwam głową i wychodzę na świeże powietrze.


Dziwnie było się na nich patrzeć, a teraz jest mi dziwnie ze świadomością, że nie są razem przeze mnie. Czy nie jestem za dobry? Kolejny raz sprawdza się porzekadło - kto ma miękkie serce, ten musi mieć twardą dupę. Nie chcę, żeby byli nieszczęśliwi. Może ze sobą będzie im lepiej? Ale z drugiej strony, przecież powinienem życzyć im jak najgorzej, pewnie większość osób by tak zrobiła. Przyjaciele... Byli przyjaciółmi, teraz sam nie wiem. Znamy się długo, może dlatego chcę dla nich jak najlepiej. Właśnie to nazywa się prawdziwą przyjaźnią - wbrew temu, że boli mnie, chcę, żeby nie bolało ich.
Wzdycham cicho i kładę się do łóżka. Jutro próba, pojutrze też... Znowu ten sam rytm. Może będzie trochę lepiej, gdy będzie tak, jak było wcześniej.


Po próbie zamiast wrócić do domu, idę do mojego byłego mieszkania. Kiedy stoję przed drzwiami, czuję się dziwnie, bo zamiast normalnie nacisnąć klamkę i krzyknąć "wróciłem", teraz dzwonię dzwonkiem.
Otwiera mi zaspany Kai, patrzy na mnie zdziwiony, ale bez słowa wpuszcza do środka.
- Mógłbyś zadzwonić po Reitę?
- Ale po co?
- Nie pytaj, tylko zadzwoń i poproś, żeby przyszedł, bo muszę z wami porozmawiać. - kiwa głową i wychodzi szukać telefonu.
- W łazience, na umywalce! - krzyczę, zapominając na chwilę, że to już nie czasy, kiedy chodziłem za nim i podawałem rzeczy, które dziwnym trafem zawsze zostawiał w miejscach na to najmniej odpowiednich.
- Dzięki. - mruczy cicho, drapiąc się po karku. - Zadzwoniłem. Zaraz będzie.
- Nie ma za co. Okej. - patrzę na złożone w pięści ręce, które leżą na blacie.
Zalega krępująca cisza, którą przerywa Kai.
- Napijesz się czegoś?
- Kawy, jeśli można.
Spogląda na mnie wzrokiem zranionego, zagubionego zwierzątka, a potem krząta się po kuchni. Kiedyś mogłem siedzieć tu godzinami. Sztywnieję, kiedy rozlega się pukanie do drzwi. Kai stawia przede mną kawę i idzie otworzyć.
- Cześć, Reita.
- Cześć. - odpowiada cicho.
- Siadajcie. - pokazuję miejsca naprzeciwko siebie. Czuję się, jakbym był jakimś nauczycielem, albo nie...O, dyrektorem, który będzie karcił dzieci za jakieś przewinienie. Siadają, niepewnie patrząc na stół, jakby ten miał z nimi rozmawiać zamiast mnie.
- Chłopaki...
- Ja...
- Słuchajcie...
Patrzę się na nich i zaczynam się cicho śmiać. Wszyscy naraz chcą mówić.
- Zacznij Kai. - mówię tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ja przepraszam. Musiałem to powiedzieć. Źle się zachowałem, mogłem ci powiedzieć... Mogłem...
- Nie rozdrabniaj się tak nad tym tematem. Stało się, to się nieodstanie, tak? Nie po to przyszedłem, żeby się z wami kłócić. Teraz ty, Reita.
- Chciałem tylko powiedzieć, że jest mi głupio i zachowałem się jak świnia. - kiwam głową na znak, że przyjmuję przeprosiny.
- Dobra, to teraz ja. Widzę, jak na próbach na siebie patrzycie i jak patrzycie na mnie. Nie chcę tego. Chcę wiedzieć, czy coś jest między wami? Nie chodzi mi o seks, tylko o jakieś uczucie.
Patrzą na siebie, żeby za chwilę zawstydzeni spuścić wzrok.
- Jest. - mówię cicho, po czym dodaję pewnym tonem. - Więc nie rańcie się i bądźcie razem. - patrzą na mnie zaskoczeni. - Mimo tego wszystkiego... Byliście i chciałbym, żebyście nadal byli moimi przyjaciółmi. Nadal chcę dla was jak najlepiej. Nie róbcie takich min. Dlatego bądźcie razem, bądźcie szczęśliwi. Tylko na razie nie róbcie nic przy mnie, okej? W sensie - nie całujcie się, ani nic... Muszę to przetrawić. Pogadajcie teraz ze sobą, a ja już pójdę. Ee, dzięki za kawę.
- Której nie tknąłeś. - uśmiecham się lekko do Kai'a, który odwzajemnia gest. Stojąc z dłonią na klamce, słyszę jeszcze.
- Ruki!
- Tak?
- Dziękuję.
Uśmiecham się do siebie, kładę klucze na etażerce obok drzwi i wychodzę.
Może teraz będzie dobrze?

Czy czuję się lepiej z tym, że pozwoliłem im być w związku? Tak. Teraz wiem, że są ze sobą. Nie będą musieli się chować po kątach, ani idiotycznie się ze wszystkiego tłumaczyć, kręcić, kłamać. Wzdycham cicho, robię kawę, siadam przy stole z ołówkiem i kartką przed sobą. Czas coś napisać. Gula z gardła znika.


~*~

Misha - jasne, że się odwdzięczę, Ty przyjdziesz na mój pogrzeb, ja potem na Twój i wszystko będzie cacy, każdy zadowolony :3

Yume - nie wiem jak to robię, że powstrzymuję Cię od walenia głową w biurko, wybacz ;; Seksów nie było, bo jakoś nie miałam weny, żeby napisać, ale w opowiadaniu, które trzeba sprawdzić, a ma prawie 6 tyś. wyrazów szekszy są >D. Też mi szkoda czytelników, wielkie pozdro dla nich! 
Także tego, dzięki Yume, kocham Cię <3.


A tak w ogóle to kiedyś skatuję was moją mordą, ujawnię się i będziecie mieć koszmary nocami \m/, pozdrówki i lovki od Tale-chan. 

7 komentarzy:

  1. Witaj, witaj,
    to ja ;] mam nadzieję,z e się nie obraziłaś na mnie.... dość długo tutaj nie zaglądałam, ale po prostu wiele innych spraw mnie pochłonęło i nie miałam czasu na blogi....
    rewelacyjne,teksty, więcej, więcej po proszę... czyta się na prawdę dobrze...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Ohayo, wpadłam na twój blog i od razu wzięłam się za czytanie. ^^ co do notki, po pierwsze jestem pod wrażeniem twojego stylu pisania, lekko i przyjemnie się czyta co daje wielki plus ;) po drugie fajnie że ten shot jest długi i ciekawy od początku do samego końca ^^ Ruki na prawdę bardzo dobrze się zachował, mimo że został tak bardzo skrzywdzony. :( so, bardzo mi się podobało i czekam na więcej takich właśnie one-shotów ^^ będę tu na pewno wpadać, jeśli masz ochotę to zapraszam również na moje opowiadanie na gazetto.blog.pl ;) pozdrawiam i życzę dużo weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ehh... Czytałam to w bibliotece i prawie się poryczałam. Co nie oznacza że mi się nie podobało. Tylko podziwiam Rukiego za to że wybaczył. Bo tak pomyślałam że jakbym była na jego miejscu pewnie bym nie odzywała się do nich x3

    Pozdrowienia od Toshio ~~

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszyscy piszo angsto-podobne-cosie, wszyscy dołujo. Życie mnie nienawidzi, omg. Tak trochę się rozkleiłam. Przeważnie mnie nie ruszają opisy zdrady, złamanego serca, ale wsadzasz tyle emocji i bólu, że Yumeś leży na biurku i zastanawia się nad sensem życia. Tale-chan, ić stont, jesteś zbyt super, żeby istnieć.
    Także czekam na seksy, ale nie-seksami też się zadowolę (/*u*)/ Też Cię kocham~ ♥
    A co do pytania ja chyba wolę yuri, bo jakoś ostatnio na dziewczynki mam ochotę X'D *brzmięjakpedosomg*

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam. Nominowałam Cię do „Liebster Award” :3
    http://pamietnik-yaoi-opo.blogspot.com/2013/08/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  6. Jezu, gome, nie komenciłam, komencę. Chciałam skomencić jak dodam u siebie, bo tak.

    Jeziu. Przeczytałam swój komentarz spod tamtego ficka. Jeziu.
    Misha, you are drunk, go home.

    Jeziu. Luki beś paly ( mam polskie znaki! ąęśćźółń).
    Jeziu. Misia cie potula, hoć.

    JAK ONI MOGLI NIE PRZERWAĆ I NIE PAŚĆ NA KOLANA I NIE MODLIĆ SIĘ DO CUDNEGO ZADKA RUKSA, ŻEBY WYBACZYŁ IM GRZECHY I ZDJĄŁ KLĄTWĘ MENTALNEGO SYFILISU, BO DZIFKA.

    Ćemu wy go wśyścy nje tulacie?

    NO CZEMU, WY BEZDUSZNE KURWIE SYNY, RUKIEGO SIĘ MACA I GŁASKA I *%&$#@* I CAŁUJE I TULA I MODLI SIĘ DO JEGO CUDNEGO ZADKA.

    To tyle moich filozoficznych przemyśleń.

    BO NAWET JA NIE WYMYŚLĘ, CEMU ONI GO NIE TULAJĄ.
    I RUKI CZEMU TY SIĘ PAKUJESZ, OTWIERAJ OKNO I WYWALAJ JEGO DZIADY I GUFNO MNIE OBCHODZI CZYJE TO MIESZKANIE, PODZIAŁ MAJĄTKU BICZYS.

    Jezu. Nie ma hepi enda. W sumie to nie. To dobrze, BENDEM CIEM TULADŹ

    Miśka Cię kocha ( róbmy yuri ), w ogóle to właśnie ujebał ją pscół, ale pise tego komenta.

    Jeziu, Ty tak fajnie przedstawiasz Gazetki, chcem tag umjedź.

    ;*************************************************
    Wyrażam Ci moje dozgonne cycki, pozdrawiam, Misha.

    OdpowiedzUsuń