środa, 24 lipca 2013

Nowy dom (Ruki)

Witam, absolutnie nie mam humoru. Najdłuższy shot, który jest sprawdzony. Wstawiam, endżoj.

A tak, jeszcze jedno pytanie - chcecie coś z yuri, które w zasadzie nie ma żadnych scen erotycznych, po prostu pisane z perspektywy dziewczyny, czy coś krótkiego i zamulającego dupę z perspektywy chłopaka?

Beta: Grief


~*~

Wchodzę do domu, zmęczony podróżą i zakupami, a pierwsze co mi się rzuca w oczy, to dwie koszulki rozrzucone na podłodze w korytarzu. Jedna z nich na pewno jest Kai'a, a druga... Sam nie wiem, czyja, dlatego idę w ich stronę, biorę niezidentyfikowany obiekt do ręki i przyglądam mu się przez chwilę. Chyba widziałem taką u Reity, ale nie jestem pewien.
Może Kai kupił nową? Na tę myśl wybucham cichym śmiechem. Tak, z pewnością kupił nową i dlatego teraz wala się po podłodze. Stoję tak z tą koszulką jak kretyn i nagle słyszę przytłumiony krzyk. Krzyk, który na pewno można zaklasyfikować do "krzyków przyjemności".
Idę w stronę sypialni, a właściwie skradam się. Kiedy stoję już przed drzwiami, do moich uszu docierają jęki. Kładę dłoń na klamce i sam nie wiem, czy ją przekręcić. A jak zobaczę coś, czego nie chcę widzieć?
Jednak moje ciało porusza się wbrew woli i po chwili stoję przed uchylonymi drzwiami. Otwieram usta i zaczynam się histerycznie śmiać, czym zwracam na siebie uwagę kochanków.
Kai siedzi nagi, na również obnażonym Reicie.
Nie mogę przestać się śmiać, ale moje oczy powoli zachodzą łzami.
- Ruki? - pyta MÓJ chłopak. Mój chłopak, który jest właśnie posuwany przez mojego najlepszego przyjaciela.
- A spodziewałeś się kogoś innego? - pytam całkiem chłodno, bez emocji.
- Ruki! - nagle krzyczy, jakby zdając sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji go nakryłem.
Chce mi się nadal śmiać z mojej naiwności. Co ta miłość robi z człowiekiem, że ten przestaje racjonalnie myśleć i jest tak podatny na wszelkie działania drugiej osoby?
Mój chłopak - jak to zabawnie teraz brzmi - wstaje z kolan mojego przyjaciela - kolejne zabawne określenie - i podchodzi do mnie.
- Ruki, to nie tak jak myślisz! - jesteś teraz taki żałosny, Yu-kun.
- Nie muszę myśleć, przecież widzę. Dokończcie sobie, a ja pójdę posiedzieć w kuchni.
Nie wychodzę z domu, bo i po co? Kiedyś i tak będę musiał z nim porozmawiać - im szybciej tym lepiej. Zresztą, mieszkamy ze sobą, więc i tak bym tego nie uniknął.
Człowiek, któremu ufałem bezgranicznie, po prostu mnie zdradził. Najnormalniej w świecie zdradził. Z moim najlepszym przyjacielem.
Co za farsa.
Robię herbatę i siadam przy stole. Gdy napój zaczyna stygnąć, wynurzają się w końcu z pomieszczenia naprzeciwko. Żaden z nich nie patrzy mi w oczy. Nie mają odwagi? Nie potrafią się przyznać, że ze sobą sypiają? Cisza zaczyna mi ciążyć, więc zadaję pytanie, na które nie chcę znać odpowiedzi.
- Ile to trwa?
- Dwa miesiące. - mówi cicho Kai.
Dlaczego nie potrafił mi powiedzieć? Mam ochotę zrobić dziką awanturę, wrzeszczeć tak, żeby cała okolica mnie usłyszała, potłuc i rozwalić wszystko, co znajduje się w moim zasięgu, ale zamiast tego upijam tylko łyk zimnej herbaty.
- Skończę pić i zacznę się pakować. - oznajmiam zbyt głośno, patrząc na mężczyzn stojących w drzwiach ze spuszczonymi głowami.
Nie rozumiem, czy oni myśleli, że nigdy się nie dowiem? Czy może czekali na "dogodny moment", żeby mi to powiedzieć? Znowu chce mi się się śmiać - przecież takie momenty nie istnieją! Wlewam sobie do ust całą zawartość kubka i idę do sypialni, w której czuć jeszcze zapach potu i seksu. Nie zatrzymują mnie, bo i po co? Wyśmiałbym ich teraz. Pakuję swoje rzeczy i wychodzę z domu dzierżąc w dłoni telefon - szukam numeru do Aoi'ego, ale po chwili rozmyślam się i zawracam w stronę hotelu.
Nie ma sensu zwalać się przyjacielowi na głowę, przecież sam sobie poradzę. Wchodzę do wynajętego pokoju i zaczynam wyciągać wszystko z kieszeni. Komórka, gumy do żucia, drobniaki, klucze, pomadka... Zaraz, zaraz. Klucze? A, no tak. Przecież nie oddałem Kai'owi swojej pary. Można by to jakoś wykorzystać. Ale, jeszcze nie teraz, dopiero, gdy znajdę mieszkanie.
Właśnie, mieszkanie. Mógłbym już zacząć szukać. Siadam przed laptopem i szukam odpowiedniego - jak dla mnie, oczywiście, co jest ciężkie, bo mam wymagania. Ignoruję wszystkie telefony od Kai'a i Reity, a dzwonią co chwilę.
Po trzech godzinach i przeszukaniu całej sterty ogłoszeń w końcu widzę idealny azyl. Biorę telefon i dzwonię umówić się na zwiedzanie. Dzięki temu, że facet wyjeżdża jutro po południu, idę od razu pod podany adres.
Mieszkanie jest czyste, pachnące, zadbane, przestronne, przez co od razu przypada mi do gustu. Z tego, co mówił właściciel to sąsiedzi są mili i po pięćdziesiątce, więc nie powinienem mieć żadnych problemów, że będą za mną biegać i piszczeć "Ruki-kuuun". Gorzej będzie jak mają jakieś wnuczki, ale nie będę teraz o tym myślał. Jak zajdzie taka potrzeba, to się tym zajmę.
Po dwóch godzinach jestem prawowitym właścicielem mieszkania.
Wracam do hotelu i patrzę na nierozpakowane walizki. Dzisiaj jeszcze prześpię się tutaj, jutro pojadę wszystko poukładać w moim małym azylu.
Wyjmuję z kieszeni wibrujący telefon - Aoi.
- Słucham?
- Ruki! Co się stało? Chłopaki mi coś mówili, że...
- Nic się nie stało, Yuu-kun. Porozmawiamy kiedy indziej, teraz jestem zajęty. Sayo. - rozłączam się szybko. Facet o złotym sercu z tego naszego gitarzysty, ale nie będę mu zawracał głowy swoimi problemami, z którymi sam muszę sobie poradzić.
Kto ma miękkie serce, ten musi mieć twardą dupę.
Wychodzę na balkon z zapalonym papierosem między zębami.
Muszę to wszystko sobie przeanalizować. W ciągu niecałej doby straciłem przyjaciela, chłopaka, mieszkanie, godność, a serce zostało bezlitośnie poszarpane na malutkie kawałeczki, przez ludzi, którym ufałem. Następnie kupiłem sobie mieszkanie i w tym momencie stoję na hotelowym balkonie.
Najprawdopodobniej najłatwiej byłoby teraz się z niego rzucić - 11 piętro. Jednak ja nie należę do ludzi, którzy robią zawsze wszystko "najłatwiej", "na odwal", "aby było". Gdybym taki był, Gazette nie przetrwałoby tylu lat.
Nie mam zamiaru przez nich, przez to, co zrobili, zniszczyć swojego marzenia. Nie odejdę z zespołu. Wiem, że będzie mi trudno patrzeć na nich. Na pewno będę miał przed oczyma to, co wyprawiali w naszym - raczej moim, chociaż też już nie pasuje - łóżku, które wybrałem, w którym spałem, jadałem posiłki i kochałem się ze swoim dotychczasowym chłopakiem; łóżku, które stoi w moim byłym, już, mieszkaniu.
Zachciewa mi się płakać, ale nie mogę teraz tego zrobić, dlatego biorę dwa uspokajające, głębokie oddechy i gaszę papierosa o barierkę. Wchodzę z powrotem do pokoju i mimo, że zdaję sobie sprawę z tego, że tej nocy nie zasnę, kładę się na łóżko, przymykając zmęczone oczy.

Następnego dnia, stojąc już w mieszkaniu, pozwalam sobie popuścić hamulce, które powstrzymywały wszystkie emocje.
Wybucham szlochem, który zabiera całą moją energię, dlatego upadam na kolana, a potem daję ukojenie moim mięśniom, kładąc się na podłodze. Zaczynam płakać; rozpaczliwie, histerycznie łkam, nie mogąc złapać oddechu, a przed oczyma mam scenę z wczoraj. Kiedy nie mam już nawet siły płakać, przekręcam się na plecy i patrzę pustym wzrokiem na biały sufit, jakby on znał odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Łzy moczą moje włosy, niektóre kończą wędrówkę w uszach.
Dlaczego, do jasnej cholery?! Dlaczego mi się to przytrafia?! Dlaczego?! Dlaczego? Dlaczego? Kładę się z powrotem na prawym boku i przyciskam kolana do klatki piersiowej.
Nie czuję się dobrze - ani fizycznie, ani psychicznie - mam dreszcze i mdłości od tego płaczu, jest mi zimno, a zaraz gorąco, a zmiany temperatury wywołują ból głowy. Oczy mnie szczypią, a usta popękały przez oddychanie nimi, zamiast nosem. Nadal coś mnie dławi w gardle, drażni mnie niemiłosiernie, więc próbuję przełknąć gulę, ale gówno to daje, więc ustępuję. Siadam i zaczynam się bujać w przód i w tył niczym człowiek z chorobą sierocą; obejmuję się rękoma, a nogi zginam po prostu w kolanach.
Psychicznie czuję zamęt, ból, wściekłość, upokorzenie, rezygnację, jeszcze więcej bólu i rezygnacji, a poza tym, to nie mam ochoty żyć. Jest mi tak cholernie źle. Zawsze się śmiałem z tych wszystkich kobiet, które w filmach, tasiemcach, dokumentach, lub po prostu gdzieś koło mnie w normalnym życiu rozpaczały z powodu zdrady, końca miłości, lub nagłej tragedii, bo ich chłopak nie powiedział albo nie zrobił tego, co w danym momencie powinien (mój wczoraj nie przerwał i nie błagał o wybaczenie). Ja załapałem wszystko na raz, hura ja! Zdrada - jest, koniec miłości - odhaczony, nagła tragedia - jeżeli wlicza się w nią utratę przyjaciela, domu, chłopaka i pękniętą wargę, to wszystko się zgadza, jak najbardziej. Formalności załatwione.
Kulę się w sobie, zalany nagłą falą wspomnień sprzed kilku miesięcy. Po cholerę było to całe wyznawanie miłości, pokazywanie jej, szacunek, durne plany, uzależnienie od drugiej osoby? Pytam się : na co to było mi potrzebne? Te czułe pocałunki, słodkie słowa, delikatne gesty i dotyk?
Z irytacją notuję, że znowu nie mam siły, więc przytłoczony przeszłością kładę się z powrotem na podłodze, tuląc kolana do klatki piersiowej. Z krtani wydobywa się cichy, świszczący oddech, a powieki same zaczynają mi się zamykać. Nie mam siły, tak bardzo nie mam siły. Tak bardzo jest mi źle. Tak bardzo wiem, jaki teraz jestem żałosny, co nie wprawia w zadowolenie, wręcz przeciwnie, kopie jeszcze większy dół pode mną. Kiedy to się skończy? Jestem ciekawy, czy odbędzie się to tak, jak koniec naszego związku? Tak, że pewnego dnia, kiedy uporam się już w miarę z tym wszystkim, przejdę do porządku dziennego, wrócę do mieszkania z zakupami i nagle dotrze do mnie, że to już koniec, że nie mam ochoty płakać, szarpać się i gryźć wszystko i wszystkich dookoła, a łzy już zostały wylane i gardło swego czasu też przeszło swoje.


Napisałem do Kaia, że biorę chorobowe. Dwa tygodnie. I tak mam zaciśnięte gardło do tego stopnia, że nie mógłbym śpiewać, nawet, gdybym pojawił się na próbie. Próbuję dojść do siebie. Małymi kroczkami, ale prę do przodu. Wstałem z podłogi i wysłałem SMS-a. Nie kłopotałem się z odczytaniem odpowiedzi, która przyszła minutę po dostarczeniu wiadomości. Przecież on nie ma nic do gadania w kwestii mojej nieobecności, a po części sam ją spowodował.
Stoję w kuchni oparty o kuchenkę, na blacie przed stobą położyłem papierosy i nie mogę zdecydować się, czy chce mi się palić czy nie. Zamykam oczy i liczę do dziesięciu. Nie, jednak narazie pasuję. Nalewam wody do szklanki i wypijam pół jej zawartości. Nagle, chęć zajęcia się czymkolwiek wyparowuje, więc siadam na podłodze i patrzę na drzwiczki szafki tępym wzrokiem. Co się z nami stało? W którym momencie się posypało, bo nie zauważyłem? Co mnie ominęło i dlaczego? Zatykam ręką usta i zanoszę się cichym płaczem. Zastanawiam się, ile jeszcze w ten sposób pozbędę się wody z organizmu, i jaki będzie jej końcowy deficyt? Jestem zmęczony, ale nie mogę zasnąć i mam wrażenie, że tracę kontakt z rzeczywistością. Może to przez przeleżenie dwóch dni na podłodze w salonie? Myślałem, że jak zmienię mieszkanie, to zmienię siebie, a przynajmniej chociaż trochę własne uczucia. To przykre, że nic mi nie wychodzi.
Najgorszy tydzień mojego życia. Kładę się na zimnej podłodze, która jest pokryta czarnymi płytkami. Nie włączyłem ogrzewania, zresztą, kto by pamiętał o tak prozaicznych rzeczach, kiedy liczy każdy swój oddech i uderzenie serca, bo nie jest pewien, czy żyje. Egzystuję, to na pewno, ale co dalej? Przecież będę musiał wrócić do śpiewania, tylko powinienem najpierw pozbyć tej guli z gardła, która zatyka słowa i pozwala się wydobywać tylko świszczącemu oddechowi. Kiedyś myślałem, że miłości nie ma, potem zacząłem czuć coś do perkusisty, uwieńczeniem tego był związek, który teraz się rozpadł.

 Dwa tygodnie później nadal nie czuję się lepiej. Gula do tej pory tkwi w gardle, ale idę dzielnie na próbę, bo przecież nie jestem małym, nieodpowiedzialnym chłopcem. Dorosłość wrzeszczy o obowiązkach, więc wykonuję je jak robot, zaprogramowany z wirusem, bo kocha. Źle jest czuć, chciałbym to wyłączyć, ale boję się, że potem tego nie włączę, więc pozwalam, żeby było tak, jak jest.
Wchodzę na salę, wszystkie oczy skierowane są na mnie, jednak nie zwracam na to najmniejszej uwagi. Podchodzę do Kai'a, który chyba myśli, że chcę go uderzyć, bo nadstawia policzek, ale jak dla mnie to zbyt melodramatyczne.
- Nie wiem, czy dam radę zaśpiewać. - mówię zachrypniętym głosem, na którego dźwięk każdy obecny się krzywi, włącznie ze mną.
- Ale spróbujesz? - pyta Uruha, jakby nigdy nic. Jakby moje życie nie stanęło na głowie i się nie rozsypało. Trudno się je potem zbiera, chociaż żeby troszkę przypominało takie, jakie było przedtem.
- Spróbuję, ale nie obiecuję, że coś z tego wyjdzie. - podchodzę do mikrofonu, zaczynam rozgrzewać gardło, piję wodę po tym wysiłku i kiwam głową na wszystkich. Każdy zajmuje swoje miejsce i zaczynamy grać "Guren".
Ciekawe jak Kai czuje się teraz z tym tekstem? Z samym początkiem, chociażby z samym "przepraszam", które wyśpiewuję drżącym głosem. Przez całą piosenkę dzielnie walczę ze łzami, które chcą się wydostać z moich oczu. Odnoszę zwycięstwo. Uśmiecham się sam do siebie, dumny, że mi się udało.
- Myślę, że powinniśmy skończyć na dzisiaj. Nie sądzę, żeby Takanori dał radę śpiewać dalej.
- Yuu...
-Tak, jestem za.
- Reita, sądzę, że sam lepiej zdecyduję, co jest dla mnie dobre, a co nie. - jak on może mi cokolwiek sugerować?
- Ale...
- Nie kłóćcie się, ja wychodzę. - tak, Uru, jak zawsze wygodniej jest wyjść niż słuchać, albo coś zrobić.
Wzdycham cicho i kiwam głową.
- Dobrze, możemy skończyć.
Zbieram moje rzeczy i chcę wychodzić, ale w drzwiach zatrzymuje mnie pytanie.
- Czy kiedyś nam wybaczysz? - odwracam się na pięcie i patrzę na Kai'a i Reitę, którzy stoją, wpatrując się we mnie błagalnie.
- Nie wiem, na razie staram się zapomnieć. Nie wymagajcie ode mnie zbyt dużo w tak krótkim czasie.
Spuszczają głowy, a mi robi się jeszcze bardziej przykro.
- Jesteście razem? - pytam po chwili niezręcznej ciszy.
- Nie.
- Dlaczego?
- Nie potrafimy. Jest nam ciężko po tym wszystkim. - Reita robi w powietrzu gest, jakby zataczał koło. Kiwam głową i wychodzę na świeże powietrze.


Dziwnie było się na nich patrzeć, a teraz jest mi dziwnie ze świadomością, że nie są razem przeze mnie. Czy nie jestem za dobry? Kolejny raz sprawdza się porzekadło - kto ma miękkie serce, ten musi mieć twardą dupę. Nie chcę, żeby byli nieszczęśliwi. Może ze sobą będzie im lepiej? Ale z drugiej strony, przecież powinienem życzyć im jak najgorzej, pewnie większość osób by tak zrobiła. Przyjaciele... Byli przyjaciółmi, teraz sam nie wiem. Znamy się długo, może dlatego chcę dla nich jak najlepiej. Właśnie to nazywa się prawdziwą przyjaźnią - wbrew temu, że boli mnie, chcę, żeby nie bolało ich.
Wzdycham cicho i kładę się do łóżka. Jutro próba, pojutrze też... Znowu ten sam rytm. Może będzie trochę lepiej, gdy będzie tak, jak było wcześniej.


Po próbie zamiast wrócić do domu, idę do mojego byłego mieszkania. Kiedy stoję przed drzwiami, czuję się dziwnie, bo zamiast normalnie nacisnąć klamkę i krzyknąć "wróciłem", teraz dzwonię dzwonkiem.
Otwiera mi zaspany Kai, patrzy na mnie zdziwiony, ale bez słowa wpuszcza do środka.
- Mógłbyś zadzwonić po Reitę?
- Ale po co?
- Nie pytaj, tylko zadzwoń i poproś, żeby przyszedł, bo muszę z wami porozmawiać. - kiwa głową i wychodzi szukać telefonu.
- W łazience, na umywalce! - krzyczę, zapominając na chwilę, że to już nie czasy, kiedy chodziłem za nim i podawałem rzeczy, które dziwnym trafem zawsze zostawiał w miejscach na to najmniej odpowiednich.
- Dzięki. - mruczy cicho, drapiąc się po karku. - Zadzwoniłem. Zaraz będzie.
- Nie ma za co. Okej. - patrzę na złożone w pięści ręce, które leżą na blacie.
Zalega krępująca cisza, którą przerywa Kai.
- Napijesz się czegoś?
- Kawy, jeśli można.
Spogląda na mnie wzrokiem zranionego, zagubionego zwierzątka, a potem krząta się po kuchni. Kiedyś mogłem siedzieć tu godzinami. Sztywnieję, kiedy rozlega się pukanie do drzwi. Kai stawia przede mną kawę i idzie otworzyć.
- Cześć, Reita.
- Cześć. - odpowiada cicho.
- Siadajcie. - pokazuję miejsca naprzeciwko siebie. Czuję się, jakbym był jakimś nauczycielem, albo nie...O, dyrektorem, który będzie karcił dzieci za jakieś przewinienie. Siadają, niepewnie patrząc na stół, jakby ten miał z nimi rozmawiać zamiast mnie.
- Chłopaki...
- Ja...
- Słuchajcie...
Patrzę się na nich i zaczynam się cicho śmiać. Wszyscy naraz chcą mówić.
- Zacznij Kai. - mówię tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ja przepraszam. Musiałem to powiedzieć. Źle się zachowałem, mogłem ci powiedzieć... Mogłem...
- Nie rozdrabniaj się tak nad tym tematem. Stało się, to się nieodstanie, tak? Nie po to przyszedłem, żeby się z wami kłócić. Teraz ty, Reita.
- Chciałem tylko powiedzieć, że jest mi głupio i zachowałem się jak świnia. - kiwam głową na znak, że przyjmuję przeprosiny.
- Dobra, to teraz ja. Widzę, jak na próbach na siebie patrzycie i jak patrzycie na mnie. Nie chcę tego. Chcę wiedzieć, czy coś jest między wami? Nie chodzi mi o seks, tylko o jakieś uczucie.
Patrzą na siebie, żeby za chwilę zawstydzeni spuścić wzrok.
- Jest. - mówię cicho, po czym dodaję pewnym tonem. - Więc nie rańcie się i bądźcie razem. - patrzą na mnie zaskoczeni. - Mimo tego wszystkiego... Byliście i chciałbym, żebyście nadal byli moimi przyjaciółmi. Nadal chcę dla was jak najlepiej. Nie róbcie takich min. Dlatego bądźcie razem, bądźcie szczęśliwi. Tylko na razie nie róbcie nic przy mnie, okej? W sensie - nie całujcie się, ani nic... Muszę to przetrawić. Pogadajcie teraz ze sobą, a ja już pójdę. Ee, dzięki za kawę.
- Której nie tknąłeś. - uśmiecham się lekko do Kai'a, który odwzajemnia gest. Stojąc z dłonią na klamce, słyszę jeszcze.
- Ruki!
- Tak?
- Dziękuję.
Uśmiecham się do siebie, kładę klucze na etażerce obok drzwi i wychodzę.
Może teraz będzie dobrze?

Czy czuję się lepiej z tym, że pozwoliłem im być w związku? Tak. Teraz wiem, że są ze sobą. Nie będą musieli się chować po kątach, ani idiotycznie się ze wszystkiego tłumaczyć, kręcić, kłamać. Wzdycham cicho, robię kawę, siadam przy stole z ołówkiem i kartką przed sobą. Czas coś napisać. Gula z gardła znika.


~*~

Misha - jasne, że się odwdzięczę, Ty przyjdziesz na mój pogrzeb, ja potem na Twój i wszystko będzie cacy, każdy zadowolony :3

Yume - nie wiem jak to robię, że powstrzymuję Cię od walenia głową w biurko, wybacz ;; Seksów nie było, bo jakoś nie miałam weny, żeby napisać, ale w opowiadaniu, które trzeba sprawdzić, a ma prawie 6 tyś. wyrazów szekszy są >D. Też mi szkoda czytelników, wielkie pozdro dla nich! 
Także tego, dzięki Yume, kocham Cię <3.


A tak w ogóle to kiedyś skatuję was moją mordą, ujawnię się i będziecie mieć koszmary nocami \m/, pozdrówki i lovki od Tale-chan. 

środa, 3 lipca 2013

Majtki (NarutoxSasuke)

Dobry, dobry Moi Drodzy :3

Notka dedykowana - Donia;p - proszę Cię bardzo, w końcu sprawdzona, wypieszczona, mam nadzieję, że się spodoba.

Z założenia miała być to komedia, nie wiem czy się udało, wszelkie opinię bardzo proszę pisać w komentarzach :3

Endżoj <3

Beta: Grief

~*~


-Sasu! Chodź na te zakupy! Chodź, noo! No chodź, chodź! - zaczynam biegać wokół czarnowłosego, który chyba zaczyna się powoli irytować.
-Naruto!
-No co? - pytam niewinnie. Robię słodką minkę, po czym uśmiecham się uroczo i patrzę na niego moimi wielkimi błękitnymi oczkami.
-Ech, nic. Absolutnie nic.
-To co? Pójdziemy?
-Dobrze wiesz, że nienawidzę tego całego cyrku z obniżkami.
-Ale ja bym tak bardzo chciał wstąpić do tego nowego sexshopu, który otworzyli dwa dni temu. - komuś się chyba oczka zaczynają świecić. Wygrałem!
-A będę mógł coś kupić? - pyta, uchachany na facjacie.
-Oczywiście. To co? Idziemy? Proszę, proszę! - zaczynam znowu skakać wokół niego.
-Dobra, tylko się już uspokój.
-Ha! - biegnę się przebrać, a chwilę później idę ze swoim całkowicie prywatnym bogiem (naturalnie, że wyolbrzymiam), którego kocham, za rączkę po ulicy.
A później, gdy tylko wchodzimy do centrum handlowego odpływam i jak w amoku biegam po wszystkich sklepach, ciągając za sobą Sasuke, który jak zawsze w takich momentach, ma zirytowany wyraz twarzy. Chociaż, w zasadzie, to kiedy on takiego nie ma? No, chyba, że rozmawiamy o "ja-nic-nie-czuję-odpierdol-się".
-Sasuuuke, ładne, nie? - pytam, trzymając w dłoni czarne serduszko, które można przełamać na pół.
-Ładne. - mówi cicho, nie patrząc na mnie, tylko z utęsknieniem na drzwi wyjściowe. Wzdycham pod nosem. Chyba koniec tych zakupów, nie chcę, żeby był zdenerwowany. Idę do kasy, płacę za wisiorek i wychodzimy z ostatniego sklepu, do którego chciałem wstąpić.
-Jestem z ciebie dumny. - mówię miło, wsuwając swoją dłoń w jego.
-Tak? A to dlaczego?
-Bo, ani razu dzisiaj na mnie nie krzyknąłeś. - uśmiecham się z rozbawieniem, na co on prycha i ciągnie mnie w stronę sexshopu. No tak, mogłem się domyślić, że to o to chodziło. Chichoczę pod nosem i daję się prowadzić w tamtą stronę.
Wcale mi nie chodziło o ten sklep, po prostu chciałem, żeby ze mną wyszedł. Kocham go jak wariat, mimo jego dewiacji, kocham.
Gdyby ktoś mnie teraz zapytał jak się poznaliśmy i kiedy to było, odpowiedziałbym bez chwili zastanowienia. Z widzenia znaliśmy się od dziecka, ale tak naprawdę poznaliśmy się, gdy mieliśmy po trzynaście lat -czyli było to trzynaście lat temu. Jak ten czas szybko zleciał...
Sasuke - pan „mam wszystko w dupie”, a ja - niski, roztrzepany blondyn, który nigdy nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Byłem wtedy sam na placu zabaw, a on z kolegami. Nigdy się nie lubiliśmy, więc jego kumple stwierdzili, że mnie pobiją. Za co mnie nie lubili? Za kolor włosów, za to, że wszędzie było mnie pełno, za to, że dzięki mojemu usposobieniu każdy mnie lubił. Tych powodów było mnóstwo, zazwyczaj chodziło o drobnostki, których nikt inny nie zauważał, albo najzwyczajniej w świecie nie zwracał na nie uwagi.
No, a poza tym, zawsze byłem niski i niezdarny, ot, wady wrodzone, którym nijak nie mogłem zaradzić. No, ale wracając do tego dnia... Właśnie się huśtałem, gdy podszedł do mnie Gaara - jego kumpel, starszy od nas o rok. Powiedział, że mam spadać, bo to ich plac zabaw - a ja, że zawsze miałem niewyparzoną gębę, prychnąłem, że ma pokazać mi akt własności. Czerwonowłosy się zirytował i zawołał na mnie kolegów. Szczerze powiedziawszy, byłem zesrany, ale tego nie okazywałem, tylko nadal się szczerzyłem, co prawdopodobnie podkurwiło go bardziej. Pierwsze uderzenie sprawiło, że spadłem z huśtawki, a następne cztery, że zalałem się krwią. Wtedy do akcji wkroczył czarnowłosy, kazał im przestać, nadal nie wiem czemu. Może się wystraszył, że pójdę i podkabluję jego rodzicom, albo jego bratu? Bo mieszkaliśmy przez płot. Skończyło się na tym, że mnie odprowadził do domu, a ja kulawo wytłumaczyłem rodzicom, że spadłem z huśtawki, a później jeszcze wpadłem na drzewo, bo kręciło mi się w głowie, po tym jak bujanka mnie znokautowała. Mama łyknęła, a tata zapisał na kurs samoobrony, śmiejąc się, że to pomoże mi się bronić przed agresywnymi i żądnymi krwi sprzętami na placu zabaw.
Sasuke przychodził do mnie codziennie i pomagał w lekcjach. Dziwiłem się, że jest dla mnie miły. Potem poszliśmy do jednego liceum, a później ja na prawo, on na medycynę. Zamieszkaliśmy razem, bo żaden z nas nie chciał wprowadzić się do akademików, a z rodzicami też mieliśmy dosyć mieszkania. Z Gaarą i resztą jego kolegów się zaprzyjaźniłem. Do tej pory śmiejemy się z tego incydentu na placu zabaw, gdy się tylko spotkamy. A zaczęliśmy być razem dwa lata temu.
Wracając do rzeczywistości, czarnowłosy szatan stoi przede mną z iście diabelską, seksowną miną, dzierżąc w dłoni kajdanki obleczone czarnym puszkiem.
-Co ty na to, żeby je wypróbować? - podnosi brwi, a ja zaczynam się śmiać.
-Okej, ale... - i w tym momencie jak zaczarowany wgapiam się w gacie. Ale nie byle jakie! Piękne majtki, o lazurowym kolorze, z rozcięciem na tyłku. W zasadzie, one nie klasyfikują się do "majtek". Jest to pasek na biodra z "klapą" na penisa - coś w ten deseń noszą plemiona w Afryce. Prawie widzę jak świecą mi się oczy, ślina napływa do ust, ręce mi drżą i zaczynam coś mruczeć pod nosem na temat "zajebistych gaciochów". Gdzieś w oddali słyszę śmiech mojego chłopaka, a potem majtki zostają przez kogoś bestialsko zabrane. Cuci mnie to, wpatruję się uporczywie w blond delikwentkę, a potem nie zwracając na nic uwagi, podbiegam do osobniczki.
-Pierwszy je zobaczyłem, są moje! Oddaj je, paniusiu.
-Sam jesteś paniusia, a one są moje. - rękę, w której trzyma moje marzenie, podnosi do góry. Wpatruję się w nie jak przysłowiowa sroka w gnat. Dopiero po chwili dociera do mnie fakt, że przede mną stoi facet, a nie kobieta, więc jak coś, to mogę się o moje piękne gaciulki bić.
-Oddaj - jęczę błagalnie. Z opresji wybawia mnie mój Drań. - Ej, Sasu, powiedz mu, żeby oddał mi moje majtki. - jednak ten tylko prycha pod nosem, odsuwa mnie od tego bezczelnego człowieka, który nadal ma moje gatki (!) i uśmiecha się do niego przepraszająco.
-Przepraszam, ale Młotek czasami nie wie jak się zachować.
-Sasuke Uchiha?
-Ano, tak, czy my się...?
-Dei... - nawet nie mogę usłyszeć jak się nazywa złodziej moich majtek, przez głośny wrzask Saska.
-Deidara! Kope lat! Ile my się nie widzieliśmy! Kiedyś miałeś krótsze włosy.
-No, tak, ale przecież kiedyś mówiłem, że zapuszczę. - peszy się "sUodko", a mi się zachciewa rzygać, więc wcinam się w rozmowę.
-To jak? Oddasz mi je? - patrzę na niego z prośbą wymalowaną w oczach.
-Nie.
-Ale...
-Nie.
-Dobra, jak chcesz. - prycham jak rozzłoszczona kotka. Znajdę je gdzieś indziej! Bez łaski! Ocieram kącik oka, w którym zebrała się łezka, na myśl, że muszę opuścić na zawsze moje majciochy. - Sasuke, idziesz?
-Za chwilę. - kiwam tylko głową.
Pięć minut, dziesięć minut, piętnaście minut. No do cholery, ile można rozmawiać?!
-Ja idę. Idziesz? - nie staram się być nawet miły.
-Nie, jeszcze chwilka. - odchodzę ze spuszczoną głową. Sasuke mnie olał! Pierwszy raz od tych nieszczęsnych trzynastu lat! I to w dodatku na rzecz kogoś, kto wygląda jak transwestyta! Co się dzieje z tym światem? Łapię się za głowę i mruczę pod nosem coś na temat niesprawiedliwości losu, braku majtek i zerowej reakcji Saska na to, że go zostawiłem. Ludzie się na mnie dziwnie patrzą, ale mnie to nie interesuje. Heloł! Ja tu teraz cierpię! Wchodzę do domu i rzucam się na łóżko w ubraniu.
Dramat po prostu! Jak on tak mógł? Siąkam nosem i odwracam się na plecy. O, zaczyna się robić ciemno. Ciekawe co robi z tym blondasem. Może się gdzieś zaszyli, uszczęśliwieni, że mnie tam nie ma? A może Sasuke już ma mnie dosyć? Siadam przerażony tą myślą i ze zgrozą wpatruję się w drzwi. Przecież, przecież, to niemożliwe jest, w ogóle! Nie zrobiłby mi nic takiego... chyba. Nie no, on mnie kocha. A ja kocham jego. To się nie może skończyć przez tę poczwarę, która zabrała mi moje majtki! Wstaję, mamrocząc pod nosem przekleństwa na tego stwora bez litości i idę wziąć długą, relaksującą kąpiel. Różany płyn do kąpieli będzie idealny. Patrzę jak woda napełnia wannę, dolewam po chwili płyny i zanurzam dłoń w wodzie, zaczynając nią intensywnie poruszać, żeby zrobiła się piana. W łazience zaczyna pachnieć przyjemnie różami, a woda, która gdzieniegdzie prześwituje przez pianę, zabarwia się na różowo. Rozbieram się, kładę obok wanny ręcznik i wchodzę do gorącej wody. Krzywię się, bo w sumie jest zbyt gorąca. Po chwili stania, zanurzam się w niej, żeby westchnąć z zadowoleniem, kiedy mięśnie zaczynają się rozluźniać. Opieram się o brzeg i pociągam nosem.
Co za beznadziejnie długi dzień! Gdybym wiedział, że spotkamy to coś, to nigdy nie molestowałbym o wyjście Saska. Pupa. Chcę do mamy. Świat jest taki niesprawiedliwy, chlipię pod nosem i zanurzam się tak, że broda jest w wodzie, a pianka muska mi usta.
Buuuuuu, woda się robi zimna, nawet temperatura jest przeciwko mnie. Wychodzę z wanny i kieruję się smętnie w stronę łóżka, na które rzucam się i zanurzam nos w poduszce Saska. A co , jeśli już niedługo nie będę mógł tak robić, bo moje miejsce zajmie blond lafirynda? Chce mi się płakać, ale zamiast tego przykrywam się kołdrą i zasypiam.
Budzi mnie światło, przecieram oczy i widzę w drzwiach Sasuke. Samego. Ha, wygrałem! Sasu jest móóóóóój! Uśmiecham się szeroko.
-Co masz za plecami?
-Prezent. - zaczynam podskakiwać na łóżku i robię minę uroczego szczeniaczka.
-Dla mnie?
-Tak.
-Co to? Co to? Zdradź mi! Powiedz, powiedz! - wyskakuję z łóżka i staję koło czarnowłosego z wyszczerzem na buźce.
-Nooo, dobra. - wyciąga zza pleców pakunek obwiązany wstążeczką.
Siadam z powrotem na łóżku i niecierpliwie rozrywam papier. Moim oczom ukazują się... MOJE WYMARZONE MAJTKI! Piszczę szczęśliwy, a potem spoglądam na Saska ze zmrużonymi oczami.
-Ej, a co musiałeś zrobić, żeby je dostać? - pytam podejrzliwie.
-Ano, nic takiego. Deidara się tylko drażnił, bo cię polubił.
-Jak można kogoś polubić po samym wyglądzie?
-On taki jest, a poza tym jesteś moim chłopakiem, więc masz u niego dużego plusa, bo jak sam stwierdził, ze mną nie da się długo wytrzymać. - prycha pod nosem i krzywi usta.
-Ja tam mogę, a nawet chcę, bo cię kocham. Jesteś najwspanialszy na świecie.
-Tak, wiem, wiem, ale dzięki. Ja ciebie też.
-To może teraz sprawdźmy, czy gaciulki działają na ciebie prawidłowo, hm? - podnoszę brwi i uśmiecham się uroczo.
-Dawaj. A, i nie zapomnij wziąć kajdanek! - śmieje się cicho, a ja biegnę pędem do łazienki założyć mój skarb.
No i znowu wszystko jest dobrze. Alarm odwołany, Sasuke mnie kocha, a blondi nam się nie wtrąci do życia... Za bardzo. Bo pewnie będzie u nas częstym gościem, ale o tym to nie teraz.
Mamo, kocham cię, ale zostaję tu.